Kowal: Marszowe biedactwa (FELIETON)
Uff, już po. Koniec cierpień. Faszyści przeszli i poszli. Rozjechali się po kraju. Teraz tylko odpowiednio zinterpretować sprawę tego spędu nacjonalistów. Na starcie stoją już gotowi do czynu dziennikarze. Oczywiście rej wodzą ci z wiodącej telewizji prywatnej, którzy, biedactwa, cierpią nieustanne męki, zmuszani aby gadać przez całą dobę całą prawdę oraz często tak bardzo pożądaną gówno prawdę.
No, dość tych kpinek. Litościwość każe pochylić się nad nieszczęśnikami ze współczuciem; więc się pochylam. Bo jak mają ogarnąć rozumem aż tyle paskudnych zachowań bezczelnie panoszącej się na ulicach stolicy zorganizowanej grupy przestępczej? Dlaczego grupa przestępcza? Odpowiedź zna minister Bodnar, który nie tak dawno patronował rewizji, połączonej z dewastacją, w siedzibie organizatorów Marszu. Przecież niewinnych to on nie ściga. Porządny taki…
Niezmiernie mnie ciekawiło, co zaprezentuje wspomniana stacja w samym dniu Marszu. A że byle prymityw i dureń ( czyt: prawicowa gawiedź ) mógłby nie pojąć, czym jest ów uliczny spęd, do tłumaczenia zaproszono do studia owej stacji TV specjalistę od – a jakże - zachowań rasistowskich i ksenofobicznych. Jest oczywiste, że dla lewicowej elity, nie tylko tej polskiej, patriota, narodowiec, nacjonalista, faszysta, rasista – to synonimy podobnego a nawet tego samego światopoglądu, więc i zachowania. Aby tego dowieść po ulicach miasta snuły się kamery cierpliwie śledzące Marsz w nadziei, że uda się wychwycić najdrobniejszy choćby objaw dumy narodowej, czyli skrajnego nacjonalizmu. Niestety, było tego aż do przesady. W dodatku maszerujący, i to niemal jeden po drugim, opowiadali o radości z uczestnictwa w narodowym święcie. Czyż potrzebny lepszy dowód na wręcz laboratoryjny ich nacjonalizm? Gdzie jednak znaleźć ów wyczekiwany rasizm? Nie mówiąc o ksenofobii, widocznej na pierwszy rzut oka. Wszak nad głowami tłumu falowały wyłącznie flagi biało-czerwone. Natomiast wyraziście, ba, wręcz złośliwie nie niesiono ani jednej, nawet najmniejszej, tęczowej.
Wspaniale, niemal tłumnie, chociaż w dużym stopniu duchem a nie ciałem, uczestniczyła w Marszu nasza policja. Komisariaty opustoszały. Ich obsada bawiła bowiem na spotkaniu z Lucyną. Tego zaś nikt oficjalnie nie mógł zabronić. Lucyna, czyli L-4, zwolnienia lekarskie były poniekąd rodzajem cichej demonstracji. Pokazania, że tym razem policja nie da się użyć przeciw swoim - i odmawia udziału w prowokacjach.
Dzień po, czyli wczoraj pilnie wyczekiwałam, jakie dane o frekwencji poda warszawski Ratusz. Za każdym razem to ruletka. W urzędzie przy Placu Bankowym musi chyba zasiadać wybitny matematyk, który potrafił np. kilkakrotnie zwiększyć liczbę uczestników tuskowego zgromadzenia „miliona serc”, by kiedy indziej również parokrotnie, ale pomniejszyć tym razem liczbę uczestników, choćby pamiętnej demonstracji rolników pod Sejmem..
Jednak najwyższa matematyczna sztuka minusowania stosowana jest co roku w dniu 11 listopada, przy szacowaniu liczby przybyłych na obchody święta narodowego. Przyznać należy, że tym razem liczmani z Ratusza okazali dobroduszność. Niektórzy niecnie sugerują, że być może chodzi o kandydowanie Trzaskowskiego na prezydenta kraju. Do tego, bo i takie gadki krążą po ludziach, ratuszowcy mają stracha przed zmarszczonymi gniewnie brwiami Trumpa. No bo kto go tam wie… humorzasty jest. A ten jego Vance jakoś za bardzo się interesuje tym, co wyprawia aktualny polski rząd. Jakby nie było, tym razem frekwencję ocenianą na 250 do 300 tysięcy podzielili łaskawie tylko przez 3, a nie jak było w zwyczaju przez 5 albo 7. Wielki ratuszowy matematyk ogłosił był triumfalnie, iż Marsz Niepodległości zebrał, hu, hu, hu! – 90 tysięcy ludzi, choć ślepa babka by dostrzegła, że ktoś tu kiepsko liczy. Cóż, lewica nadzorująca Warszawę jest nieprzemakalna.
Stoi teraz przed nią szczególne zadanie. Muszą odnaleźć i nagrodzić kilku panów, którzy wywiesili na balkonie przy Al. Jerozolimskich transparent: „Prawdziwi patrioci nie maszerują z faszystami”. Trzeba oddać stosowne honory jedynym takim obywatelom, mającym odwagę rzucić w ćwierćmilionową twarz niepokornych rodaków swoją prawdę prawd. Zaiste, tacy jak oni wielką są nadzieją dla Tenkraju. Ich heroizm wart obwożenia w triumfalnym pochodzie.
Już nie wspomnę, bo nie warto męczyć klawiatury, o nieobecności, w końcu na święcie narodowym, premiera rządu i prezydenta miasta. Nic ani nowego, ani dziwnego. Tak już mają. A że w tle plącze się jakaś Polska. Cóż, niech się plącze. Zawracanie głowy…
Anna Kowal