"Tusku, prowadź nas do euro" czy aplauz i zaakceptowanie

0
0
0
/

Choć z lubością obserwuję stały trend spadkowy sprzedaży "Gazety Wyborczej" postanowiłem i ja zgodnie ze zwyczajem tego środowiska "wyciągnąć poduszkę spod głowy konającemu, żeby dłużej się nie męczył" i dokopać Jackowi Pawlickiemu, który napisał tam bałwochwalczy tekst pod swoistym tytułem: "Tusku, prowadź nas do euro".


Dziennikarz gazety zasłużonej dla zabijania merytorycznej dyskusji o sprawach wagi państwowej powtarza komunały rodem sprzed przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Walutę euro trzeba przyjąć i basta! Tym razem koronnym "argumentem" jest fakt, że strefa euro i unijny pieniądz nie upadł wraz z... zapowiadanym końcem świata, którego też... nie było, mimo, że go zapowiadali wszędzie przecież!

Jacek Pawlicki bez ogródek pisze o tym, że utrata suwerenności w Unii Europejskiej jest naturalnym procesem i ograniczającym niezależność w coraz większym stopniu. Jednak dziwi fakt, że nie rozumie, iż Polska nie może się porównywać z Niemcami i ich potencjałem politycznym i gospodarczym, który decyduje o pozycji państwa w strukturach europejskich. Zresztą jak czytamy ten fragment jest on w gruncie przerażający:

"Nie mieliśmy tak wiele czasu na oswojenie się z koniecznością oddawania Brukseli coraz większych połaci suwerenności jak np. Niemcy czy Francuzi. A przecież Niemcom też niełatwo było rozstać się z marką, choć de facto euro jest w pewnym sensie europejskim wcieleniem marki".

Wypada zapytać więc o jaką suwerenność chodzi. Czy suwerenność państwa w ogóle, każdego członka Unii Europejskiej, które wstępując do Unii Europejskiej wyzbywa się naturalnie jej części czy o de facto suwerenność Niemiec, która jak wskazuje drugie zdanie wcale nie jest ograniczona w ich przypadku, a wręcz przeciwnie w postępujących procesach integracyjnych jakim jest bez wątpienia waluta euro zwiększa się.

Przeczytajcie Państwo drugie zdanie jeszcze raz. Czy czujecie jego złowrogie brzmienie? Mamy Drang nach Osten i Europę pod niemieckim butem za pomocą "wspólnej" waluty euro. Oczywiście dziennikarz "Gazety Wyborczej" tego nigdy nie zrozumie. Nawet jak sam to wyraźnie napisze...

Mało tego, to przecież "Gazeta Wyborcza" w swym biznesowym wydaniu wyborcza.biz zacytowała niedawno niemieckiego polityka, który powiedział wprost na czym polega "modernizująca" rola tzw. funduszy unijnych, które przecież dała nam wspaniałomyślnie Unia Europejska, czyli Niemcy i po to, żebyśmy odrobili cywilizacyjne zapóźnienie spowodowane między innymi wojną, którą sami wywołali.

"Dla krajów płatników netto do budżetu UE to dobry interes. Analizy zamówione przez nas wspólnie z polskimi władzami pokazują, że z 1 euro wydanego przez Niemcy w Polsce w ramach polityki strukturalnej 89 eurocentów wróci do Niemiec w postaci zamówień dla niemieckich firm" - powiedział komisarz UE ds. polityki regionalnej Johannes Hahn.

Mimo tego Pawlicki ubolewa, że choć "po ośmiu latach w Unii aż 81 proc. Polaków popiera członkostwo w UE, ale tylko 25 proc. jest za przyjęciem wspólnej waluty" i odpowiada w znanym mentorskim i obraźliwym tonie michnikowszczyzny niosącej ciemnemu ludowi nad Wisłą kaganek oświaty:

"Narodowa schizofrenia? W pewnym sensie tak - szczególnie w sytuacji, kiedy nowa Unia rodzi się w strefie euro".

Polacy nie chcą euro, ponieważ wbrew temu co sądzi o ich intelekcie Adam Michnik, obserwują otaczający świat szerzej niż jak mu się wydaje tylko ze swojej zaściankowej perspektywy. Wiedzą, że samo przyjęcie euro nie gwarantuje rozwiązanie problemów jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki, a wręcz jak pokazują doświadczenia krajów strefy euro w ogóle nie wpływają na poziom bezrobocia, a wręcz przez warunki konwergencji zatrzymują tak potrzebny krajowi odrabiającemu cywilizacyjne zapóźnienie wzrost gospodarczy. Nie chroni też od wstrząsów i kryzysów gospodarczych, czego najlepszy przykład mamy obecnie na południu Europy.
 
Polacy sami na własnej skórze doświadczyli, że tych problemów nie rozwiązała również Unia Europejska, do której przystąpienie przedstawiono jako przysłowiowy koniec historii i wypełnienie dziejów, a nawet powrót do mitycznego Edenu. Wzrastające bezrobocie, brak pracy i perspektyw wśród młodych, ponowna ich emigracja zarobkowa to najlepsze świadectwa Unii Europejskiej i jej "jakości". Nie pomagają nawet zaklęcia premiera o "zielonej wyspie", która stała się już synonimem żartów o rządzie w internecie, na ulicy, a nawet w mediach.

Jacek Pawlicki przebywając w szklanym domu na Czerskiej albo o tym nie wie, albo wie doskonale, bo ludziom z "Wyborczej" artykułów na zamówienie i zwykłej złośliwości odmówić nigdy nie można było. Dlatego w całym swym tekście nie pada żaden argument za euro. Za to gęsto ścielą się apele do wodza, by tym razem nie prowadził na Kowno, ale prowadził do euro i rozpoczął "wielką kampanię społeczną na rzecz wspólnej waluty".

My eurosceptycy doskonale wiemy, co oznacza "społeczna kampania" jeśli chodzi o integrację europejską. "Społeczna" oznacza tylko tyle, że finansowana jest ona z pieniędzy wszystkich podatników, ale już nie wszystkich zdanie np. przeciwne tych, którzy nie chcą waluty euro jest uwzględnianie i przedstawiane w równie "społecznych" mediach przekazu.

"Kampania" przed referendum w sprawie przystąpienia Unii Europejskiej jasno pokazała, że debata publiczna ograniczała się do prześcigania się poszczególnych zdrajców, kto i ile jeszcze odda polskiej suwerenności do Brukseli.
 
Przesadzam, jeśli piszę, że debata będzie wyglądała tak, że dyskutować będą polityk SLD z politykiem PO, a w ramach merytorycznej debaty wystąpią ekonomiści Ryszard Petru i Dariusz Rosati, czyli wszyscy za przyjęciem euro, tylko jeden teraz a drugi jutro? Sam Pawlicki pisze kto ma mieć inicjatywę i wodzić rej w takiej dyskusji oraz zagrzewa do walki jak zaprawiony czekista do rozprawy z wichrzycielami:

"Podobnie jak w sprawie katastrofy smoleńskiej - rząd całkowicie oddał inicjatywę w tej sprawie PiS i innym ugrupowaniom eurosceptycznej prawicy. To był strategiczny błąd, ale nigdy nie jest za późno".

Ale chyba nadzieje Jacka Pawlickiego wyrażone w słowach: "Politycy PO zapomnieli o tym, że Polaków trzeba przygotować do euro" okażą się płonne i nawet takiej "debaty" przed przystąpieniem do strefy euro nie możemy być pewni. Przecież Donald Tusk - przyjaciel Angeli Merkel i gauleiter na Polskę jasno stwierdził ostatnio, że żadnego referendum w sprawie euro nie będzie.

Chciałoby się tylko dodać redaktorze Pawlicki, że zamiast źle kojarzonego wiernopoddańczego zawołania "Tusku, prowadź nas do euro" lepiej chyba byłoby zacytować bohaterów "Rejsu": "Mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie". Byłoby chociaż swojsko, miło i śmiesznie.

Paweł Zbrojewicz

fot. Dominik Różański

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną