Współpłacenie pacjentów za wizyty lekarskie nie skróci kolejek

0
0
0
/

Wydaje się bardziej niż wątpliwe, by problem kolejek do specjalistów w Polsce generowała nadmierna konsumpcja. Podaż na te usługi ograniczają już limity NFZ. Należy się raczej przyjrzeć strukturze wydatków NFZ, w szczególności niedofinansowaniu ambulatoryjnej opieki specjalistycznej i polityce kontraktowania świadczeń.

 

Długi czas oczekiwania na wizytę u lekarzy specjalistów stanowi jedno z podstawowych źródeł niezadowolenia z funkcjonowania publicznego systemu ochrony zdrowia w Polsce. Cyklicznie powraca też pomysł, by problem ten rozwiązać, wprowadzając współpłacenie pacjentów za tego rodzaju świadczenia zdrowotne. Choć istnieje wiele modeli współpłacenia pacjentów, to ogólna idea tego mechanizmu sprowadza się do tego, że pacjent ponosi bezpośrednio część kosztów danego świadczenia. Czy rzeczywiście wprowadzenie do systemu opłat uiszczanych przez pacjentów z własnej kieszeni byłoby, jak sugerują niektórzy eksperci, „lekiem na kolejki”? A przede wszystkim, czy byłoby to korzystne dla polskich pacjentów?

 

Zanim odpowiemy na to pytanie, warto przypomnieć, jakim celom ma służyć tak rozumiane współpłacenie pacjentów. Wbrew wyrażanym czasem opiniom, współpłacenie nie stanowi istotnego źródła dodatkowych nakładów na ochronę zdrowia – wynika to z faktu, że opłaty pobierane od pacjentów, z opisanych dalej przyczyn, nie mogą być zbyt wysokie. Otóż z założenia jest to mechanizm, który ma poprawić efektywność systemu ochrony zdrowia poprzez ograniczenie „pokusy nadużycia” (ang. moral hazard).

 

Pokusa nadużycia polega na tym, że podmiot chroniony przed ryzykiem (np. poprzez ubezpieczenie zdrowotne) zachowuje się bardziej ryzykownie niż w sytuacji, gdy tej ochrony nie ma. W odniesieniu do pacjentów, pokusa nadużycia ma dotyczyć przede wszystkim domagania się nieuzasadnionych potrzebami medycznymi świadczeń (wizyt i badań diagnostycznych).

 

Jeżeli usługa jest „darmowa” pojawia się ryzyko nadmiernej konsumpcji. Wprowadzenie współpłacenia każe się pacjentowi zastanowić, czy rzeczywiście jest przekonany, że danego świadczenia potrzebuje, co w teorii prowadzi do zredukowania sztucznego popytu na usługi zdrowotne. Jest to więc narzędzie dyscyplinujące pacjentów.

 

Wydaje się bardziej niż wątpliwe, by problem kolejek do specjalistów w Polsce generowała nadmierna konsumpcja. Podaż na te usługi ograniczają już limity NFZ, który od lat traktuje ambulatoryjną opiekę specjalistyczną (czyli wizyty w u lekarzy specjalistów w poradniach) po macoszemu. W planach finansowych NFZ na rok 2015 na ten segment przeznaczono nieco ponad 8%, podczas gdy na leczenie szpitalne – 44,36%, a podstawową opiekę zdrowotną – ok. 12%. To stanowczo za mało. W rezultacie, pacjenci w razie potrzeby korzystają z usług w sektorze prywatnym. Z danych GUS („Ochrona zdrowia w gospodarstwach domowych w 2013 r.”) wynika, że w ostatnim kwartale 2013 r. co piąta objęta badaniem osoba była u lekarza specjalisty, z czego aż 40,2% zapłaciło za wizytę z własnych środków. Jeżeli taki odsetek chorych decyduje się ponieść 100% kosztów porad specjalistycznych, trudno mówić o rozbuchanym popycie na darmowe porady.

 

Poza tym z wielu badań wynika, że współpłacenie jest mechanizmem ryzykownym społecznie. Jak wskazują doświadczenia krajów, w których współpłacenie funkcjonuje od wielu lat, obniżenie popytu dotyczy bowiem zarówno świadczeń zbędnych, jak i niezbędnych, co może znacząco odbijać się na stanie zdrowia populacji, gdyż ogranicza korzystanie z usług zdrowotnych z inicjatywy własnej pacjenta. Uderza więc w profilaktykę, co musi prowadzić do wzrostu wydatków w dalszej perspektywie, szczególnie przy obecnych trendach demograficznych.

 

W szczególności okazuje się barierą dla osób starszych i mniej zamożnych, a także określonych grup ryzyka, m.in. osób zagrożonych chorobami serca. Do tego dochodzi zjawisko substytucji świadczeń – te bez dopłat stosowane są przez chorych zamiast świadczeń objętych współpłaceniem, np. pacjent udaje się na izbę przyjęć, zamiast do lekarza rodzinnego. We Francji opisano wyraźne różnice w korzystaniu ze świadczeń ambulatoryjnych pomiędzy grupami o różnym statusie ekonomicznym. Tych różnic nie ma w przypadku hospitalizacji.

 

Obszarem, w którym w Polsce obowiązuje współpłacenie, są tzw. leki na receptę (czyli farmakoterapia ambulatoryjna); co więcej, Polska należy do tych krajów Unii Europejskiej, w których poziom współpłacenia jest najwyższy. Z badań przeprowadzonych przez Naczelną Izbę Aptekarską wynika, że z realizacji recepty rezygnuje co trzeci pacjent.

 

Polski system ochrony zdrowia nie zlikwiduje kolejek, dodatkowo obciążając pacjentów. Należy się raczej przyjrzeć strukturze wydatków NFZ, w szczególności niedofinansowaniu ambulatoryjnej opieki specjalistycznej i polityce kontraktowania świadczeń.

 

Maria Libura

 

Autorka jest ekspertem CAKJ ds. zdrowia, dyrektor Instytutu Studiów Interdyscyplinarnych nad Chorobami Rzadkimi w Uczelni Łazarskiego

 

Źródło: Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną