Ponieważ po udzieleniu przez prezydenta Donalda Trumpa wsparcia dla projektu Trójmorza, Niemcy nie mogą już dłużej czekać z przeciwdziałaniem, Polska stała się widownią „walki o praworządność”.
Rozpoczęła się ona już w początkach marca, zanim jeszcze do Sejmu trafiły projektu ustaw dotyczących sądownictwa, które obecnie są pretekstem klangoru. Jak pamiętamy, w początkach marca do Jana Klaudiusza Junckera, przewodniczącego Komisji Europejskiej, wystąpiły wszystkie organizacje broniące praw człowieka na świecie z apelem, by zrobił z Polską porządek, bo poziom ochrony praw człowieka urąga tu wszelkim standardom. Zaraz zaktywizowała się pani prezes Małgorzata Gersdorf i bojownicy o praworządność drobniejszego płazu, wzywając „nadzwyczajną kastę” do buntu przeciwko rządowi. Ten bunt się troszkę ślimaczył, bo najwyraźniej w Berlinie nie wiedziano, czego się spodziewać po lipcowej wizycie prezydenta Trumpa w Warszawie. Kiedy jednak okazało się, że obiecał on „wsparcie” dla projektu Trójmorza, a jednocześnie prezes Jarosław Kaczyński poszedł na totalną konfrontację z „kastą”, kierując do Sejmu ustawy zapewniające rządowi ręczne sterowanie sądownictwem, w Berlinie najwyraźniej uznano, że nie ma co czekać, tylko trzeba rozpocząć kolejna kombinację operacyjną, która pod pretekstem „walki o praworządność”, doprowadzi wreszcie do przesilenia politycznego, w następstwie którego na pozycję lidera politycznej sceny powróci ekspozytura Stronnictwa Pruskiego, czyli Platforma Obywatelska i wykonując w podskokach wszystkie rozkazy Naszej Złotej Pani, w imieniu Polski wycofa się z projektu Trójmorza.
Projekt ten bowiem podważyłby niemiecka hegemonię w Europie i zablokował budowę IV Rzeszy, w którą Niemcy już tyle przecież zainwestowali. Dlatego zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby ten projekt zablokować, a najlepszym sposobem będzie doprowadzenie do zmiany rządu w Polsce – bo bez Polski Trójmorze nie ma racji bytu.
W tym celu BND zmobilizowała w naszym nieszczęśliwym kraju wszystkich folksdojczów, którzy z kolei zmobilizowali agenturę nie tylko obsadzającą stanowiska w aparacie państwowym, ale przede wszystkim – w mediach, które porzuciły wszelkie pozory i nawet z pewną ostentacją włączają się w działania Propaganda Abteilung. W awangardzie znajduje się oczywiście żydowska gazeta dla Polaków, w której na czele redakcyjnego Judenratu stoi pan red. Adam Michnik, potomek żydokomunistycznej familii Szechterów.
„Ty Żydu, gestapowcze!” - tak w jednym ze swoich reportaży Anna Strońska wspomniała o kobiecie, która w tych słowach zamknęła „dwie największe nienawiści swojego życia”. Ciekawe, że akurat w naszych czasach ta paradoksalna zbitka nabrała nie tylko jaskrawej, ale nawet złowieszczej aktualności. Na tym bowiem etapie doszło do koordynacji żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką. Celem niemieckiej polityki historycznej jest stopniowe zdejmowanie z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę światową, zaś celem historycznej polityki żydowskiej jest zagwarantowanie żydowskim organizacjom przemysłu holokaustu oraz Izraelowi możliwości materialnego eksploatowania holokaustu. W sytuacji, gdy kanclerz Schroeder w 2000 roku oświadczył, że „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”, możliwość ekonomicznej eksploatacji holokaustu można osiągnąć przerzucając odpowiedzialność za wojnę i jej zbrodnie na winowajcę zastępczego, na którego została wytypowana Polska. Dlatego organizowane są imprezy w Jedwabnem, dlatego światowe media popełniają freudowskie pomyłki z „polskimi obozami koncentracyjnymi” i dlatego żydowska gazeta dla Polaków aplikuje mniej wartościowemu narodowi tubylczemu tzw. „pedagogikę wstydu”, której celem jest wzbudzenie w Polakach poczucia winy wobec Żydów.
Dzięki temu żydowscy okupanci Polski nie będą musieli uciekać się nieustannie do terroru, by utrzymać mniej wartościowy naród tubylczy w uległości i bezlitośnie eksploatować go ekonomicznie. Nic zatem dziwnego, że kiedy BND rozpoczęła realizację kolejnej kombinacji operacyjnej w Polsce, żydowska gazeta dla Polaków, realizując zapamiętane przez pana red. Michnika z rodzinnego domu leninowskie dyrektywy o „organizatorskiej funkcji prasy”, przejęła rolę koordynatora protestów, w których folksdojcze, ich agentura i tabuny pożytecznych idiotów, którzy myślą, że z tą praworządnością to wszystko naprawdę, na użytek zagranicy, a przede wszystkim – na użytek niemiecki przedstawiają tu „zagniewany lud”.
Poddanie sądownictwa ręcznemu sterowaniu przez rząd jest fragmentem rekonstrukcji przedwojennej sanacji, która najwyraźniej jest ideałem prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Sanacja była ruchem etatystycznym, którego ideologię wyrażał najpełniej art. 4 ust. 1 konstytucji z 1935 roku, tzw. konstytucji kwietniowej: „W ramach państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa”. Z tego przepisu konstytucji wynika, że poza „państwem” nie ma i nie może być życia. Poza „państwem”, a więc konkretnie poza czym? Ano – poza biurokratycznymi strukturami państwa. Toteż sądownictwo, które przez ostatnie 25 lat wyemancypowało się z wszelkiej zależności od konstytucyjnych organów państwa, teraz ma zostać podporządkowane rządowi.
To oczywiście jest numer kozacki, ale lamenty, jakoby do tej pory panowała w Polsce praworządność, są nieprawdziwe, Brak podległości sądownictwa konstytucyjnym organom państwa nie oznaczał bowiem, że nie było ono podległe komukolwiek. Podlegało ono bowiem Wojskowym Służbom Informacyjnym, tej najgroźniejszej organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym, które w ramach operacji „Temida” dokonały werbunku agentury właśnie wśród sędziów, a następnie, pieczołowicie plasując swoich agentów w Krajowej Radzie Sądownictwa i kierownictwach sądów wszystkich rodzajów i szczebli, ręcznie sterowały całym wymiarem sprawiedliwości. Potwierdza to analiza wszystkich afer, które nie byłoby w ogóle możliwe bez parasola ochronnego, jaki przez cała lata rozpościerały nad ich sprawcami między innymi „niezawisłe” sądy. W tej sytuacji z dwojga złego lepsze jest już podporządkowanie sądownictwa rządowi, bo rząd, w odróżnieniu od WSI czyli starych kiejkutów, jest przynajmniej znany z imienia i nazwiska. Ale jeszcze lepsze byłoby podporządkowanie sędziów Suwerenowi, czyli obywatelom. W tym celu trzeba by przynajmniej na 50 lat odstąpić od zasady nieusuwalności sędziów w ten sposób, by każdy sędzia co 5 lat poddawał się testowi wyborczemu w powszechnym głosowaniu. Jeśli nie zostałby wybrany, to nie byłoby od tego żadnego odwołania. W tej sytuacji obywatele odzyskaliby kontrolę nad obsadzaniem stanowisk sędziowskich, z której zostali wyzuci przez polityczne gangi, które teraz spierają się o to, kto będzie te stanowiska obsadzał – ale ani myślą o oddaniu tej możliwości obywatelom.
Stanisław Michalkiewicz