Dubeltowa wojna o prestiż
/
Co bym zrobił, gdybym był wrogiem Polski? Odpowiedź, pomimo istnienia bogatego zbioru metod i technik szkodzenia, nie nastręcza większych kłopotów. Chcąc zaszkodzić dużemu środkowoeuropejskiemu państwu, zresztą jak i każdemu innemu, zastosowałbym starożytną zasadę, o której pisał już Sun Tzu.
Chiński myśliciel mawiał, iż aby pokonać przeciwnika należy zniszczyć jego morale, wolę oporu i wiarę w sens przeciwstawiania się. Uderzyć zatem należy w najczulszy punkt – w duszę.
Jak tego dokonać? Sposobów jest multum. Ja skupiłbym się na wmawianiu przeciwnikowi, że jego przeszłość jest historią przeplecioną łańcuchem permanentnych klęsk, rozlicznych porażek, ciągiem niemocy; z jego pamięci wymazałbym bohaterów, zwycięzców, zastąpiłbym ich ludźmi wiodącymi naród ku kolejnym tragediom, politykierami traktującymi rodaków jak mięso armatnie, romantycznymi luminarzami darmo przelanej krwi.
Wymazałbym Żółkiewskiego i Sobieskiego, rotmistrza Pileckiego, który dobrowolnie dał się aresztować, aby trafić do obozu koncentracyjnego Auschwitz, i generała Dowbór-Muśnickiego, Hołd Pruski (1525 r.), Ruski (1611 r.) – kiedy to car Wasyl Szujski oddawał pokłon królowi polskiemu aż do ziemi; i wreszcie wielkie Powstanie Wielkopolskie. Sarmatów natomiast obśmiałbym robiąc z nich przysłowiowych pijaczków.
Jedyny problem nastręczałyby elity wrogiego państwa. Elita stanowi „tarczę” przed dezinformacją i demoralizacją. Bez niej państwo jest „ślepe” i łatwo je sobie podporządkować.
Ułatwioną sytuację miałbym z państwem środkowoeuropejskim, z państwem, które – w myśl teorii globalizacji zwiemy captive state, czyli państwem wasalem. Państwo takie zabezpiecza, co prawda, fundamentalny porządek na ulicach, jednak funkcjonuje jedynie po to, aby zabezpieczać interesy obcych podmiotów (państw tudzież światowej finansjery), a nie dbać o interesy własnych obywateli.
Jest ponadto przeżarte korupcją, co znacznie upraszcza różnorakie interesy. Elity w tego typu postkolonialnym państwie są nikłe, odcięte od środków finansowych, i dość słabe. Miałbym zatem ułatwione zadanie. Mógłbym wprowadzić Polskę w stan chorobliwej hipnozy, „przemielić” tożsamość kolejnych Kowalskich usypiając cały naród.
Czy nakreślony powyżej scenariusz jest tylko fantazją czy też realnym scenariuszem pisanym przez życie. Czy nasze elity są tarczą zdolną zabezpieczyć nas przed przeciwnikiem świadomie stosującym powyższe metody w psychologicznej wojnie narodów? Dlaczego nie potrafimy czcić sukcesów, dowódców-zwycięzców, koryfeuszy triumfów, na których głowach spoczywają wieńce zwycięstwa?
Ludzka psychika jest żądna, co jest jak najbardziej naturalne, pozytywnych doświadczeń i wzorów. Dlaczego nie potrafimy dać jej zadość? Dlaczego każda kolejna rocznica zwycięskiego w wielkim stylu Powstania Wielkopolskiego, którego legendami byli wspomniany już generał Józef Dowbór-Muśnicki oraz Ignacy Jan Paderewski, a które to zakończyło się całkowitym osiągnięciem wyznaczonych celów, przechodzi bez oddźwięku i nie interesują się nim ani media, ani politycy? Dlaczego tak wspaniały i skuteczny zryw Polaków nie jest czczony w całym kraju? Dlaczego muzeum upamiętniające tenże zryw musi mieścić się w niewielkim budynku? Czy nie zasługuje na placówkę równie godną co Powstanie Warszawskie?
Gdybym był wrogiem Polski, to życzyłbym sobie, aby pamięć o Powstaniu Wielkopolskim była taka jak dzisiaj, aby pokryta była warstwą kurzu i pochłonięta przez czeluści amnezji, a poznańskie muzeum upamiętniające to wydarzenie dalej mieściło się w niewielkim budynku.
Stan polskiej pamięci narodowej nie jest zdrowy. Sytuacji na pewno nie poprawia zjawisko tzw. palikotyzacji polskiego życia publicznego Zjawisko to nie dotyczy, jak niektórzy sądzą, tylko systemu partyjnego, ale szeroko rozumianej kultury. Przynosi złe żniwa.
Jeżeli proces kształtowania osobowości człowieka trwa w przybliżeniu przez około 15-20 lat, to wniosek, który wysnuwają niektórzy publicyści, iż wyborczy sukces Palikota jest owocem szeroko rozumianego wychowania w III RP (patrz: telewizja), nie może wzbudzać sprzeciwu.
Takie są skutki zaniedbań w polityce historycznej, edukacji, ładzie medialnym. Takie są skutki kulturowej liberalizacji po upadku PRL. Jak widzimy III RP wychowuje historycznych analfabetów głosujących na Palikota. Dochodzi do sytuacji paradoksalnych. Polaków bardziej łączą seriale telewizyjne niż np. rocznica Powstania Wielkopolskiego. Czy naród oparty o takie więzi będzie mógł przetrwać w czasach globalizacji i westernizacji?
Z czego wynika sukces zjawiska kulturowej palikotyzacji? Jest on, tak jak pisałem, pokłosiem wyprowadzenia ludu z komunizmu wprost w objęcia obyczajowego liberalizmu oraz konsumpcyjnego stylu życia. Jednakże, stawiam diagnozę, że wynika ono bezpośrednio z kryzysu polskości, z utożsamiania jej z klęskami, z syndromu klęski, czasami winy (tu dużą rolę odgrywa pedagogika kajania się za winy niepopełnione).
Powiedzmy wprost: polskość z całą premedytacją odarta została z prestiżu. Dlatego można swobodnie wtykać polską flagę narodową w kupę ku uciesze gawiedzi (jak Jakub Wojewódzki) lub śpiewać: „dymać orła białego” (jak Tymon Tymański). Nie potrafimy nadać swojej historii prestiżu. Nie potrafimy jej właściwie celebrować.
Realizm podpowiada, iż ośrodki zainteresowane programowym odbieraniem prestiżu polskości nie znikną. Należy produkowanym przez nie „anty-mitom” i negatywnym narracjom przeciwstawiać własne, pozytywne mity. Nie możemy biernie oczekiwać na cud, choć jak pokazuje historia takowe też się zdarzają w tej materii (w 1877 roku w Gietrzwałdzie miało miejsce objawienia Maryjne odbudowujące prestiż polskości w okolicznych terenach bowiem Matka Boska przemawiała do prostych ludzi w języku polskim).
Polskość potrzebuje radykalnego dowartościowania. Nie chodzi przy tym o to, aby wymazać z pamięci rocznice kolejnych klęsk narodowych czy tragicznie zakończonych powstań. To stanowiłoby zabieg gwałcący prawdę, a ta właśnie jest kluczowa. Nie chodzi przecież o fałszowanie rzeczywistości.
Nasza historia jest mocno skomplikowana, ale nie powinno to przeszkadzać w świętowaniu sukcesów. Celem jest nadanie polskości prestiżu. Środkiem zachowanie proporcji pomiędzy czczeniem pamięci o porażkach i o zwycięstwach, o zwycięzcach i o przegranych. Bilans musi być zrównoważony. Pamiętajmy przy tym, że o zdrowej kondycji świadczy afirmacja życia, a nie nurzanie się wykrocie śmierci. Żadna przegrana nie może zdominować zwycięstw i triumfów. Nie zrozumienie tej prostej sprawy jest jak puszczenie zatrutej strzały w narodową duszę.
Nie inaczej jak z narodami wygląda sytuacja z innymi podmiotami tworzonymi przez ludzi
Zjawisko palikotyzacji kieruje oczy każdego Polaka zatroskanego o losy narodu w stronę prawicy – tej siły na scenie politycznej, która jest zdolna nie tylko do diagnozy aktualnej kondycji wspólnoty, ale również zaproponowania panaceum na trapiące ją bolączki.
Remedium na owe narodowe bolączki przedstawić może jedynie zdrowy organizm partyjny, zdrowy czyli taki, który afirmuje zwycięstwo, który pragnie „żyć” (ergo: rządzić), zdobyć władzę.
Pytanie czy polska prawica nie dotknięta jest tym samym syndromem co polskość. Czy nie zatruła jej jakaś strzała moczona w cykucie? Oto, bowiem w jednym z numerów Naszego Dziennika mogliśmy nie tak dawno przeczytać symptomatyczną i zadziwiającą rzecz. Senator Piotr Andrzejewski na twierdzenie: „wiele osób nie chce być w getcie wiecznej opozycji”, odpowiada: - To niech idą do Platformy, do partii władzy! Będzie nas mniej, ale za to będziemy bardziej zdecydowani, czyści i jaśni”. Mecenas suponuje, że bycie w Prawie i Sprawiedliwości równoznaczne jest ciągłemu tkwieniu w opozycji, w czym nie widzi żadnego problemu.
Odkąd to chęć zwycięstwa w polityce jest zła? Wyborcy przecież potrzebują w parlamencie skutecznego obrońcy wartości, partii zdolnej do zwycięstw, zespołu ludzi prowadzących skuteczną politykę. Jak mówi stare przysłowie: bez pracy nie ma kołaczy. Prawdziwą pracę stanowi w tym wypadku kontrola instytucji rządowych, nigdy tkwienie w opozycji. Opozycja ma możliwość zajmowania się jedynie „mówieniem”.
Czego bym sobie życzył gdybym był wrogiem Polski? Słabej formacji prawicowej, skłóconej, zadowalającej się wejściem do parlamentu i niezdolnej do zaprezentowania skutecznego programu odbudowy prestiżu polskości. Wojna psychologiczna z takim państwem, to partia szachów ze ślepcem.
Podsumowując: aby przetrwać w zglobalizowanym świecie naród potrzebuje prestiżu. W tej materii przed Polską stoją trzy wyzwania: walka z oskarżeniami o współudział w holocauście, troska o triumf polskiej narracji w kontekście upadku komunizmu (rywalizacja mitu Solidarności z mitem upadku muru berlińskiego), a także – co paradoksalnie wydaje się najtrudniejsze - zmiana orientacji czci polskiej pamięci narodowej z „negatywnej” (afirmującej klęski) na „pozytywną” (czczenie zwycięstw).
Z wyzwaniami tymi może zmierzyć się tylko i wyłącznie nowoczesna partia konserwatywna, która rozumie pojęcie prestiżu, wie jak o niego walczyć, i sama nim się cieszy.
Marek Zambrzycki
Na zdjęciu: Hołd Ruski autorstwa Jana Matejki
Źródło: prawy.pl