Przyznam, że z ulgą odebrałam wiadomość o tym, że głodujący lekarze rezydenci zakończyli protest, który w tej formie nie mógł być w nieskończoność kontynuowany. To znaczy mógłby, ale głodówka rotacyjna ocierała się o śmieszność, bo kiedy jednym robiło się z niedożywienia słabo, w ich miejsce do protestu włączali się syci i w dobrej formie koledzy, co przypominało szopkę, a nie autentyczny strajk głodowy „do skutku”, jak zapowiadali początkowo młodzi lekarze.
Ludzie mają przecież jeszcze w pamięci strajk głodowy walijskich górników o miejsca pracy za premierostwa Margaret Thatcher, kiedy to niektórzy górnicy w walce o niezamykanie kopalń umierali z głodu i szli do piachu. Strajk głodowy to ostateczna i najbardziej ekstremalna forma protestu, gdzie do walki o postulaty rzuca się na szalę ludzkie życie. Dobrze, że młodzi przestali w ten sposób strajkować, bo i tak w podjętej o słuszne postulaty walce osiągnęli wielki sukces. Politycy PiS z przybudówkami, którzy kręcili się w kwestii problemów ochrony zdrowia wokół własnej osi, głosząc hasło modnego w tych kręgach imposybilizmu, dostali raptem energetycznego kopa i nagle okazało się, że pod presją młodych lekarzy udało się określić „mapę drogową” dojścia do sławetnego 6 proc. Produktu Krajowego Brutto w 2025 roku, podnoszenia nakładów na zdrowie Polaków w kolejnych postępujących latach i nakładów na podwyżki medyków, które - na przykład rezydentów - nie obejmowały od roku 2009.
Znajomi z PiS- u będą na mnie warczeć, ale dziękuje rezydentom za ten protest i kibicuję im szczerze, bo zasygnalizowali zarówno decydentom na Wiejskiej, jak i społeczeństwu, że pewna granica politycznej ignorancji potrzeb zdrowotnych Polaków, którzy z podatków i z dodatkowej ekstra składki z własnej kieszeni łożą na ochronę zdrowia, została już dawno przekroczona i dalej tak być nie może. Oczywiście, że w tym tyglu mieszały się interesy polityczne, przylepiających się poszczególnych ugrupowań opozycyjnych i zużytych prestiżowo polityków, którzy zamiast uderzyć się w piersi za wieloletnie zaniechania, chciały na tym buncie ugrać własną popularność. Jednak nie to było najważniejsze.
Jak by nie patrzeć, rezydenci pomogli ministrowi zdrowia Radziwiłłowi przepchać w gąszczu różnych resortowych interesów owo mityczne 6 proc. PKB, o które walczył on przez wiele lat, jeszcze jako szef Naczelnej Rady Lekarskiej, bijąc głową o ścianę. Trochę długo trzeba nam na te 6 proc. PKB poczekać, ale już skoro klamka zapadła i określono, w jakim stopniu nakłady na zdrowie będą rokrocznie wzrastać, będzie się do czego odwoływać.
Przy okazji konfliktu rządu z rezydentami powychodziły nieładne rzeczy z samego środowiska lekarskiego, gdzie też się kłębią interesy i ambicje. Naczelna Rada Lekarska, z jej szefem Maciejem Hamankiewiczem, sięgnęła po ”zagranicę”.
Zaapelowała do światowej organizacji lekarzy z siedzibą w Chicago, skupiającej grubo ponad sto reprezentacji różnych korporacji krajowych o poparcie „głodówki” rezydentów i apel do polskiego rządu, zanim młodzi lekarze „zaczną umierać”. Światowe środowisko medyczne jest w takich sprawach solidarne i poparcie z Chicago przyszło natychmiast.
Ale na to sięgnięcie po wariant ”zagranicy” Radziwiłł zareagował bardzo mocno. Z oburzenia zrezygnował z uczestnictwa w Naczelnej Radzie Lekarskiej, składając natychmiastową dymisję z tego gremium.
Myślę sobie, że nadgorliwość NIL i samego jej prezesa doktora Hamankiewicza nie wzięła się znikąd. W tym roku odbywają się wybory do okręgowych izba lekarskich a w maju 2018 r. zwołany będzie Krajowy Zjazd Lekarzy, na którym zapewne Hamankiewicz będzie znów zgłoszony na funkcje prezesa NIL. Jest o co kopię kruszyć, pomocna więc może być również jako argument i „zagranica”.
Jest tylko jeden szkopuł. Otóż, wśród postulatów stawianych początkowo przez rezydentów na ostrzu noża, znalazło się hasło poprawy metod i warunków ich kształcenia w trakcie odbywania specjalizacji. Temat nienowy, od lat wałkowany przez środowisko lekarskie, jak dotąd z żadnym skutkiem, ale przy okazji tego protestu, który przybrał formę głodówki, postulat ten wybrzmiał szczególnie dramatycznie. Może dlatego, że Naczelna Izba Lekarska od lat nic pożytecznego w tej sprawie dla rezydentów nie zrobiła, Hamankiewicz przybiegł zapobiegawczo do głodujących rezydentów w koszulce „Popieram Protest”. Nie zauważyłam, niestety, by coś na temat poprawy kształcenia młodych lekarzy przebąkiwał (choć to jedno z zadań NIL), tkwiąc zapewne w przekonaniu, że dobre selfie zawsze zrobi wrażenie.
I coś w tym było na rzeczy. Na sztandarach protestujących wciąż powiewał postulat najpierw 6 proc. a potem 6,8 proc. PKB na zdrowie i postulaty płacowe. Postulat poprawy jakości kształcenia specjalistycznego młodych lekarzy rozwiał się w szumie medialnej paplaniny, przykryty innymi sprawami. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że powróci z ostrością na majowym Krajowym Zjeździe Lekarzy, gdzie zacznie się rozliczanie mijającej kadencji i „osiągnięć” panów doktorów, stojących na czele korporacji. Oby tylko lekarze rezydenci znów nie dali się nabrać na selfie.