Michalkiewicz: Pod spódnicą Bellony (FELIETON)

0
0
Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz / sejmlog

Arab wyleguje się pod palmą, a żołnierz izraelski szkoli się! Tak w czerwcu 1967 roku skomentował wojnę sześciodniową na Bliskim Wschodzie płk Hipolit K, wykładowca Studium Wojskowego UMCS w Lublinie, dla naszej 3 kompanii zmotoryzowanej, okraszając ją smrodkiem dydaktycznym – żebyśmy i my też się szkolili. Lanie, jakie dostały wówczas armie krajów arabskich wywołały w całym obozie socjalistycznym tak zwane mieszane uczucia, które oficerowie naszego Studium Wojskowego łagodzili sobie opowieściami, jakoby dowodzący siłami izraelskimi generał Mosze Dajan, był absolwentem polskiej akademii wojskowej.

Była to oczywiście dezinformacja, która dzisiaj nazwana byłaby pewnie “kremlowską”, bo Mosze Dajan w żadnej polskiej akademii wojskowej nie studiował, ani jej nie ukończył, jako że urodził się już w Palestynie, a umiejętności wojskowe zdobywał najpierw w Haganie, a potem , podczas II wojny światowej, w australijskiej dywizji piechoty, podczas operacji Eksporter w Libanie. Tak czy owak, dowodził sprawnie, zarówno podczas wojny sześciodniowej, jak i w późniejszej wojnie “Jom Kipur”, która wojskom arabskim też przyniosła klęskę, chociaż zwycięstwo Izraela mało charakter trochę pyrrusowy. Armia izraelska i dzisiaj uchodzi za bardzo dobrze wyszkoloną, podobnie jak podczas II wojny światowej niemieckie formacje SS “Totenkopf”, które w dodatku charakteryzowały się sporym okrucieństwem. Coś w tym podobieństwie jest na rzeczy, bo opinia światowa utrzymuje, że podczas ostatecznego rozwiązywania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy wojsko izraelskie dopuszcza się ludobójstwa – ale ponieważ Izrael nie tylko dysponuje bronią jądrową, której oczywiście oficjalnie “nie ma”, a w dodatku cieszy się protekcją Stanów Zjednoczonych, więc poza eunuchoidalnym moralizanctwem, nie pociąga to za sobą żadnych konsekwencji. To bardzo wdzięczny temat dla moralistów – jak broń jądrowa wpłynęła na zasady moralne współczesnego, miłującego pokój i sprawiedliwość świata – ale my tu żadnego moralizanctwa uprawiać nie będziemy.

Tak się bowiem złożyło, że w polską przestrzeń powietrzną wtargnęło 19 dronów, w związku z czym władze naszego nieszczęśliwego kraju wydały rozkaz, że to była ruska prowokacja, a każdy obywatel, który by w to nie wierzył, gorzko tego pożałuje. Jak tam było, tak tam było, chociaż i nasze władze do końca nie były pewne, jak to było naprawdę i wiceminister spraw zagranicznych, pan Bosacki, na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ, ze świętym oburzeniem pokazywał zdjęcia domu w Wyrykach koło Włodawy, który miał być uszkodzony przez jeden z tych złowrogich dronów – i dopiero potem, rada w radę uradzono, że żadnego drona tam nie było, a dom został trafiony przez rakietę wystrzeloną z samolotu F16, którymi Kreml nie dysponuje. Ale rozkaz jest rozkazem, więc zanim jeszcze odszukano wszystkie drony, Nasi Umiłowani Przywódcy podnieśli jazgot, przewyższający i to znacznie, hałas spowodowany przez wspomniane złowrogie maszyny. Chodziło oczywiście o polityczne wykorzystanie wyjątkowej okazji – bo przecież ruskie drony nie codziennie się u nas zjawiają, w związku z tym nikt przytomny takiej okazji by nie przepuścił. Rząd obywatela Tuska Donalda poruszył fundamenty świata, żeby pokazać obywatelom, jak się troszczy o ich bezpieczeństwo, z czego powstało mnóstwo problemów “odpryskowych” -między innymi na tle tego, co naprawdę powiedział prezydent USA Donald Trump, a co podała, jako jego wypowiedź, Polska Agencja Prasowa. Żeby nie narażać się na konsekwencje podejrzenia o rozsiewanie ruskiej dezinformacji, powstrzymamy się tu chwalebnie przed roztrząsaniem szczegółów, ograniczając się do przypomnienia, że pierwszą ofiarą wojny jest prawda. Prawda może zresztą być ofiarą również “okresu przedwojennego”, który właśnie ze zrozumiałym podnieceniem proklamowali Nasi Umiłowani Przywódcy i to ponad podziałami. Każdy pretekst jest dobry, by tresować obywateli w jednomyślności, więc skoro Światowa Organizacja Zdrowia opóźnia się ze zorganizowaniem kolejnej epidemii, musimy korzystać z tego, co akurat się nadarza. Dowiedzieliśmy się przy tej okazji o “plecakach ucieczkowych”, w które za jedyne 800 złotych powinien zaopatrzyć się każdy świadomy obywatel, no, a potem – kiedy tylko zawyją syreny alarmowe, najkrótszą drogą poszukać miejsca ukrycia. Tak właśnie było w Świdniku, gdzie syreny zawyły wprawdzie prawidłowo, ale obywatele zachowali się według instrukcji tylko częściowo, bo – zgodnie z pierwszym punktem – “zachowali spokój” Niczego innego zrobić zresztą nie mogli, bo – jak wykazało doraźne dochodzenie – w Świdniku żadnych schronów nie ma. gabinet obywatela Tuska Donalda dopiero pracuje nad specjalną aplikacją, którą każdy może uruchomić w swoim telefonie komórkowym – ale – jak przytomnie zauważył jeden z oficerów GROM-u – dzięki tej aplikacji Putin nie będzie musiał wysyłać do nas żadnych ruskich agentów, tylko w tej aplikacji też sobie sprawdzi, gdzie, co i jak. Jak się okazuje, cyfryzacja ma wprawdzie swoje plusy dodatnie, ale też i plusy ujemne, podobnie jak sztuczna inteligencja, którą trzeba chyba dostosować choćby do standardów parlamentarnych i rządowych – a to grozi pojawieniem się sztucznej półinteligencji.

Jakby tego było mało, to jeszcze na portalu “Onet” ukazały się wypowiedzi oficerów naszej niezwyciężonej armii, którzy w niepojętym przypływie szczerości, zaczęli zwierzać się ze swoich spostrzeżeń pani Edycie Zemle, która to wszystko skrupulatnie spisała. Okazało się, że – w odróżnieniu od żołnierzy izraelskich, którzy nic, tylko się szkolą i szkolą, nasi szkolą się jakby trochę mniej. To znaczy – żołnierze oczywiście się szkolą, jakże by inaczej, natomiast z oficerami jest inaczej. To znaczy – oficerowie młodsi jeszcze się szkolą, ale im starsi, tym wygląda to gorzej. Na przykład podobno żaden z naszych generałów nigdy nie widział brygady czołgów na poligonie w jednym kawałku. Jeśli już – to tylko jakieś fragmenty i to poniżej batalionu. Akurat na Białorusi zakończyły się ćwiczenia “Zapad”, na których nasi komentatorzy nie zostawili suchej nitki, że to “ośle kopyta” i w ogóle – Scheiss. Jak wiadomo, w naszym nieszczęśliwym kraju odbywały się symetryczne ćwiczenia “Żelazny Obrońca”, których na szczęście nikt już nie komentował, bo akurat szczęśliwym trafem w polską przestrzeń powietrzną wtargnęły drony, więc kto by tam miał jeszcze głowę do komentowania jakiegoś “Żelaznego Obrońcy”? W dodatku okazało się, że na usługach ruskiej propagandy jest nawet Nasza Duszeńka, czyli ukraiński prezydent Zełeński, którego za wyrażenie wątpliwości co do naszego przygotowania do wojny Leszek Miller nazwał “ruską onucą”. Ładny interes!
Stanisław Michalkiewicz

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną