Stanisław Michalkiewicz: W dziesięciolecie Anschlussu
- Warto zwrócić uwagę, że zarówno Kongres, jak i w ogóle - cały Ruch Narodowy został przyjęty niechętnie przez partie systemowe, które dziesięć lat temu poparły Anschluss - pisze Stanisław Michalkiewicz o 10. rocznicy referendum akcesyjnego do Unii Europejskiej.
Jeszcze nie minęły echa przypadającego 4 czerwca Dnia Konfidenta, przewrotnie przezwanego Dniem Wolności i Praw Obywatelskich, a tu już nadeszła okragła, dziesiąta rocznica referendum akcesyjnego.
Urządzone zostało ono kosztem 82 milionów złotych 7 i 8 czerwca 2003 roku. Jego celem było zapytanie obywateli polskich, czy chcą by Polska została przyłączona do Unii Europejskiej, czy nie. W referendum wzięło udział zaledwie 55,85 procenta uprawnionych do głosowania, spośród których 77,45 procenta odpowiedziało „tak”, a 22,55 procenta – „nie”. W rezultacie tego referendum 1 maja 2004 roku nastąpił Anschluss Polski do Unii Europejskiej.
Za przyłączeniem Polski do UE agitowały następujące partie: Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość, Sojusz Lewicy Demokratycznej, Unia Wolności, Unia Pracy i Polskie Stronnictwo Ludowe, podczas gdy przeciwne przyłączaniu Polski do UE były Unia Polityki Realnej, Liga Polskich Rodzin i Samoobrona.
Warto przypomnieć, jak do tego doszło. W 1985 roku na spotkaniu w Genewie, Michał Gorbaczow, sowiecki gensek, zaproponował amerykańskiemu prezydentowi Ronaldowi Reaganowi zawarcie traktatu rozbrojeniowego. Propozycja ta oznaczała, że ZSRR wprawdzie uznaje się za pokonanego w „zimnej wojnie”, ale nie poddaje sie bezwarunkowej kapitulacji, jako że zarówno nuklearny, jak i konwencjonalny sowiecki potencjał militarny pozostał nietkniety.
Propozycja Gorbaczowa oznaczała w istocie ofertę negocjacji nad nowym porządkiem politycznym w Europie, bo porzadek jałtański również w ocenie Sowietów podlegał postepującej erozji. Pod koniec lat 80. ekonomiczna zapaść ZSRR stawała się coraz bardziej widoczna, a perspektywa ewakuacji imperium sowieckiego ze Środkowej Europy zapowiadała powstanie w tym rejonie politycznej próżni, podobnej do tej z roku 1918.
Państwa środkowoeuropejskie, nauczone doświadczeniem kruchości porządku wersalskiego z 1919 roku, ufundowanego na założeniu słabości Niemiec i słabości Rosji – bo to właśnie było warunkiem sine qua non istnienia w Europie Środkowej niepodległych państw – tym razem postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i wykorzystując sprzyjający moment dziejowy, stworzyć tu system reasekuracji niepodleglości.
W 1989 roku cztery państwa: Włochy, Jugosławia, Węgry i Austria podpisały porozumienie zwane od czworga uczestników „quadragonale” o współpracy politycznej. W 1990 roku, jeszcze przed „aksamitnym rozwodem” przystapiła do niego Czechosłowacja i porozumienie stało się „pentagonale”, a w 1991 roku – Polska, jako szósty uczestnik „heksagonale”. Liczyli na to, że Rosja, która pogrążała się w coraz większym zamęcie, nie będzie w stanie tej inicjatywy storpedować, podobnie jak Niemcy, które wprawdzie w żadnym zamęcie się nie pogrążały, przeciwnie – właśnie wchłaniały sowiecką strefę okupacyjną, czyli dawną NRD – ale ze względu na skrępowanie powiązaniami „europejskimi”, też nie będą mogły tego storpedować.
Niestety rachuby co do Niemiec okazały się zawodne; uzyskawszy swobodę ruchów Niemcy przystapiły do rozbijania Jugosławii, jako pierwsze na świecie w czerwcu 1991 roku uznając niepodległość Chorwacji i Słowenii. Proklamowanie niepodległości przez te dwie republiki, zapoczątkowało rozpad Jugosławii i następnie - krwawą wojnę o granice. Widząc, czym grozi politykowanie poza niemieckimi plecami, pozostali uczestnicy heksagonale porzucili myśl o tworzeniu przeciwwagi dla Niemiec i chociaż porozumienie to jako rodzaj „życia po życiu” istnieje nadal, to od początku wojny w Jugosławii próżnie polityczną w Środkowej Europie wypełniają Niemcy (Polska podpisała układ stowrzyszeniowy z UE juz w grudniu 1991 roku, a narzędziem rozszerzania i umacniania niemieckich wpływów w tym rejonie jest rozszerzanie Unii Europejskiej na wschód). Warto zwrócić uwagę, że z niewielkimi korektami, tylko do linii „Ribbentrop-Mołotow”.
Dalej na wschód Unia Europejska się nie rozszerza, co pokazuje, że skoro taka linia podziału Europy była dobra w roku 1939, to jest dobra również teraz. Ukoronowaniem tej niemieckiej polityki był dokonany 1 maja 2004 roku Anschluss 8 państw Europy Środkowej, m.in. Polski do Unii Europejskiej, co oznaczało, iż Niemcy po 90 latach wygrały I wojnę światową.
W 1915 roku ogłosiły one swoje cele wojenne pod postacią projektu „Mitteleuropa”, który obejmował urządzenie Europy Środkowo-Wschodniej po ostatecznym zwycięstwie niemieckim. Miały tu być ustanowione panstwa pozornie niepodległe, ale de facto – niemieckie protektoraty o gospodarkach niekonkurencyjnych, ale peryferyjskich i uzupelniających gospodarkę niemiecką. Ponieważ w 1918 roku wydawało się, że Niemcy wojnę przegrały, w Europie Środkowej powstały państwa naprawdę niepodległe, które próbowały budowac gospodarki konkurencyjne, a przynajmniej niezalezne od gospodarki niemieckiej.
Jednak w roku 2004 zaistniały wreszcie polityczne warunki realizacji projektu „Mitteleuropa”, więc skoro Niemcom udało się przystapić do realizacji celów nakreślonych w drugim roku I wojny światowej, to można chyba powiedzieć, że przynajmniej w tej części wojnę tę po 90 latach wygrały.
Oczywiście o takich rzeczach lepiej głośno nie mówić, toteż agitacja za Anschlussem, jaka się rozwinęła w Polsce, akcentowała raczej to, że „wszycy ludzie będą braćmi”, a konkretnie – że Unia Europejska sypnie złotem i znowu będzie jak za Gierka.
Taka perspektywa wielu ludziom w Polsce szalenie się podobała i nadal podoba, chociaż nie da sie ukryć, że „tak myśląc błąd popełniają gruby, zalążek swojej przyszłej zguby” – bo Niemcy owszem – mogą sypnąć złotem – ale jeśli nawet drenują swoich podatników to przecież nie dlatego, by dogodzić Polakom, tylko traktują to jako inwestycję, która w pewnym momencie tak czy owak musi zacząć się zwracać, a nawet przynosić profity.
W propagandzie Anschlussu znajdowały sie również akcenty „duchowe”. Nieboszczyk Ekscelencja abp Józef Życiński na przykład utrzymywał, że Polska powinna przyłączyć sie do UE, by dzięki temu ewangelizować zlaicyzowaną Europę. Patrząc na dzisiejszą bezradność Ekscelencji wobec rewolucyjnej, antychrześcijańskiej strategii a la Gramsci, która stała się trzonem systemu prawnego Unii Europejskiej. JE bp Tadeusz Pieronek straszył maluczkich alternatywą „Władywostoku”, a w najlepszym razie – „Białorusi”.
Takie postawy były następstwem pielgrzymki delegacji Episkopatu do Brukseli w 1997 roku, podczas której uczestnicy doznali jakiejś iluminacji i nawrócili się na Unię. Cokolwiek jednak tam im powiedziano, miało taką samą wartość, jak zapewnienia generała Kiszczaka, że dokumentacja IV Departamentu MSW została zniszczona.
Bardziej miarodajna wydaje się oferta, jaką przed kilkoma laty przedstawił francuski prezydent Sarkozy mówiąc, że jeśli Kościół zaakceptuje zasadę „laickości republiki” to znaczy – raz na zawsze wyrzeknie się pretensji do moralnego przewodnictwa na rzecz promotorów owej „laickości”, a zwłaszcza – forsowania etyki chrześcijańskiej jako podstawy systemu prawnego Unii, to może nawet zostać objęty finansowaniem ze środków publicznych. A jeśli nie – no to nie.
Dzisiaj, kiedy co najmniej połowa Brytyjczyków deklaruje intencję wystąpienia Wlk Brytanii z Unii Europejskiej, w Polsce postawy eurosceptyczne uchodzą w oczach utytułowanych bałwanów za rodzaj herezji, takiej samej, jak homofobia, czy nawet antysemityzm.
Nietrudno wyjaśnić przyczynę powszechnosci takich postaw. Utytułowane bałwany korzystaja bowiem z tak zwanych „grantów”, o których sile wspominał juz Tadeusz Boy-Żeleński, pisząc o założeniu w Krakowie Uniwersytetu przez królowę Jadwigę: „goły poeta dostał kotleta, piszą chłopczyki panegiryki...” – i tak dalej.
Dlatego niezależne media głównego nurtu albo zignorowały, albo odnotowały ze zgrozą Kongres Ruchu Narodowego, jaki odbył się 8 czerwca, w dziesiątą rocznicę Anschlussu i na którym padł postulat wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej.
Warto zwrócić uwagę, że zarówno Kongres, jak i w ogóle - cały Ruch Narodowy został przyjęty niechętnie przez partie systemowe, które dziesięc lat temu poparły Anschluss, podobnie jak przed pięcioma laty, 1 kwietnia 2008 roku głosowały za upoważnieniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, przesądzającego o losach Polski na dziesięciolecia, a może nawet na 100 lat - a prezydent dokonał tej ratyfikacji 10 października 2009 roku, kiedy prezydent Obama swoją deklaracją z 17 września 2009 roku przekreślił mu – jak to nazwał główny cadyk III RP Pan Aleksander Smolar - „postjagiellońskie mrzonki”.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: prawy.pl