Salon się burzy i podburza innych, by mógł być dalej salonem, decydującym o tym, kto jest kim w Polsce. Chce nadal rozdawać karty, synekury, dyktować jak mamy myśleć i co robić. Po zwycięstwie PiS w wyborach parlamentarnych i prezydenckich w dalszym, ciągu nie zamierza uszanować wyników obu elekcji, bo wygrali nie ci ludzie, których kreowali na decydentów, mających im zapewnić dalsze jedwabne życie. Nie pomogły sztuczki z Palikotem, mącenie w głowach młodych Polaków, wyzywanie ich od faszystów i prymitywnych kiboli.
Polacy w końcu poszli po rozum do głowy i oderwali od władzy ustawiające już na lukratywnych posadach dzieci i wnuki beneficjentów złodziejskiej transformacji. Nie pomogły prywatne telewizje z ubeckimi koneksjami, które najpierw urosły w potęgę dzięki bliskim relacjom w bezpieką, a potem z rządowymi agendami, które hojną ręką karmiły „swoje kanały” z publicznych pieniędzy, zamieszczając tam wielomilionowe reklamy. Ta pseudoelita, cmokająca na swój widok, wynosząca samych swoich na piedestał utraciła w końcu rząd dusz i nadal nie może tego przeboleć. Ona miała przecież rozpisane plany na zarządzanie krajem na lata.
Mało jeszcze kto uświadamia sobie, że w „moherowej”, pogardzanej przez tych nadludzi Polsce zdarzył się cud. Dzięki wielkiej mobilizacji zwykłych, prostych obywateli nie z warszawki, i nie „Obywateli RP”, ale ludzi z tej pogardzanej i odpuszczonej cywilizacyjnie przez PO Polski „B”. Widziałam tę przedwyborczą mobilizację społeczności w małych miejscowościach Lubelszczyzny, Podkarpacia i Podlasia. To pilnowanie z ogromną determinacją prawidłowości wyborów, by ich nie sfałszowano. Byłam pełna podziwu.
Nie wszystko jest jeszcze tak, jak byśmy tego chcieli i długo nie będzie. Do ideału „szklanych domów” z powieści Żeromskiego nie dojdziemy nigdy, bo to utopia niemożliwa do ziszczenia, chociaż takie marzenia są niezbędne do życia jak powietrze. Zapomniane dobro wspólne zostało już przecież dawno ukradzione przez cwaniaków udających „legendy” Sierpnia, którego autentyczni bohaterowie o to dobro wspólne się wtedy w imieniu ogółu upomnieli. To co nam później zafundowały postsolidarnościowe „elity” zblatowane z ‘‘czerwonymi pająkami”, jak ich sami niegdyś nazywali - i ich sponsorzy - w postaci ustrojowych przemian, które pod płaszczykiem szlachetnej idei wpędziły miliony ludzi w biedę, a wielu do piachu, nigdy już pewnie nie zostanie rozliczone.
Czas biegnie, fortuny przylepionych jak rzep do psiego ogona cwaniaków żerujących na ideach Solidarności – rosną. I bez rewolucji z krwią rozlaną na ulicach nikt tego radykalnie nie zmieni. A takiej rewolucji nie chcemy. Ewolucja zaś ma niestety to do siebie, ze musi trwać w czasie i należy wątpić, by rachunki krzywd zostały wyrównane. To ,co chce zrobić teraz PiS, to dokończenie rewolucji Solidarności, przerwanej przez stan wojenny, która Solidarności przetrąciła kark. Czy jest to możliwe chociaż częściowo? Zobaczymy, choć czarno to widzę. Przeciwko sobie bowiem ustawiły działa dwie Solidarności.
Ta obłowiona w dobra, przez prawie trzydzieści lat spijająca śmietankę z dokonujących się przemian i Solidarność typu „B”, poniewierana i deptana butem transformacji. Obie krzyczą: Polska!, Solidarność!, Demokracja!!!! Wykrzykują te same słowa po obu stronach barykady, różnie te pojęcia interpretując. Pokazują blizny ze stanu wojennego, odwiedzają cele w miejscach, gdzie byli internowani, jedzą z więziennych metalowych misek, z nostalgia śpiewają więzienne piosenki o tym, jak wykiwają przygłupich klawiszy i „Jaruzela, recytują wierszyki, polegują na pryczach, pokazują stare fotografie, opowiadając w telewizji o tym, jak to z dwóch żyletek robili grzałkę do zagotowania wody. Milczą wtedy o tym, jak to przed następne trzydzieści lat robili polityczne deale i kariery, zbijali dzięki kombatanctwu kasę w Sejmie, Senacie, pobierali odszkodowania, i sute apanaże za piastowane urzędy nadawane przez kolesi. Dziś nikt nawet nie wspomni, że w Sejmie przecież sami namaścili Jaruzelskiego na pierwszego prezydenta „wolnej” jakoby już Polski.
To, co najbardziej dziś boli to nawet nie podział na „My” i „Oni”, chociaż i jedni i drudzy powołują się na te same korzenie .Do bogatego repertuaru stanowiącego o istocie podziału doszła jeszcze pogarda. Właśnie z ust „salonowca”. byłego działacza KOR i Solidarności Andrzeja Celińskiego padają słowa „motłoch polityczny”. A prof. Wojciech Sadurski ma „największe pretensje do Kaczyńskiego, który jest przecież polskim inteligentem, że z cynicznych powodów dał niedoświadczonemu plebsowi poczucie dostępu do władzy. (…) , bo „ PiS podniosło plebs z kolan i pozwoliło wysoko unieść głowę”. ”To z czym mamy dzisiaj do czynienia w Polsce, to tryumf aroganckiego i ignoranckiego plebsu”- twierdzi oświecony profesor. Zapomniał wół, jak cielęciem był. Wojciech Sadurski to przecież syn zasiadającego w peerelu przez długie lata w Sejmie w imieniu wiejskiego „plebsu” – posła Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, który statutowo był przybudówką PZPR. To dzięki temu plebsowi synek peerelowskiego „ludowca” zrobił karierę naukową, załapując się na zagraniczne stypendia, dostępne w latach 70. i 80. ub. w. tylko dla „swoich”, partyjnych ,szykowanych na urzędy w „wolnej” Polsce. Znam wielu z tych ludzi. To dzieci, zięciowie i bliscy aparatczyków. Dla innych –nawet najzdolniejszych - stypendia naukowe na renomowanych zachodnich uczelniach były niedostępne. Teraz prof. Sadurski, wykładający w Australii, Florencji, Yale i innych odległych uczelniach, gdzie dobrze płacą, z pogardą mówi o tych, dzięki którym miał szansę stać się kształconym za granicą naukowcem.
My plebs – mówimy NIE! takim autorytetom MY plebs – nie pozwolimy się obrażać, bo ten „autorytet” nie godzien jest ludowi butów czyścić.
I jeszcze jedno. Andrzej Celiński wytaczając działa, z zacietrzewieniem zaatakował „niewyjaśniony” wypadek komunikacyjny rządowej limuzyny premier Beaty Szydło i Antoniego Macierewicza. Może ma rację. Ale wstyd mi słuchać takich argumentów z ust byłego posła, którego auto kilka la temu staranowało barierki i uderzyło w ekran dźwiękoszczelny na warszawskim Ursynowie. Pan Celiński i pasażerka po wypadku, który miał miejsce o godz.22, ulotnili się z miejsca wypadku jak kamfora. Zgłosili się na policję dopiero następnego dnia, oświadczając, że auto feralnej nocy prowadziła towarzysząca Celińskiemu kobieta. Kto prowadził naprawdę i czy państwo byli wówczas trzeźwi, tego się już mediach nie dowiedzieliśmy, bo sprawa „przyschła”, a porzucenie auta tłumaczono szokiem kobiety.
Tak, że w przypadku również Celińskiego uważałabym na to, co mówi. Wy „elity” macie pomroczność jasną i szok powypadkowy. My nieoświecony plebs - motłoch polityczny - nie mamy, panie Celiński, tak krótkiej pamięci, jak się panu wydaje. Wprost przeciwnie…
Alicja Dołowska