Czy po terrorystycznych atakach w Barcelonie i Cambrills unijni eurokraci pójdą w końcu po rozum do głowy? Czy pozamykani w chronionych enklawach, oderwani od problemów zwykłych ludzi nadal będą chować głowę w piasek, traktując ataki jako normę? Syci, uśpieni w samozadowoleniu, pozostający w błogim stanie wzajemnej adoracji mają tak naprawdę nas wszystkich w nosie. Ideologia i poprawność polityczna przyćmiła im mózgi. Ile można słać zaatakowanym krajom wyrazów współczucia i solidarności, pozostając biernymi na rzeczywiste problemy? Najwyższy czas rozprawić się z terroryzmem i ukręcić łeb hydrze, przestać cackać się z muzułmańskimi przybyszami i radykalizującymi się rezydentami, podjąć działania zdecydowane i konsekwentne.
To jest możliwe, tylko trzeba chcieć.
Eurokraci udają dobrych wujków, szykują dla nich bezpieczne miejsca pobytu z wiktem i opierunkiem, ale dzieje się to kosztem bezpieczeństwa obywateli krajów UE, bo przyjmowani z otwartymi ramionami przybysze nie są dokładnie sprawdzani, często nie mają przy sobie dokumentów, zatajają nie tylko wiek, ale i cele przyjazdu.
Nie chcę tu rozwijać tematu uchodźców, bo to temat- rzeka. Wiadomo, że przybywają do Europy często uciekając przed wojną, na pewno z powodu biedy i nadziei na lepsze życie. Niestety wśród nich są także terroryści, sprytni, obłudni, zamroczeni radykalnym islamem, pałający chęcią zemsty na niewiernych. Skoro nie potrafimy odróżnić „dobrych” od „złych”, mamy prawo się przed nim bronić en block i odmówić gościny. Najwyższy czas tego zażądać od decydentów w Brukseli. To im płacimy z podatków horrendalne wynagrodzenia i sute emerytury nie za bunga- bunga, popijanie mocnych trunków, jedzenie homarów i kawioru, lecz roztropne decyzje, służące naszemu bezpieczeństwu i ułatwianiu nam życia. Pozostawanie tylko na kondolencjach, wyrazach solidarności i wciskaniu pod groźbą sankcji narzuconych kwot uchodźców, musi się skończyć. Od eurokratów w Brukseli oczekujemy mądrej i przewidywalnej w następstwa polityki migracyjnej, a nie bezradności.
Co jeszcze musi się zdarzyć, żeby to zrozumieli? Na pewno nie wybory, bo w „te klocki” specjaliści od pijaru i mieszania na politycznej scenie są mistrzami świata.
Spójrzmy, co wydarzyło się we Francji. W tym kraju ludzie liczyli na zmiany, ale zafundowano im pokera z „wejściem w ciemno’ . Dzięki robieniu pasztetu w głowach i nie dopuszczeniu do powstania realnej alternatywy, propagandowo wykreowano ruch En Marche!, który w kilka miesięcy powstał z niczego, a jego przywódca, po stu dniach prezydentury stracił poparcie co najmniej 62 proc. obywateli. Miny Francuzów mocno zrzedły.
W istocie, mimo liberalnego oblicza i mieszanki lewicowo-prawicowej, powstał twór, którym łatwo manipulować, bo posiadające zdecydowaną większość w parlamencie ugrupowanie Macrona jest zbieraniną niedoświadczonych, przypadkowych i niekompetentnych ludzi, którzy są zdecydowani na to, by przy rozwiązywaniu najtrudniejszych problemów „ich” prezydent mógł rządzić dekretami. Co ciekawe, nikt w Brukseli nawet nie skarci tego pomysłu, wytykając, że może to mieć więcej wspólnego z dyktaturą, niż demokracją, ale przecież Francja jest cacy, a Polska, która wierzga - jest be, i to dyktator Kaczyński jest klonem Putina.
W istocie ci, co dotąd rządzili we Francji, nadal zachowali wpływy, całe te wybory to była ustawka.
Nieciekawie zapowiada się sytuacja w Niemczech, gdzie 24 września odbędą się wybory do Bundestagu. Tam ludzie mają wybór miedzy dżumą, a cholerą, czyli wyboru nie mają. CDU, partia frau Merkel niezmiennie prowadzi w przedwyborczych sondażach. Alternatywą w objęciu fotela kanclerza jest dla Merkel - Martin Schulz. Starzy - „nowi” politycy, skompromitowani do cna, którym Niemcy już dawno przestali ufać. Na przedwyborczych wiecach w Saksonii i Turyngii, Merkel powitano okrzykami „Spadaj!”, „Zamknąć granice!”, wygwizdano, zarzucając jej fatalną politykę imigracyjną, zdążającą do zniszczenia własnego narodu i budowania nowej NRD
Niemcy mogą sobie dziś tylko pokrzyczeć na wiecach, bo i tak nie mają alternatywy. Już urządzeni na ciepłych posadkach politycy o to zadbali, że ma być tak, jak było. Demokracja jest więc tam pozorna, bo z góry wiadomo, jak się te wybory skończą. To tylko Polska ( a wcześniej Węgry) urwały się z krótkiego łańcucha, ale wiadomo - u nas jest dyktatura i faszyzm.
Obawiam się, że bez międzynarodowych społecznych struktur poziomych, które będą alternatywą dla unijnego establishmentu, zabetonowanej na amen sceny politycznej UE rozwalić się nie da, podobnie jak dominującej w UE ideologii. Jaką te „poziomki” przybiorą formę, sprawa jest otwarta. Jednak na pewno przeć będą do zmuszenia decydentów w Brukseli do podjęcia zdecydowanych działań w kwestii ekspansji islamistów, odsyłania nachodźców i wszelkiej maści radykałów do kraju pochodzenia oraz egzekwowania bez patyczkowania się surowego przestrzegania prawa i zasad społecznych.
Pobłażanie się skończyło.
Alicja Dołowska