W poprzednim tygodniu Rada UE ds. zatrudnienia (z udziałem ministrów pracy krajów członkowskich) jak i Parlament Europejski przyjęły rozstrzygnięcia zaostrzające warunki zatrudnienia dla pracowników delegowanych.
Rozwiązania przyjęte przez Radę i PE nie odzwierciedlają daleko idących oczekiwań Francji w tym zakresie, ale jednocześnie pogarszają one warunki dla firm delegujących pracowników z krajów Europy Środkowo-Wschodniej, ale jak się okazuje także z krajów Europy Zachodniej.
Wprawdzie z obecnie przyjętych rozstrzygnięć wyłączono pracowników transportu ciężarowego (rozwiązania w tym zakresie przyjmą ministrowie ds. transportu krajów członkowskich), ale i tak dotyczą one setek tysięcy pracowników delegowanych z poszczególnych krajów UE.
Według przyjętych do tej pory rozwiązań okres delegowania pracowników został ograniczony do 12 miesięcy (z możliwością przedłużenia go o dodatkowe 6 miesięcy) i w tym okresie nowe przepisy przewidują wypłatę dla pracownika delegowanego takiego samego wynagrodzenia jak dla pracownika lokalnego (ze wszystkimi przewidzianymi dodatkami branżowymi).
Jeżeli okres delegowania wygaśnie, do pracownika delegowanego będą miały wszystkie przepisy kraju przyjmującego, w tym także obowiązek płacenia na miejscu (w kraju przyjmującym) składki na ubezpieczenia społeczne.
Polsce na poziomie Rady udało się przeforsować wprowadzenie 4-letniego okresu przejściowego na wprowadzenie tych przepisów (Francja nie chciała żadnego okresu przejściowego), co stwarza szansę przy stałym i wysoki corocznym wzroście płac w naszym kraju, na łatwiejsze dostosowania się polskich firm do tego rozwiązania.
Wszystkie te rozstrzygnięcia nie są jeszcze ostateczne, w negocjacjach Komisji ze wszystkim krajami członkowskimi jest możliwe złagodzenie wprowadzanych przepisów, ale dużych ustępstw ze strony KE nie należy już oczekiwać.
Przypomnijmy tylko, że na początku września Instytut Bruegla z Brukseli przedstawił opracowanie, poświęcone naukowej analizie problemu pracowników delegowanych, z którego wynika, że zwolennicy tezy, iż pracownicy delegowani uprawiają dumping socjalny, posługują się mitami, a nie poważnymi argumentami, mającymi uzasadnienie w praktyce.
Z tego opracowania wynika, że 2 miliony pracowników delegowanych to zaledwie 0,9% siły roboczej i tylko 0,7% zatrudnionych w Unii Europejskiej, co oznacza, że nie może to być główny problem unijnego rynku pracy.
Co więcej z badań wspomnianego instytutu wynika, że to kraje zamożne delegują swoich pracowników do krajów z równie wysokimi płacami i jest to aż 34,4% wszystkich delegowań, natomiast pracownicy z krajów o niższych zarobkach delegowani do krajów o wyższych zarobkach to mniej niż 1/3 wszystkich delegowanych.
We Francji, która jest w pierwszym szeregu protestu w sprawie tzw. dumpingu socjalnego pracowników delegowanych, aż 44% tych pracowników pochodzi z krajów „starej” Unii, a zaledwie 23% z nowych krajów członkowskich.
Okazało się także, że dwa najbogatsze kraje członkowskie są w pierwszej trójce krajów delegujących pracowników: niemieccy pracownicy delegowani stanowią 11,7% wszystkich delegowanych, francuscy 6,9%, liderem są polscy pracownicy delegowani -22,7% wszystkich delegowanych.
I to właśnie pracodawcy niemieccy coraz głośniej protestują przeciwko tym nowym rozwiązaniom wobec pracowników delegowanych, podkreślając, „że teraz pracodawcom z UE łatwiej będzie wysłać pracownika delegowanego do Chin lub Indii niż do Francji czy Włoch, co jest zaprzeczeniem idei unijnego rynku wewnętrznego”.
To stwierdzenie należy zadedykować pochodzącej z Polski komisarz Elżbiecie Bieńkowskiej odpowiadającej za unijny rynek wewnętrzny, która mając w ręku argument w postaci sprzeciwu wobec nowelizacji tej dyrektyw aż 11 parlamentów krajów członkowskich, skupionych wokół Polski, nie tylko go nie wykorzystała, ale na posiedzeniu Komisji Europejskiej w tej sprawie, nie zaznaczyła nawet swojego głosu odrębnego.
Pracodawcy niemieccy twierdzą, „że chcąc wyeliminować pojedyncze przypadki wykorzystywania pracowników delegowanych, zmienia się przepisy dla wszystkich firm, co przypomina sytuację jakby wszystkim przepisać antybiotyki niezależnie od skutków ubocznych”.
Skoro, więc nawet niemieccy przedsiębiorcy protestują, to być może w rozpoczętym właśnie okresie negocjacji pomiędzy Radą UE, a Parlamentem Europejskim, możliwie będzie wyeliminowanie najbardziej kontrowersyjnych przepisów w nowelizowanej dyrektywie.