Czy rząd wstrzyma finansowanie kontrowersyjnej organizacji?
Rząd Prawa i Sprawiedliwości dokonując szeregu korzystnych, w opinii środowisk konserwatywnych, zmian po wyborach utrzymał finansowanie bardzo kontrowersyjnej organizacji. Jej członkowie marzą aby odzyskać „ukraiński charakter” Ziemi Przemyskiej i Chełmszczyzny oraz nazywają Józefa Piłsudskiego terrorystą. Niechęć do niego ustępuje jedynie tej do Romana Dmowskiego.
Za dopłaty z polskich podatków Związek Ukraińców w Polsce, bo o nim mowa stanowczo utrzymuje, że jeden z największych bohaterów w historii był terrorystą. Nie pomogła interpelacja posłów Kukiz'15. Zadecydowało o tym Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji pod kontrolą partii, która na tradycjach piłsudczykowskich się opiera, przynajmniej teoretycznie i w większości. Niektórzy bowiem, nawet w Prawie i Sprawiedliwości preferują Romana Dmowskiego. I jego właśnie sowicie dopieszczana za polskie pieniądze ukraińska organizacja o zabarwieniu nacjonalistycznym nie cierpi jeszcze bardziej. Przeto można by oczekiwać, iż rząd obetnie dotacje ich głównemu organowi prasowemu, który nie raz nie omieszkał pisać o Polakach oraz ich bohaterach z pogardą. Raz jeszcze należy podkreślić - kąsając wściekle rękę, która ich karmi.
Proceder ten nie ulegał zmianom, pomimo zmieniających się rządów. Wydawało się, iż ukrócić to może dobra zmiana. Faktycznie odmówiono dotacji portalowi PROstir (100 tys.), jednak wspomniany Związek otrzymał ponad czterokrotnie więcej pieniędzy. Rzec by można „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”, tyle że kolejność trzeba by odwrócić „Panu Bogu ogarek, a diabłu zaś świeczkę”. Lepiej było odebrać większą niż mniejszą dotację. W takim potraktowaniu sprawy jawi się jakiś zamysł. Być może wydawało się, iż lepiej odebrać pieniądze portalowi, który ma większy rozstrzał, niż niszowej gazecie czytanej przez Ukraińców w Polsce. Jej zasięg bowiem jest ograniczony, a Piotr Tyma, szef Związku wraz z Ukraińskimi z kolegami potrafi podnosić duże larum. Jeśli tak to zanalizowano - oznaczało to zbyt płytkie podejście do sprawy. Sęk w tym, że ukraiński budżet jest w stanie finansować kluczowe dla neobanderowców sprawy w Polsce, w tym portale i będzie to czynił.
Tak, jak pomimo straszliwych problemów ekonomicznych, biedy, wojny na wschodzie, gigantycznej inflacji - stawia pomniki Bandery. Toteż gdyby nawet niemała liczba dzieci miała nie jeść śniadania, a ukraińskich staruszków pozostać bez lepszej opieki medycznej, czy wieść życie na skraju nędzy – nie będzie to mieć dla nich znaczenia. Jedynymi ograniczeniami jakie mają są tylko fizycznie środki które posiadają – ich wydawanie: więcej na zbędne cele i mniej na racjonalne mogą oczywiście wyśrubować do bardzo wysokiej dysproporcji. Jednak nawet u nich ma ona jakieś ograniczenia. Sami ci altruiści grzać się czymś muszą, na dobrym poziomie żyć muszą, no i przede wszystkim potrzebne są pieniądze na środki, które ograniczą możliwości buntu ludu i trzymanie go na kursie takim jak chcą. Dlatego trudniej by im było wyjąć z kieszeni równowartość czterystu tysięcy niż stu. To aż tak proste. Cała natomiast polska pomoc finansowa idąca na cele racjonalne (tak należy przynajmniej w teorii założyć) pozwala przesunąć środki na cele irracjonalne. Dajemy Ukrainie, ale do portfela nie zaglądamy i warunków nie stawiamy. Prosimy jedynie grzecznie i wyrażamy nadzieję na coś. Taka tradycja.
I jedynym zaskakującym wołaniem na puszczy wydawał się głośny i stanowczy protest Witolda Waszczykowskiego przeciwko ogłoszeniu roku Bandery na Ukrainie. Któż spodziewałby się takiego postawienia sprawy: żądania czegokolwiek od Ukrainy (!). Wcześniej krytycznie wobec UPA wyrażał się wiceminister Jan Dziedziczak, czy w sposób stanowczy w odniesieniu do Bandery wyraził się konsul w Łucku Wiesław Mazur. Zaistniały również inne wypowiedzi jednak w swoim tonie nieco łagodniejsze. Na takie artykułowanie spraw wielu ludziom przyszło czekać przez lata, tylko czy należy się cieszyć i czy nie za późno? Dlaczego? Pytanie tylko czy te głosy będą miały jakieś konkretne konsekwencje w działaniach rządu czy pozostaną li tylko kojącymi polskie serca fajerwerkami?
Jakie będą stosunki między Polakami a ukraińskimi imigrantami?
Skąd mniej lub bardziej słuszny w środowiskach kresowo-patriotycznych strach przed rolą powierzchownych fajerwerków i przełożenia się nowych prądów MSZ na rząd? Weźmy pod uwagę dwa fakty. Pierwszym z nich jest ociąganie się w przyjęciu odpowiednich zapisów prawnych, które pomagałby tępić neobanderyzm i jego symbole na terenie Polski, wobec zwiększającej się liczby Ukraińców na terenie naszego kraju. Jeśli bowiem ktoś ma w Polsce pracować to Ukraińcy, a nie neobanderowska V kolumna. Drugim właśnie wspomniana i kontynuowana polityka finansowania tygodnika ZUwP - „Nasze Słowo” i tej organizacji. Problemem jest bowiem jakiekolwiek zagrożenie zwiększenia czytelnictwa i docieralności tegoż tygodnika do Ukraińców oraz zmieniania ich w zwolenników UPA. Pobyt zwykłych Ukraińców w Polsce ma bowiem jeden (dla niektórych wątpliwy i niekalkulujący się) plus - to ograniczenie neobanderowskich treści, które do nich docierają.
Niestety tę rolę może doskonale spełnić ukraińska organizacja, jej inicjatywy, powiązane z nią media oraz imprezy. Może nie jesteśmy krajem dobrobytu na miarę Szwajcarii, lecz pobyt w Polsce pokazuje Ukraińcom wyraźnie, że można inaczej. Najwięcej zaś propagandy skierowanej do samych Polaków sączy się natomiast nie z portali dla nich przeznaczonych. Przebija się ona z niektórych ukraińskich mediów (także Naszego Słowa) za pośrednictwem urabianych Ukraińców, którzy stają się znajomymi Polaków. Polacy natomiast mają nadal ograniczoną wiedzę w temacie, toteż nie są w stanie zbijać zasłyszanych manipulacji. Może i wiedzą, że „był Wołyń” (właśnie po filmie „Wołyń” czy uchwale wołyńskiej, lub dotarły do nich strzępy informacji o efektach działalności środowisk kresowych), Bandera zły, ale na cały szereg opracowanych krętactw pozostają bezradni. Nikt ich nie uczy jak sobie z tym radzić.
Tymczasem w mediach, nie tylko ukraińskich, ale i polskich pojawia się cała masa gotowych pseudo tez, półprawd czy wyjątków od reguły, które mają zmienić patrzenie na rzeczywistość. Bitwa odbywa się także oddolnie, gdy budują się polsko-ukraińskie przyjaźnie i albo będą się one budować na prawdzie, albo na fałszu i niedomówieniach, jakie każdy kto chce będzie mógł we właściwym czasie zdetonować. Znajomość krętych ścieżek neobanderowskiej argumentacji nie winna być tylko domeną pojedynczych pracowników IPNu, których nieomalże zresztą nie ma. Są to bowiem pojedyncze nazwiska. O ile rzeczywiście chcemy z Ukraińców zrobić sobie przyjaciół winna trafić pod strzechy. Sam wielokrotnie widziałem efekty polemik z Ukraińcami, z których ci uczciwi, a była ich większość przyznawali rację i zaciągali bardziej zażyłe przyjaźnie. Przyjaźnie, które w razie czego będą odporne na wrogą, na poły wojenną propagandę neobanderowską. Odporne w momencie, gdy po raz kolejny nacjonalistom ukraińskim nie spodoba się jakaś uchwała polskiego sejmu, albo polska kinematografia. Zbieramy bowiem tyle ile siejemy, a inni z naszego pola tyle ile damy im zasiać.
Można zrozumieć, że zwolennikom sprowadzania większej ilości Ukraińców do Polski chodzi o swoistą symbiozę, która zrealizuje się podczas ratowania polskiego systemu emerytalnego, czy demografii. To polityka ryzykowna, bo żaden z inicjatorów nie zająknie się nawet półgębkiem o ukraińskim nacjonalizmie i zarządzaniu ryzykiem, związanym z jego ewentualnym wystąpieniem. Pewnie boją się, iż ktoś zacznie torpedować ich pomysł - właśnie ze względu na ów ryzyko. Podejście to bardzo głupie, bo raczej należałoby pokazać, iż ma się na ten temat wiedzę oraz, że zamierza się nadeń zapanować. W przeciwnym wypadku założenie symbiozy wyda się tylko pobożnym życzeniem. Zamiast niego pojawić się może element wiecznie niezadowolonego roszczeniowego i pasożytniczego ukraińskiego nacjonalizmu.
Piłsudski terrorystą? I kto tu jest prorosyjski?
Nacjonalizm ukraiński w naszym państwie w latach międzywojennych pełnił rolę odpowiednika muzułmańskiego terroryzmu. Bo dla członków OUN zabicie kobiety i dziecka nie stanowiło problemu, a wręcz było głównym elementem zbiorczej polityki. I tutaj dochodzimy do sedna sprawy - dlaczego tak usilnie gazeta związana z ZUwP podkreśla, iż Marszałek Piłsudski był terrorystą. Otóż najprawdopodobniej czyni to dlatego, by pokazać, że niepodległościowcy zawsze są subiektywnie traktowani przez kraj okupujący jako terroryści. Ma stanowić o tym sprawa odrębności spojrzeń. To myślenie jednak zawiera w sobie nie tyle dwa błędy, co raczej dwie świadome próby zignorowania faktów.
Po pierwsze nie okupowaliśmy swoich własnych południowo-wschodnich terytoriów II RP, lecz tak jak i Ukraińcy byliśmy tam autochtonami. Nie zajęliśmy ich w wyniku zaborów, w szczęku kibitek i kajdan. Nie byliśmy tak jak carskie rodziny, które stanowiły nasiedleńców. Mało tego, ale na samym Wołyniu polskość była przez carat usuwana, polskość autochtoniczna. I to jej resztki dużo bardziej niż osadnictwo wojskowe było później na Wołyniu tępione. Po drugie wreszcie ludzie przyszłego Marszałka nie dopuścili się ludobójstwa na ludności cywilnej i w ogóle nie mieli praktyki mordowania kobiet i dzieci, niczym muzułmańscy terroryści. Bo z tymi - kiedy się przeanalizuje pewne czynniki - łączy ukraińskich nacjonalistów niemało: fałszywe uśmiechy, gdy jest ich niewielu, larum o dyskryminacji gdy jest ich więcej. I wreszcie podejmowanie bezczelnych działań przy dalej zwiększającej się ilości, aż do dramatu, którego Polska na szczęście od kilkudziesięciu lat ponownie nie doświadczyła. Dramatu ludobójstwa rzecz jasna.
Taktyka robienia z Komendanta terrorysty jest w pewnym sensie humorystyczna, bo to działanie propagandą caratu. Caratu, co do którego istnieje silne zauroczenie w środowiskach prorosyjskich w Polsce. I otóż te same środowiska nacjonalistów ukraińskich oraz ich polskich przyjaciół oskarżają w sposób hojny każdego kto im nie pasuje o prorosyjskość. Czyniąc to w sposób mniej lub bardziej uzasadniony, w większości mniej. Kopiowanie retoryki caratu jest dla środowisk neobanderowskich i koncesjonowanych przez nich polskich patriotów dozwolone. Bowiem w swoich założeniach przyjmują masową produkcję propagandy, przy zauważaniu u innych każdej drobnostki, która w sposób uzasadniony, lub absurdalny pozwala rzucić podejrzenie. I otóż zostawiając finanse w rękach jednej z najbardziej kontrowersyjnych organizacji w Polsce (a organizacje mniejszości czasami takimi bywają) zostawia się możliwości prowadzenia działalności, w tym „młynu propagandowego”.
Czy mamy do czynienia z V neobanderowską kolumną w Polsce?
Czymkolwiek, by nie dogodzić Piotrowi Tymie oraz jego kolegom z organizacji zawsze będzie on nie tylko krzywdował, ale i popierał rządy, jakie najbardziej mu odpowiadają. To jest takie, które mogą postawić interes jego grupy ponad polski. Ludzie, choćby się w tym wahający są dlań i tak mniej wygodni. Krzyk o szykanowaniu mniejszości ukraińskiej w Polsce, tak czy inaczej ma miejsce. Ludzie zaprzyjaźnieni i związani z Tymą są częstymi gośćmi Fundacji Batorego, związanej z Georgem Sorosem i jego pieniędzmi. To człowiek, który nie ukrywa swoich preferencji politycznych i nadto wyraźnie pragnie maczać palce w tworzeniu rzeczywistości różnych krajów na świecie. Nie ukrywa tego, choć pewnie jest zaledwie jednym z takich ludzi.
Dziwnym trafem od lat ta sama Fundacja interesuje się stosunkami polsko-ukraińskimi i konserwowaniem miękkiego podejścia wobec ukraińskiego nacjonalizmu – tak samo proporcjonalnie jak niekorzystna jest dla środowisk polskich patriotów. Niestety i tak nie wszyscy będą chcieli dostrzegać tu wspólny mianownik. Stanowisko Piotra Tymy i Związku Ukraińców w Polsce nie zmieni się. Po cóż zatem finansować jakkolwiek jego organizację? Czyżby dlatego, iż ma kilku wspólnych znajomych będących doradcami lub wodzirejami przy rządzie, na który narzeka? Zarówno prezes ZUwP, jak i Andrij Deszczyca, ambasador Ukrainy w Polsce, to ludzie dla których Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińska Powstańcza Armia – ludobójcy polskich kobiet i dzieci są bohaterami. I obaj doskonale znają polską mentalność, wrażliwość, idealizm i w końcu niestety naiwność. Pan ambasador potrafi śpiewać polski hymn na 11 listopada zresztą niemiłosiernie fałszując, drugi zaś potrafi opowiadać jeszcze bardziej zmyślne historie, które trafiają do serc polskich patriotów.
Ich działalność jednak w najmniejszym stopniu nie przekłada się na dostrzeganie polskiej wrażliwości w ogóle. Bowiem o szanowaniu wrażliwości polskich patriotów, z których wielu czarują - nie ma co wspominać. Są w stanie jedynie pilnować swojej. A co z tym idzie pilnują zdefiniowanych przez siebie interesów, nie polsko-ukraińskich, czy nawet ukraińskich, lecz interesów ukraińskich nacjonalistów. Względnie interesów grup, które im na forum międzynarodowym sprzyjają. Ukraińcy w Polsce mogą w jednej opinii polskim stratom ludnościowym (w odniesieniu do Polaków migrujących na zachód) pomóc, w innych tą imigrację Polaków wymusić, nie pozwalając by rynek, a nie państwo podniósł płace.
Przy czym jeśli nawet pierwsza grupa ma rację to Ukraińcy, których przyjmujemy pod własny polski dach winni służyć interesom Polski, a nie środowiska ukraińskich nacjonalistów. Możliwość godziwego przeżycia, tak czy inaczej bardziej odczuwana jest przez Ukraińców przyjeżdżających do Polski, niż przez zwykłych Polaków, którzy liczą raczej na powrót swoich rodzin, choćby z Wysp Brytyjskich. I można się spierać czy sprowadzanie Ukraińców, miast podniesienia polskich płac przeszkadza w powrocie Polaków, czy pomaga poprzez wzrost ekonomii i wypłacalność ZUSu.
Jaką drogę obiorą władze państwowe?
Wszystko to jednak, niezależnie od tego, którą opinię się przyjmie nie zmienia faktu zaniedbania podstawowych spraw związanych z bezpieczeństwem. A szczególnie polityką uświadamiania Ukraińców przyjeżdżających do Polski w roli banderyzmu i neobanderyzmu. Pozwala się na rozszerzanie się kampanii dezinformacyjnej z Ukrainy, poprzez próbę wpływania na nas czynników ze wschodu, którym nie w smak inicjatywy takie jak Wojciecha Smarzowskiego lub Michała Dworczyka. Bowiem poruszanie tematu w sposób rzetelny jest w propagandzie neobanderowskiej jego upolitycznianiem. Stąd hasło „Zostawmy historię historykom” należy tłumaczyć: „Niechaj historia nie trafi pod strzechy”.
Neobanderowcy będą wykonywali pomruki wściekłości, czy nawet wpadali w histerię za każdym razem, gdy jakaś prywatna inicjatywa okaże się zbyt mocna. A cóż dopiero rzec, gdy na tym polu zachce cokolwiek uczynić państwo polskie i złamać ich monopol? Wszak dopiero co uzyskali sznurki sąsiedniego państwa, jeszcze chwiejącego się, a monopol należy utrzymać. Żadne neobanderowskie działania ukraińskiego IPN, kierowanego przez negacjonistę wołyńskiego Wołodymyra Wiatrowycza, żaden manipulacyjny tekst Piotra Tymy, żadne publiczne wychwalania neobanderyzmu przez duchownych cerkwi grekokatolickiej, żadna uchwała oddająca hołd ukraińskim mordercom nie jest wg ukraińskich nacjonalistów „upolitycznianiem sprawy”. W ich myśleniu najkorzystniejszym układem będzie taki, gdy społeczeństwo ukraińskie masowo przyswoi banderowską propagandę, pseudowartości, roszczenia i agresję, tymczasem w Polsce antidotum będzie posiadać jedynie wąska, łatwa do zgniecenia grupa.
Państwo polskie musi wreszcie uchwalić odpowiednie prawa, zabezpieczające polskich obywateli (Nie tylko Polaków) przed neobanderyzmem. Poza tym musi rozdać broń i nie chodzi tutaj o broń palną (co stanowiłoby równie cenną inicjatywę), lecz broń w postaci wiedzy społeczeństwu. Wiedzy, za której pomocą przeciętny Polak bez trudu potrafiłby obalić neobanderowskie manipulację fałszujące rzeczywistość przeszłą, a poprzez to także współczesną. Brak takich działań, wraz z podtrzymaniem dotacji dla jednej z najbardziej kontrowersyjnych organizacji w Polsce z pewnością nie jest omawianym krokiem.
Aleksander Szycht
Źródło: prawy.pl