Rola „biologii” w praworządności

0
0
0
/

Ach, cóż za widowisko sprokurowali w ostatnią niedzielę obrońcy praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju! Za pośrednictwem oficerów prowadzących, którzy musieli skoordynować całą manifestację, podobnie jak w przypadku pana Dominika Tarasa, który ongiś na Krakowskie Przedmieście „skrzyknął” obrońców laickiego charakteru naszej respubliki, charakteryzujących się złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karkach, którzy starszym paniom, zgromadzonym na tak zwanym „czuwaniu” przed Pałacem Namiestnikowskim proponowali, by im „pokazały cycki” - obrońcy praworządności przybyli na manifestację ze świecami. Co to miało symbolizować – ten cały „łańcuch światła” - tego oczywiście nie wiem, bo akurat byłem wtedy w Wielkiej Brytanii na II Pikniku Wolnościowym, ale bardzo możliwe, że była to aluzja, że sprawiedliwych sędziów trzeba u nas szukać z przysłowiowa świecą. Tego niepodobna wykluczyć i taka myśl przyszła mi do głowy natychmiast, kiedy w telewizorze zobaczyłem postać groteskowego pana profesora Andrzeja Rzeplińskiego, trzymającego zapaloną świeczkę. Pan prof. Rzepliński być może nie zdaje sobie sprawy, że w roli obrońcy praworządności wygląda nieco groteskowo, bo – po pierwsze – maczał paluszki w przygotowaniu nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, po drugie – był świadomy bezprawnego wyboru „nadliczbowych sędziów do TK przez sejmową większość PO-PSL i nie protestował przeciwko temu łajdactwu, więc – po trzecie – albo jest tak bardzo mało spostrzegawczy, że takiego słonia w menażerii nie zauważył, a więc jest durniem (w starożytnym prawie rzymskim tak zwane „rażące niedbalstwo”, czyli „nimia negligentia” określane było jako „non intellegere quod omnes intellegunt” (nierozumienie tego, co wszyscy rozumieją), albo nie jest durniem, jest spostrzegawczy, ale w takim musi być szubrawcem, który nie tylko nie powinien piastować żadnych stanowisk w wymiarze sprawiedliwości, ale nie powinien też kreować się na obrońcę praworządności. Ale co tam marzyć o tym – jak mawiał Ignacy Rzecki z „Lalki” Bolesława Prusa. Kropkę nad „i” postawił zresztą sam pan prof. Rzepliński. Z obfitości serca usta mówią, więc i profesorowi Rzeplińskiemu spod serca gorejącego wyrwało się stwierdzenie, że oto broni „naszych zdobyczy”. Jakie i czyje „zdobycze” pan prof. Rzepliński ma na myśli – tego nie wiem, bo on mi się nie zwierza, ale nie jest wykluczone, że takie, o których pisał poeta w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”: „Szmaciak chce władzy nie dla śmichu, lecz dla bogactwa, dla przepychu. Chce mieć tytuły, forsę włości i w nosie przyszłość ma ludzkości. Fanatyzm lśniący w wodza oku straszliwy budzi w nim niepokój, asceza zaś napawa trwogą, że mu zdobycze zabrać mogą”. W tej „trwodze” pan prof. Rzepliński z pewnością nie musi być odosobniony; on przecież, podobnie jak wielu innych obrońców praworządności zjada tylko okruszki ze stołu pańskiego, przy którym obżerają się stare kiejkuty, pociągające tych wszystkich obrońców praworządności za sznurki, na rozkaz niemieckiej BND, która próbuje wykorzystać tę znakomitą okazję do rozpoczęcia kolejnej kombinacji operacyjnej, żeby Niemcy odzyskały w naszym nieszczęśliwym kraju swoje wpływy, zredukowane wskutek ponownego przejścia Polski pod kuratelę amerykańską. Ale nie o tym chciałem pisać, tylko o motywie, jaki na podobieństwo refrenu przewijał się w poniedziałkowych wystąpieniach płomiennych obrońców praworządności w Sejmie i tak zwanym „publicznym wysłuchaniu”. Chodzi oczywiście o „biologię” to znaczy – związaną z upływem czasu okoliczność, która ma dowodzić, iż wśród sędziów nie ma tajnych współpracowników komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Biologia owszem – ma swoje prawa – ale uporczywe powtarzanie tego argumentu również przez poczciwego, ale chyba chorobliwie naiwnego pana prof. Adama Strzembosza - tylko potwierdza zarzuty, że środowisko sędziowskie nie dokonało żadnego samooczyszczenia własnych szeregów z szubrawców, skoro musiała zrobić to za nich „biologia”. Znaczy to również, że zanim „biologia” nie dokonała w środowisku kuracji przeczyszczającej, środowisko sędziowskie, już w tak zwanej „wolnej Polsce” musiało być naszpikowane ubeckimi konfidentami, niczym wielkanocna baba – rodzynkami. Jak w takim razie musiała wyglądać praworządność”, której płomienni szermierze tak dzisiaj bronią – aż strach pomyśleć. Ale „biologia”, jako – jak się okazuje – jedyne dzisiaj alibi środowiska sędziowskiego, ma niestety, czy „stety” - bo to zależy od punktu widzenia – ograniczony zakres oddziaływania. Rzecz w tym, że o ile SB została w ramach transformacji ustrojowej poddana weryfikacji, o tyle RAZWIEDUPR, który transformację ustrojową przygotował i przeprowadził – przeszedł przez nią w szyku zwartym w postaci Wojskowych Służb Informacyjnych, stanowiących w „wolnej Polsce” najgroźniejszą organizację przestępczą o charakterze zbrojnym. Wojskowe Służby Informacyjne przez cały okres swego istnienia musiały werbować agenturę – również w środowisku sędziowskim – a dowodem na to jest „operacja Temida”, o której wspomniał pan sędzia Lipiński z Warszawy w ustnej motywacji wyroku w sprawie sędziego Andrzeja Hurasa z Katowic, którego sprawa – jak zauważył sędzia Lipiński – przez dziesięć lat toczyła się przed niezawisłym sądem nie tylko „bez żadnych dowodów”, ale nawet „wbrew nim”. Warto zwrócić uwagę nie tylko na to, że działo się to w czasach, kiedy ani pan prof. Rzepliński, ani pani Małgorzata Gersdorf, ani nawet poczciwy, ale chyba już chorobliwie naiwny pan prof. Adam Strzembosz, nie krytykowali stanu praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju, ale również i na to, ze pan sędzia Lipiński poinformował przy okazji, iż Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego „odmówiła” dostarczenia niezwisłemu sądowi dokumentacji „operacji Temida”, którą stare kiejkuty prowadziły już w „wolnej Polsce”. Zatem „biologia” niczego tu ani nie wyjaśnia, ani nie rozgrzesza, bo jak wiadomo, w naszym nieszczęśliwym kraju nasila się zjawisko dziedziczenia pozycji społecznej: dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, nawet jeśli legitymują się tylko pierwszym stopniem muzykalności, to znaczy – rozróżniają, kiedy grają, a kiedy nie – no a dzieci konfidentów zostają konfidentami, również wtedy, gdy jako dzieci sędziów, zostają sędziami. Myślę tedy, że to skwapliwe powoływanie się na „biologię”, która w wystąpieniach płomiennych obrońców praworządności powtarzała się na podobieństwo refrenu. Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną