Refleksje nad zamieszaniem wokół sądów
W Polsce trwa zamieszanie z powodów nowej ustawy, którą przyjął parlament, a która coś tam zmienia w sądach.
Dla jednych jest to demokracja, dla innych koniec demokracji. Trochę to śmieszne, że gdy demokratycznie wybrane władze, w demokratyczny sposób przegłosowują ustawę, to dla tzw. obrońców demokracji, jest to koniec demokracji. Można tą sytuację zrozumieć wtedy, gdy uświadomimy sobie, że tzw. obrońcy demokracji, są tak naprawdę obrońcami demokracji ludowej, czyli takiej, w której niezależnie kto i jak głosuje, to zawsze rządzi PZPR. A, że tam po drodze, może coś było nie tak, to przecież w urzędach jest to normalne, np. wszyscy urzędnicy są zatrudniani po znajomości, a więc nieuczciwie i nikt nie twierdzi, że ich decyzje nie mają mocy prawnej.
Ale miałem dzielić się refleksjami. Niech więc będzie. Pierwsza refleksja jest taka, że jak już rząd pani premier Beaty Szydło postanowił coś tam zmienić w sądach, to mógł przeprowadzić prawdziwą reformę sądownictwa, pisałem o tym wcześniej, a nie taką, która zmienia niewiele, na krótko i nielicznym. Po tych czy innych wyborach, będzie inny rząd i wszystko wróci do tego, co było. (Kiedyś rząd Prawa i Sprawiedliwości obmyślił, że utworzy Polski Instytut Sztuki Filmowej, który będzie dawał pieniądze, nie swoje oczywiście, tylko zabrane podatnikom, na „patriotyczne filmy". A zmienił się rząd i ów instytut wyłożył forsę na „Pokłosie".) Poza tym, gdy wybiera się między świniami, to zawsze, niezależnie od intencji wybierze się, co najwyżej, knura albo lochę. Jeśli więc zdecydowali się na wojnę z mafią sędziowską, to lepiej żeby to była wojna o coś, a nie o pietruszkę.
Druga refleksja jest taka, że jak ktoś siedzi przy korycie opłacanym przez podatników, to niczego nie musi ani wiedzieć, ani umieć. Na przykład pani profesor Małgorzata Gersdorf „od 2014 pierwszy prezes Sądu Najwyższego" twierdzi, że suwerenem w Polsce jest konstytucja. Gdy ktoś wygaduje takie bzdury, to nadaje się co najwyżej do kopania rowów, a tymczasem pani profesor Małgorzata Gersdorf, co miesiąc bierze kasę z naszej kieszeni jako pierwszy prezes Sądu Najwyższego, jako profesor Uniwersytetu Warszawskiego i pewnie nie tylko i ciągle jej mało. Zasłynęła zdaniem, że za 10 tysięcy złotych, to można godnie żyć tylko na prowincji. To jak jej mało, to niech odejdzie od koryta i zacznie wreszcie uczciwie pracować, na przykład sprzedając majtki na targowiskach. A skoro już o pani profesor Małgorzacie Gersdorf, to jak czytam w Wikipedii, jej mężulek, Bohdan Zdziennicki, jest sędzią Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, cokolwiek miałoby to znaczyć. I jak tu nie zgodzić się z tymi, którzy zauważyli, że tzw. wymiar sprawiedliwości jest w łapach określonej grupy rodzin.
Trzecia refleksja jest taka, że diabeł przebrał się w ornat i na mszę dzwoni. Przeciwnicy zmian w sądach argumentują, że nowa ustawa narusza trójpodział władzy, bo władza wykonawcza będzie wpływała na władzę sądowniczą. W takim razie można zadać pytanie, czy naruszeniem trójpodziału władzy nie jest buntowanie się części sędziów przeciwko ustawie przyjętej przez władzę ustawodawczą i wywieranie nacisku na prezydenta, a więc na władzę wykonawczą, aby ten nie podpisał ustawy? No bo w jakim trybie ma spotkać się, o ile się nie mylę, w poniedziałek o godzinie jedenastej, piszę to w nocy z piątku na sobotę, pani profesor Małgorzata Gersdorf „od 2014 pierwszy prezes Sądu Najwyższego" z panem prezydentem Andrzejem Dudą, a więc przedstawiciel władzy sądowniczej z przedstawicielem władzy wykonawczej? Pewnie nie odwiedzi pałacu jako zwykła obywatelka, co łatwo każdy może sprawdzić. Wystarczy napisać list do pana prezydenta i zobaczymy, czy pan prezydent tak od razu się z nadawcą listu spotka. A po drugie, właśnie na swój urząd pani profesor Małgorzata Gersdorf „od 2014 pierwszy prezes Sądu Najwyższego" powołuje się w liście do prezydenta, w którym to zabiega o spotkanie. Wobec tego, pan prezydent spotka się nie z obywatelką Małgorzatą Gersdorf, tylko z pierwszym prezesem Sądu Najwyższego, a więc z przedstawicielem władzy sądowniczej. A dlaczego? Pewnie dlatego, że przedstawicielka władzy sądowniczej obmyśliła sobie, aby wymusić na przedstawicielu władzy wykonawczej korzystną dla siebie decyzję, czyli, żeby pan prezydent zawetował ustawę. I oczywiście nie jest to naruszenie trójpodziału władzy, choćby dlatego, że oni mają same prawa a my same obowiązki.
Trzecia refleksja jest taka, że ci, co siedzą przy korycie, nic nie muszą robić, a i tak dostają forsę. Zwykły człowiek pracuje zwykle osiem godzin dziennie, a osoby, które prowadzą działalność gospodarczą to pewnie po kilkanaście godzin. No bo skoro pani Małgorzata Gersdorf „od 2014 pierwszy prezes Sądu Najwyższego", ma spotkać się z panem prezydentem w poniedziałek o godzinie jedenastej, to znaczy, że w tym czasie nie będzie jej w pracy. Czyżby wzięła na poniedziałek urlop? Pewnie nie. I proszę, nie będzie jej w pracy a i tak weźmie forsę. Niech no tylko przysłowiowy Kowalski nie pojawiłby się w robocie, to zaraz pracodawca by się jego czepiał. Na zakończenie akapitu napiszę, że sędziowie powinni siedzieć w sądach i pracować a nie obijać się i ingerować w uprawnienia władzy ustawodawczej i wykonawczej. A jak im się nie podoba, to niech zrezygnują ze stanowisk - stu takich jak oni czeka pod bramą. Rocznie kończy studia prawnicze wiele tysięcy osób. Jest spośród kogo wybierać.
Na koniec wrócę do tego, że dygnitarzy, którzy okupują państwo polskie, pan prezydent przyjmuje w pałacu prezydenckim, a zwykłych ludzi już niekoniecznie. Kiedyś cesarz Franciszek Józef przyjmował swoich poddanych w swym gabinecie, nawet jeśli to był chłop z Galicji. Wysłuchiwał, co tam taki chłop miał do powiedzenia, tylko nie wiem, jak to wyglądało, skoro chłop gadał tylko po polsku, ale mniejsza z tym i mógł realnie wpływać na sprawę, z którą ów chłop przyszedł. A nawet bywało, że cesarz dał parę groszy chłopu, żeby ów mógł do tej swojej Galicji wrócić koleją a nie dreptać na butach To były czasy!
Michał PlutaŹródło: prawy.pl