[caption id="attachment_53484" align="alignleft" width="300"]

Fot. za kooltattooideas.com[/caption]
- Tatuaże podlegają pod pojęcie samookaleczenia - twierdzi ks. Peter R. Scott, dodając, że jako takie nie tworzą dobra dla całego ciała i od złego pochodzą. Zaświadczać mają o tym słowa Pana Jezusa, który nigdy o tatuażach nie wspominał i Piusa XI, który z kolei pisał o zdrowiu, a autor lefebrysta podciągnął rzecz tę pod tatuaże. Duchowny z lubością cytuje oczywiście Stary Testament, który tatuowania zabrania. Ks. Scott zapomina wspomnieć, że ten sam Stary Testament zakazuje także jedzenia skorupiaki… albo nakazuje odrąbać rękę żonie, która bijącego się męża z bratem w celu odciągnięcia go od bójki chwyciła za krocze… Korzystanie więc ze starotestamentalnego prawa bez rozumu bywa talmudyzmem albo żydowskim lefebryzmem.
W każdym razie, abstrahując od rzekomego magisterium tatuatorskiego ukrytego ponoć w Biblii czy encyklikach papieskich, czego kapłan z Bractwa Św. Piusa X nie wykazał, zastanówmy się o co chodzi. Nam mogą tatuaże nie pasować. Sam żadnego nie posiadam. Zanim jednak potępimy bliźnich, pomyślmy…
Tatuowanie zdrowe nie jest. Owszem. Jedzenie parówek, żucie gum i posiłki w MacDonaldzie też nie, ale jakoś nikt rozsądny nie zalicza tego do grzechów i nie szuka na tę rzeczywistość anatem biblijno-papieskich… Mało tego, palenie papierosów wbrew niektórym nadgorliwym katechetom może być wadą (św. Pius X np. uwielbiał cygara), ale grzechem nie jest (sam rzuciłem niedawno palenie, nie polecam tego koszmaru, ale nie mieszajmy w to Ran Chrystusa spowodowanych grzechem)! Papierosy to jednak osobny temat na zagorzałą dyskusję…
Argument ze zdrowia przy tatuażach odpada pod kątem przywoływania szatana, bo inaczej połowę zabiegów z salonów piękności musielibyśmy rozpatrywać z punktu widzenia potrzeby egzorcyzmów….
Niektórzy tatuują sobie gołe baby czy delfinki, inni symbole patriotyczne, a jeszcze inni cytaty z Pisma Świętego; jedni mają intencje związane z estetyką a pozostali z jakowąś ideą - wrzucanie więc ich do wspólnego worka to talmudyzm par excellence, do którego zdolny może być albo Żyd albo lefebrysta (osobiście jestem katolikiem uważającym abpa Marcela Lefebvre’a za osobę świętą, więc niech będzie mi wolno zirytować się tym, co wśród nas – „tradsi” – trąci intelektualną teologiczną myszką….).
A więc kiedyś w czasach Bożych (wieki średnie) istniały podobne teologiczne pokusy. Dzisiaj tatuaże, kiedyś makijaże… Te ostatnie rezerwowano li tylko kurtyzanom lub może co najwyżej artystom (nie darzonym wielką estymą społeczną). Jeszcze u Szekspira Hamlet do Ofelii mówił: „Słyszałem też o malowaniu się waszym: nie dość wam jednej twarzy otrzymanej od Boga, dorabiacie sobie drugą; sztafirujecie się, krygujecie (…).”
Dzisiaj malują się nawet zakonnice, co nota bene faktycznie zdaje się być przegięciem… W każdym razie nikt normalny nie nazwie dzisiaj makijażu grzechem przeciwko Jezusowi Chrystusowi. Czy znowu więc musi więc minąć tysiąc lat, by tacy analitycy pseudo teologiczni spod znaku abpa Marcela Lefebvre’a zrozumieli, że nie chodzi o tatuaże, spodnie u kobiet zamiast sukienek czy spódnic (sam kiedyś tępo upierałem się, że to diabeł ery feminizmu…), kolczyki czy długie włosy u mężczyzn i inne „niekanoniczne” manifestacje dzisiejszej mody, fasonu czy stylu. Po prostu, albo będziemy tradycjonalistami, albo wystawimy się modernistom na mega bekę stając np. za śmiechu wartymi tezami ks. prof. Andrzeja Zwolińskiego, że Pink Floyd ma coś z satanizmu, bo jeden z tekstów (przesłanie dla pierwszego gitarzysty Floydów Syda Barretta) zostało nagrane od tyłu…
Mniej więcej na tym poziomie bredzi ks. Scott w piśmie „Angelus” (artykuł na język polski przełożono niedawno na serwisie Bibula.com, skądinąd świetnym źródle informacji o kryzysie w Kościele) puentując, że tatuowanie się „Jest zatem aktem rebelii przeciwko nadprzyrodzonemu porządkowi, gdyż tatuowanie symbolizuje człowieka trwającego w swoich prawach do czynienia cokolwiek mu się podoba, bez oddawania czci Swojemu Zbawicielowi.”
***
Kiedy „posoborowie” druzgocze sakramenty, Mszę, „dogmat wiary”; kiedy w tym całym pogubieniu współczesnego człowieka i posoborowego katolika jakaś dusza pod wpływem łaski podbiega do Ofiary Jezusa stającego się ciałem podczas Mszy, wtedy nie daj Boże, by w drzwiach taranem stanął taki ks. Scott i skutecznie zniechęcił ludzi (zwłaszcza posiadających jakiś tatuaż) swoimi mądrościami starotestamentalnymi przerobionymi na modłę dzieł jakiegoś literalnego posępnego rabina.
A miast puenty moje prywatne wspomnienie… Smutne.
Kiedyś widziałem w kaplicy Bractwa Św. Piusa X młodą dziewczynę, która przyszła po raz pierwszy na Mszę trydencką. Stanął przed nią kapłan tradycjonalista, były jezuita, ks. Edward Wesołek i zbeształ ją…. że jest w spodniach i nie ma chustki na głowie. Od tego czasu głośno mówię, że głupich nie sieją niezależnie od tego czy są po stronie tradycji katolickiej czy protestantyzacji posoborowej.
Robert Wyrostkiewicz