Dla wielu Polaków zmiana na stanowisku premiera wydaje się niezrozumiała. Zwłaszcza dokonana w tak mało elegancki sposób i w momencie, gdy premier cieszy się ogromną sympatią społeczeństwa. Niektóry wołają, że to się po prostu nie miało prawa zdarzyć, bo przecież ostatnie dwa lata były dla większości Polaków dobre. Ludziom zrobiło się dostatniej w kieszeniach, o czym świadczą dane o konsumpcji. Wszystko układało się zgodnie z programem Prawicy Razem i szło jak trzeba, mimo gigantycznych oporów totalnej opozycji, wariacji na ulicach i donosów do Brukseli. Mimo rzucanych kłód i podżegania do buntu przez polskojęzyczne dzienniki, tygodniki i stacje telewizyjne, tudzież różnego typu fundacje podpięte pod Sorosa, których nazw nie musimy wymieniać.
Jednak w oficjalnych informacjach o zmianie premiera, jakie podano, trzeba czytać między wierszami i rozumieć międzynarodowy kontekst tego kadrowego ruchu. Nie o wszystkim należy trąbić na cały świat, by pokazywać istotę sprawy. Jedynie określana jako enfant terrible PiS- u, „pyskata” i wychodząca przed szereg Krystyna Pawłowicz nazwała rzecz po imieniu: „ ulica i zagranica”. A Pawłowicz należy słuchać, bo chociaż nachalnie usiłowano zlasować ją do poziomu jedzonej przez nią w ławach sejmowych sałatki, w wypowiedziach pani profesor znajdziemy dużo mądrości.
Chociaż aż dziw bierze, że to nie polskie, a właśnie zagraniczne media, odebrały ruch zmiany premiera bardziej czytelnie. Oficjalne informacje mówiły o wkroczeniu w następny etap reform, eksponowały konieczność położenia większego nacisku na sprawy gospodarze i ekonomiczne. I to jest prawda. Czy należało powiedzieć więcej? To szekspirowskie pytanie, każdy sam musi na nie odpowiedzieć. Może należało, ale trudno to było zrobić, by nie straszyć ludzi, a niektórych nie urazić.
Sam Mateusz Morawiecki użył przenośni w wywiadzie dla telewizji „Trwam”, by lepiej objaśnić konserwatywnemu elektoratowi, dla którego rezygnacja Beaty Szydło z funkcji premiera była niczym cios w plecy, aktualną sytuację Polski . „Idziemy wąską ścieżką, wąską Orlą Percią tatrzańską i musimy bardzo uważać, żeby nie spaść”. To działa na wyobraźnię. Owszem, rodziny otrzymują 500 + na drugie i następne dziecko, przywróciliśmy krótszy wiek emerytalny, kupujemy samoloty i uzbrojenie dla zniszczonej kompletnie armii, podnieśliśmy płacę minimalną, szarpiemy za nogawki pracodawców nękając ich w sprawie likwidacji umów śmieciowych (itd.),ale to kosztuje. Cieszymy się ogromnie, że nareszcie rodzi się więcej dzieci, byliśmy przecież narodem, którego substancja od lat się kurczyła, a i dziś demografia przedstawia się dramatycznie. Nie można było dłużej czekać z takim decyzjami, tym bardziej, że z danych GUS od ponad ćwierćwiecza wynikało, że najbiedniej żyje się wcale nie emerytom, tylko rodzinom wielodzietnym.
A jak przybywa dzieci, trzeba wyłożyć coraz więcej 500 +. Gdy na emeryturę wcześniej niż się spodziewano poszło więcej osób, też trzeba te świadczenia opłacić. Były minister PO Vincent Rostowski w wiadomej telewizji rozdzierał szaty krakając „ po prostu nie ma na to pieniędzy”. Znalazły się. Na jak długo starczą? Bo przecież na sferę socjalną trzeba ich coraz więcej właśnie w związku z demografią, by utrzymać przynajmniej zasady wsparcia takie, jakie już są. Słowa Morawieckiego o wąskiej i bardzo niebezpiecznej ścieżce na Orlą Perć nie wzięły się znikąd.
Dlatego tak potrzebne są inwestycje, odbudowa przemysłu, dobrze płatne i twórcze miejsca pracy, postawienie na wynalazczość. Musimy wreszcie przestać być montownią i rezerwuarem taniej siły roboczej. Polacy już tego mają dość. Potrzebne jest szarpnięcie za cugle, by gospodarka kręciła się szybciej, wydajniej, PKB rósł wyżej.
Nie da się tego uzyskać bez dobrych kontaktów międzynarodowych i przepływu kapitału. A ten lubi stabilność i spokój. Fatalną „gębę” jaką przyprawiła własnemu krajowi totalna opozycja, psując nam reputację zagranicą, i usiłując zagnać Polaków do kąta jako ksenofobów i faszystów, trzeba zacząć mozolnie zmieniać. Przejść z pozycji merytorycznej obrony własnych racji do merytorycznego ataku. To nie będzie łatwe. Zagraniczna prasa komentuje jednoznacznie, że zmiana na stanowisku premiera na osobę kompetentnego i „wybitnego” bankowca, człowieka władającego kilkoma językami. świetnie znającego jak i z kim zawierać personalne więzi i biznesowe deale, ma służyć zmianie wizerunku Polski, poprawić jej pozycję w UE i poza nią. To nie moje opinie, lecz francuskiej prasy, która bardzo wnikliwie analizuje to ,co się dzieje nad Wisłą.
Przed nami trudny czas i niepewna sytuacja w samej UE. Ważą się losy rozmów w Niemczech chadeków z socjaldemokratami. Nawet jeśli uda się im ponownie zawiązać koalicję, kanclerz Merkel wyjdzie z tego mocno osłabiona, bo Martin Schulz wymusi na chadekach zmiany, które mogą być dla Polski niekorzystne. Szaleństwem przez niego forsowanym jest przecież lewacka federalizacja UE z jednym budżetem, i wspólnym dla UE rządem. Kto się nie zgodzi – raus! Na ostatnim zjeździe SPD straszył tym co się dzieje w Polsce. To nie jest dobry prognostyk.
Marek Belka powiedział, że kiedy był premierem, musiał na forum Unii, na różnych spędach, pełnić równocześnie rolę ministra spraw zagranicznych. De jure, w swoim rządzie miał szefa MSZ, ale de facto był on tylko jego doradcą. Sytuacja na najwyższych szczeblach władzy w UE się zmienia. Coraz częściej decyzje są podejmowane na gorąco. Trzeba też dobrze poruszać się w kuluarach, wiedzieć z kim zagadać, komu się postawić, w bezpośredniej rozmowie, bez tłumacza. I kogo poklepać po plecach, a kogo po policzku.
Polsce zagrożono poważnymi sankcjami, do których nie można dopuścić. Trzeba to jakoś poodkręcać, nie tracąc przy tej okazji stanowiska w kwestii wyznawanych przez nas wartości. To wymaga ekwilibrystyki najwyższej próby. Premier Szydło powiedziała w telewizji Trwam: - Wygrana jest dopiero połowa meczu. Jeżeli po analizie okazuje się, że pewne zmiany muszą zostać przeprowadzone, to trzeba je zrobić”. Szydło nie zniknie. „Szydło w rządzie pozostanie i będzie robiła to, co wychodziło jej najlepiej. Ona ma jeszcze do odegrania bardzo ważną rolę” – twierdzi poseł Pawłowicz.
Nowego premiera witamy z dystansem. Jawi się jako technokrata. "Dla jednych wciąż być może jestem bankowcem, dla drugich pozostaję jednak chłopakiem z „Solidarności Walczącej”, który pod okiem esbeków miał kopać grób w lesie, zaznał „rosyjskiej ruletki” i ukrywał się w szpitalu, żeby zdać maturę" – powiedział w wywiadzie, który w „Gazecie Polskiej” ukaże się 13 grudnia.
I dodaje: ” "Mam nadzieję, że dla większości moich Rodaków będę jednak tym, który pełniąc służbę publiczną, łączy w sobie antykomunizm i patriotyzm ze zdobytym wykształceniem, doświadczeniem zawodowym i umiejętnością zarządzania".
Odniesienia do przeszłości dziś już nie są żadnym zaklęciem, Mateusz Morawiecki będzie musiał przekonać Polaków, że na stanowisko premiera zasługuje. Udowodnianie tego, gdy się podąża wąską, niebezpieczną ścieżką, niczym na Orlą Perć, z ciężarem oczekiwań Polaków na plecach, jest niczym salto mortale. Czasem się udaje, ale można spaść.
Alicja Dołowska