Ukraińska gra o pomniki

0
0
0
/

Jeszcze kurz nie zdążył dobrze opaść po ostentacyjnym wyjeździe Witolda Waszczykowskiego ze Lwowa, a strona polska podjęła rozmowy z przedstawicielami Ukrainy w ramach Komitetu Konsultacyjnego przy prezydentach obu państw. Choć rezultaty owych negocjacji nie są jawne, to Ukraińcy twierdzą, iż reprezentanci Polski mieli zobowiązać się do odbudowy zniszczonych pomników UPA na naszym terytorium. Jak do tej pory przedstawiciele III Rzeczpospolitej oficjalnie zaprzeczają oświadczeniom Ukraińców, jednocześnie akcentując chęć współpracy z Kijowem. Niewątpliwie mamy do czynienia ze swoistą grą dezinformacyjną. Zasadniczo istnieją trzy interpretacje owej burzy dyplomatycznej. Biorąc pod uwagę dotychczasową spolegliwość „dobrej zmiany”, możliwe, że Ukraińcy mówią prawdę i tubylczy statyści zgodzili się na odbudowę pomników UPA w Polsce. Mogłoby to być spowodowane naciskiem naszego najważniejszego sojusznika znad Potomaku, który nie życzy sobie, by jego wasale – Polska i Ukraina – wojowali ze sobą, choćby tylko na płaszczyźnie dyplomatycznej. Dlatego też amerykańscy stratedzy mogą zażyczyć sobie, aby Warszawa kierowała swoją uwagę jedynie w stronę Moskwy, ustępując Kijowowi we wszystkim i ignorując bliższe od rosyjskiego zagrożenie banderowskie. Zaprawdę byłaby to niezbyt przyjemna próbka budowania Międzymorza pod skrzydłami amerykańskiego orła. Ale czegóż się nie robi na złość Moskalom. Ustąpienie Ukraińcom w sprawie pomników UPA w Polsce miałoby dalekosiężne konsekwencje. III Rzeczpospolita uznałaby wówczas kłamliwą upowską wersję historii. Byłoby to kolejnym elementem stosowanej przeciw naszemu narodowi pedagogiki wstydu. Przyjmując banderowską narrację, sami uznalibyśmy się za okupantów we własnej ojczyźnie. Wiązałoby się to z koniecznością przepraszania neoupowskich gierojów za to, że mamy czelność być Polakami. Negacjoniści wołyńscy nad Wisłą mogliby wtedy prowadzić w ramach lub wespół z oficjalnymi organami III Rzeczpospolitej polowania na „polskich faszystów”, „ukrainofobów” i „agentów Kremla”, którzy ośmielaliby się nie leżeć plackiem przed czerwono-czarnymi gierojami z OUN/UPA. Dodajmy do tego wielką imigrację naszych wschodnich sąsiadów nad Wisłę. Dostrzeżemy wówczas, iż Ukraińcy w niedalekiej perspektywie mogą stać się w naszym kraju wpływową grupą społeczną, bez której poparcia w warunkach demokratycznych nie będzie można przeprowadzić żadnej reformy ustrojowej. Jednak „dobra zmiana” wcale nie musiała się godzić na żądania Ukraińców. Wtedy postępowanie Kijowa trzeba by zinterpretować jako wywieranie strategicznego nacisku na naszych statystów. Zauważmy, że przy tej okazji po raz kolejny uaktywnili się filoukraińcy, którzy zachęcają polskie władze do zalegalizowania pomników UPA w naszym kraju. Próbują oni dowodzić, iż wyrzeczenie się pamięci o bestialsko pomordowanych rodakach stanie się kamieniem węgielnym pojednania polsko-ukraińskiego, na którym ma stracić Rosja. Proukraińscy politycy, działacze i happenerzy przemilczają jednak, że byłoby to pojednanie na warunkach narzuconych przez Kijów, a niekorzystnych dla Warszawy. To nie byłaby rozmowa równych z równymi, ani wolnych z wolnymi, lecz ukraińskich ofiar i polskich okupantów, którzy kilkaset lat dławili ukraińskie aspiracje narodowe. Filoukraińcy są na tym polu takimi samymi kłamcami i fałszerzami historii jak ich kijowscy przyjaciele. Myślę, iż ową twórczą działalnością środowisk i organizacji proukraińskich w Polsce powinny się zainteresować nasze służby, które mogłyby w końcu z łaski swojej sprawdzić, czy filoukraińcy nie biorą jurgieltów z Kijowa. W związku z zamieszaniem w kwestii pomników UPA w Polsce pojawiły się informacje jakoby wobec niespodziewanej twardości polskich władz Ukraina miała zagrozić przystąpieniem do sukcesywnego niszczenia polskich zabytków i miejsc pamięci, które znajdują się na jej terytorium. Stawiałoby to „dobrą zmianę” w niezręcznej sytuacji, gdyż jej przedstawiciele utrzymują, iż nadal chcą antyrosyjskiego sojuszu Kijowem. Ustępstwa byłyby niewybaczalnym błędem. Jeśli Ukraina chce się posługiwać metodami terrorystycznymi, to Warszawa musi zacząć traktować ją odpowiednio takiego jego postępowania. A z terrorystami się nie negocjuje. Żądania Kijowa w tej materii są nie do przyjęcia. Tymczasem przyjrzyjmy się jego groźbom. Nie da się tak łatwo usunąć polskich zabytków i śladów polskości z zachodniej Ukrainy. Wymagałoby to wyburzenia do gołej ziemi większości tamtejszych zabytków. Ukraińcy mogą natomiast usunąć pomniki poświęcone Polakom pomordowanym przez OUN/UPA, poległym w walce o niepodległość ojczyzny oraz zabytkowe polskie groby. Byłaby to prawdziwa manifestacja wandalizmu ukraińskiego ducha narodowego. Po czymś takim przedstawicielom „dobrej zmiany” trudno byłoby usiąść do stołu negocjacyjnego z Ukraińcami. Kijów dobrze to wie, dlatego też raczej nie zdecyduje się na tak antypolski krok. Niemniej wobec ukraińskich gróźb Polska powinna działać zdecydowanie. Nie wolno ustępować, gdyż każdy krok do tyłu osłabia naszą pozycję, rozzuchwalając jednocześnie neobanderowców. Dziś chcą kilku pomników, a jutro zażądają obowiązkowej gloryfikacji OUN/UPA w polskim systemie edukacji. Na początek należałoby wyciągnąć konsekwencje prawne wobec gloryfikatorów OUN/UPA będących obywatelami III Rzeczpospolitej. Czyż nie propagują oni hitlerowskich formacji zbrojnych i ideologii narodowego socjalizmu? Swoje stanowisko i politykę wobec Kijowa powinniśmy konsultować oraz synchronizować z działaniami Węgier, Czech, Słowacji i Rumunii. Dobrze byłoby, do czego niestety ekipa Prawa i Sprawiedliwości jest organicznie niezdolna, osiągnąć jakieś porozumienie w sprawie frontu antybanderowskiego z Moskwą. Nie możemy się z góry nastawiać na współpracę z Ukrainą i tylko z Ukrainą, wesoło wołając przy tym „Gierojom Sława”, bo poza tym, że nam to nic nie daje, zarazem ośmieszając i obniżając prestiż, to jeszcze naraża na niepotrzebne straty i koszty. Każdy, kto ma oczy, dostrzega, jak Warszawa demonstruje w ten sposób brak zdrowego rozsądku. Możliwe również, że w tej sprawie prawda leży bliżej środka niż zwykle. Mianowicie, iż Polska obiecała coś Ukrainie. Nadwiślańscy statyści mogli zobowiązać się do wystawienia na nasz koszt pomników satysfakcjonujących Ukrainę, lecz nie czczących pamięci UPA. Wobec tego musimy się zastanowić, jakież to nieupowskie pomniki mogłyby zadowolić czerwono-czarny Kijów? Przypuszczam, że neobanderowcom nie spodobałby się pomysł uczczenia pamięci sprawiedliwych Ukraińców pomordowanych przez UPA. Zdecydowanie bardziej odpowiadałoby im upamiętnienie Bohdana Chmielnickiego, który chociaż żadnym Ukraińcem nie był, to uchodzi w Kijowie za symbol walki z lackimi okupantami. Jednak dla „dobrej zmiany” Chmielnicki nie byłby najlepszym fundamentem pojednania. Wystawienie pomnika człowiekowi, który oddał Ukrainę pod opiekę rosyjskiego cara, mogłoby się zbyt mocno kłócić się z walką z obecną emanacją Targowicy. Piotr Konaszewicz Sahajdaczny byłby idealny dla Warszawy, ale za to niektórzy Ukraińcy uznają go za zdrajcę, co zaprzedał duszę Lachom. Jak nie Sahajdaczny, to może kniaź Jarema Wiśniowiecki? Pochodzenie miał odpowiednie, w końcu Rusin z dziada pradziada, ale to nie wystarcza, gdyż on też zaprzedał duszę Lachom. Na odczepnego możemy postawić Ukraińcom jakieś popiersie Aleksandra Domogarowa jako sienkiewiczowskiego Bohuna, motywując to bogactwem kultury polskiej. Jednak, z uwagi na putinowskie sympatie rosyjskiego aktora, mogłoby to być odczytane w Kijowie jako wielki afront. Niestety niewiele wskazuje na to, by III Rzeczpospolita mogła zacząć prowadzić zdecydowaną politykę wobec Ukrainy. Owa, łagodnie mówiąc, bierność Warszawy będzie kontynuowana pod bacznym okiem niekoronowanego naczelnika z warszawskiego Żoliborza, który zawiaduje państwem z wygodnego, tylnego fotela, kontemplując beztrosko tak inspirujące lektury jak Atlas kotów.  

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną