Militarne plany ministra Macierewicza

0
0
0
/

Minister Obrony Narodowej pan Antoni Macierewicz udzielił 4 grudnia wywiadu portalowi wpolityce.pl, w którym odniósł się do wielu kwestii związanych z wyposażeniem i funkcjonowaniem Wojska Polskiego oraz strategii bezpieczeństwa naszej ojczyzny.  Nieustępliwy reformator naszej armii wyraził swoje oburzenie z powodu tego, iż poprzednie rządy koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego miały paraliżować rozwój Wojska Polskiego, ograniczając awanse do wąskiej grupki starannie wyselekcjonowanych przez wojskowe układy żołnierzy. Pan minister wyznał, że aby naprawić zaniedbania poprzedników podpisał w ciągu dwóch lat sprawowania urzędu 35 tysięcy awansów. To bardzo dobrze, że nasi żołnierze mogą liczyć na nagrody i odznaczenia, ale czy podążając takim tempem nie zabraknie nam szeregowców? Wszak nasza armia liczy niewiele ponad 100 tysięcy żołnierzy. Krytyce niestrudzonego reformatora naszej armii została poddana również organizacja zakupów sprzętu mającego zmodernizować wyposażenie Wojska Polskiego. Pan Antoni Macierewicz uważa, że jego poprzednicy jedynie markowali chęć modernizacji. Przygotowywali efektownie wyglądające strategie rozwoju armii i odpowiednich zakupów, lecz ich prawdziwym celem nie miało być dostarczenie polskim żołnierzom nowoczesnej broni, a zapewnienie stałego dopływu gotówki do zaprzyjaźnionych producentów sprzętu militarnego. Mam nadzieję, że pan minister wyciągnął lub wyciągnie odpowiednie konsekwencje wobec ludzi, którzy utrudniali rozwój Wojska Polskiego i złoży stosowne zawiadomienia do prokuratury. Oby nie skończyło się tylko na gadaniu, jak to miało miejsce w przypadku przesławnego audytu wyborczego. Ze słów pana Macierewicza wynika, że uważa on, iż jedynym zagrożeniem dla Polski, jej suwerenności i niepodległości, jest Federacja Rosyjska. Moskwa była przez wieki, jest i zapewne pozostanie naszym poważnym przeciwnikiem, ale czy jedynym? Po rozpadzie Związku Sowieckiego wyrosły nam na granicy nowe republiki postsowieckie. Pomimo tego, że dwie z nich – Litwa i Ukraina – oficjalnie prowadzą antypolską politykę wymierzoną w naszych rodaków mających nieszczęście być obywatelami owych republik i polskie dziedzictwo pozostałe na tamtych terenach, to kolejne rządy warszawskie widzą w nich wyłącznie sojuszników w walce ze złowrogą Federacją Rosyjską. Imperium zła, jakim był Związek Sowiecki, upadło ponad 20 lat memu. Sytuacja w regionie zmieniła się od tego czasu. Rosja nie prowadzi obecnie ekspansji pod hasłem rewolucji światowej, lecz zwyczajnego wielkoruskiego imperializmu. Więc nie powinniśmy jej postrzegać jako jedynego wroga. Tymczasem nadwiślańscy statyści ignorują ów stan rzeczy, zachowując się tak,  jak gdyby nasze państwo nadal graniczyło na wschodzie tylko i wyłącznie z Rosją, która może nas w każdej chwili zaatakować. Widzimy, że tak nie jest. Osłabianie Moskwy jest dla nas korzystne, ale nie możemy do niego dążyć za wszelką cenę. Popieranie neobanderowców na Ukrainie jest polityką głupią. Postępujemy bezmyślnie. Czerwono-czarny Kijów niewiele wskóra w starciu z Rosją, a jego frustracja i złowrogi gniew zwrócą się w stronę Warszawy. Wbrew oczywistym faktom, na użytek powyższych rozważań, przyjmijmy na chwilę narrację pana ministra jakoby Rosja była jedynym zagrożeniem dla Polski. Jak przystało na prawdziwego żoliborskiego patriotę pan Macierewicz pragnie, by Polska była w stanie samodzielnie obronić się przed spodziewaną agresją ze strony Federacji Rosyjskiej. Nie jest to jednak takie proste. W końcu lata zaniedbań zrobiły swoje. Dlatego nieustraszony reformator naszej armii pragnie uzyskać pomoc od Imperium Amerykańskiego. Z tonu wypowiedzi pana ministra wnioskuję, że sojusz ze Stanami Zjednoczonymi postrzega on jako wielkie wyróżnienie i nobilitację dla naszego skromnego bantustanu, któremu zdarzyło się złapać za nogi, może nie samego Pana Boga, ale prawie jego ziemskiego plenipotenta w osobie amerykańskiego orła – prezydenta Donalda Trumpa. Postrzeganie aliansu w kategoriach moralnego wywyższenia i związanego z tym obowiązku wiernopoddańczego trzymania się ciocinej spódniczki nie jest dla nas niczym nowym. Przed II wojną światową Polacy analogicznie postrzegali sojusz z Francją. Wiele o polityce obecnego rządu mówi nam odpowiedź pana Macierewicza na pytanie dotyczące roli Niemiec w polskiej polityce zagranicznej i strategii bezpieczeństwa. Pomimo ostrego konfliktu na forum Unii Europejskiej, podejmowania przez Republikę Federalną prób dyscyplinowania „dobrej zmiany” oraz podnoszeniu przez Polskę kwestii reparacji wojennych niestrudzony reformator Wojska Polskiego widzi w naszych zachodnich sąsiadach sojusznika, a nie wroga. Pan minister w osobliwy sposób interpretuje niebezpieczeństwa wynikające z ewentualnego powołania armii unijnej. Jego zdaniem, utworzenie kontynentalnych sił zbrojnych nie byłoby sposobem wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli, a otwieraniem Rosji drogi do dominacji w Europie. W omawianym wywiadzie nieustraszony reformator naszej armii różnicuje Rosję i Stany Zjednoczone na polu moralnym, wskazując, że Moskwa ma powiązania ze światem islamskiego terroryzmu, a Waszyngton z nim walczy. Nie powinniśmy się wcale poczuwać do jakiejś wyższości moralnej nad Rosjanami w tej dziedzinie. Przecież nasze państwo jako prawny sukcesor PRL-u też miał swoje za uszami. Ale nie tylko nasz bantustan. Przecież stratedzy znad Potomaku też w swoim czasie wspierali islamskich mudżahedinów Afganistanie, którzy się potem zradykalizowali i jako terroryści zostali najechani przez USA. Do tego dodajmy też złośliwe insynuacje łączące amerykańską dyplomację z powstaniem państwa islamskiego. Pan minister próbuje nas przekonać, że docelowa obecność dwóch dywizji ze Stanów Zjednoczonych i posiadanie amerykańskich rakiet zabezpieczy Polskę przed rosyjską agresją. Osobiście nie wierzę w zapewnienia pana Macierewicza. Z jakiegoś powodu geostrategicznego chłopcy wujka sama stacjonują bliżej zachodniej niż wschodniej granicy. Zasadnym pozostaje pytanie, czy w przypadku złowrogiej ruskiej napaści nasi najważniejsi sojusznicy nie wycofają się na z góry upatrzone pozycje za Odrą? Czy będą w razie potrzeby gotowi w imię solidarności z Polskim sojusznikiem sięgnąć do arsenału środków ostatecznych? Czy zechcą umierać za Suwałki? A może zachowają się tak, jak Anglicy i Francuzi w 1939 roku? Obecnie świat zbliża się do rewizji pojałtańskiego ładu. Interesy amerykańskie ścierają się z interesami chińskimi. Stany Zjednoczone nadal są najsilniejszym mocarstwem. Jednak nie wiadomo, czy we wcale nieodległej perspektywie to nie państwo środka stanie się globalnym hegemonem. Tymczasem Polska zachowuje się w tej rozgrywce nierozważnie. Jak w roku 1939 pchamy się do boju w pierwszej linii. Nasze władze bezrefleksyjnie opowiadają się, kierując się wydumanymi względami moralnymi, za głośnym i nieodwołalnym stanięciem na początku konfliktu po stronie Ameryki. Może się to dla nas okazać wsadzaniem głowy między drzwi, które, zamykając się z hukiem, dokonają aktu naszej dekapitacji. Zamiast tego powinniśmy cierpliwie czekać. Odbudowywać się i zbroić, lawirując pomiędzy stronami i czerpiąc z tego zyski. A do konfliktu wejść w jego końcowej fazie, gdy będzie wiadomo, kto wygra. Nie miejmy złudzeń. O tym, jak będzie wyglądać Polska w nowym rozdaniu nie zadecyduje nasza ofiarność ani wierność sojusznicza, ale siła, jaką będziemy dysponować na końcu globalnej rozgrywki.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną