Wybory w USA – ostatnia prosta

0
0
0
/

Na Florydzie odbyła się minionej nocy debata telewizyjna z udziałem dwóch głównych kandydatów w amerykańskich wyborach prezydenckich. Trzecia i zarazem ostatnia z zaplanowanych. O ile w pierwszej bardzo dobrze wypadł Romney, w drugiej starcie było już bardziej wyrównane, ze wskazanie na Obamę. W trzeciej urzędujący prezydent, w opinii obserwatorów i widzów, zdystansował swojego rywala. Demokrata i republikanin dyskutowali o polityce międzynarodowej.    


Na pierwszy ogień poszła problematyka bliskowschodnia. Obaj mówili o konieczności dalszych działań zmierzających do ograniczenia terroryzmu i ekstremizmu. W tym kontekście padła oczywiście nazwa Al Kaidy. Różnica między Obamą a Romneyem dotyczyła bardziej szczegółów niż generaliów. Obaj o Iraku, Afganistanie, staniu u boku Izraela w ewentualnym konflikcie z Iranem mówili prawie jednym głosem. W dyskusji odnosili się też do bieżących wydarzeń w Syrii.

Potem przenieśli się na kontynent europejski. Polemika dotyczyła sojuszy, koalicjantów, geopolityki, czy stosunku do Rosji. Obama bronił swoich czteroletnich dokonań. Romney był krytyczny, wytykając między innymi zachowanie administracji waszyngtońskiej w sprawie tarczy antyrakietowej. Nie obyło się w tym kontekście od wymienienia nazwy naszego kraju. Przy czym zrobił to Romney podkreślając, że on w stosunku do tak lojalnych, jak Polska sojuszników, zachowałby się inaczej.

Obama przy dyskusji o Bliskim Wschodzie, czy Europie dawał do zrozumienia, że jego adwersarz ma mgliste pojęcie o tym, jak się robi politykę wielkomocarstwową. Zarzucał Romneyowi brak doświadczenia. Oglądając debatę można było odnieść wrażenie, że republikanin o wielu rzeczach mówił, chyba nie do końca je rozumiejąc. To pewnie jeden z głównych elementów, który rozstrzygnął o wczorajszym zwycięstwie Obamy.

Dlatego Romney, nie czujący się zbyt pewnie w dyskutowanej, wczoraj na oczach dziesiątek milionów Amerykanów, materii próbował wrzucać wątki wewnętrzne, w tym oczywiście sprawy gospodarcze. Republikanin stwierdził, że realizacja polityki międzynarodowej zależy w dużej mierze od kondycji ekonomicznej USA. A ta pozostawia wiele do życzenia. Powtórzył więc swoje priorytety, wyeksponowane w trakcie pierwszej debaty. A należą do nich: edukacja, wolny handel, efektywna polityka surowcowa, równowaga budżetowa i rozwój małego i średniego biznesu.

Nie obyło się bez straszenia powrotem do czasów zimnowojennych, gdyby wybory miał wygrać Romney, czy dalszym spadkiem znaczenia, jeśli u władzy pozostanie Obama. Niezależnie od tego komu Amerykanie powierzą fotel w Białym Domu wygląda na to, że większych korekt w polityce zagranicznej Waszyngtonu nie będzie. A to dla nas sygnał, że musimy przede wszystkim liczyć sami na siebie. Jedyne światowe supermocarstwo bardzo zmieniło swoje priorytety od czasu przyjaznego Polsce Reagana, czy Busha seniora. Te czasy już pewnie nie wrócą, o czym powinni wiedzieć stratedzy w Warszawie, uplasowani w MSZ, kancelarii Prezydenta, wojsku i głównych partiach w naszym kraju.

Kampania prezydencka za oceanem wkroczyła w decydującą fazę. Do głosowania pozostały dwa tygodnie. Co wybiorą Amerykanie – kontynuację czy zmianę? Przy czym ta ostatnia, co pokazała debata na Florydzie, może bardziej dotyczyć języka i akcentów, niż zasadniczych korekt.

Wanda Grudzień
fot. sxc.hu

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną