Początek końca rządów PiS

0
0
0
/

Wprawdzie po wygaśnięciu groteskowego puczu opozycja liże rany i kombinuje, jakby tu przed opinią publiczną uzasadnić przynajmniej własne istnienie, podczas gdy Prawo i Sprawiedliwość w towarzystwie „stronnictwa sojuszniczych” snuje projekty utrzymania, a nawet rozszerzenia władzy – ale pojawiły się też zwiastuny nadchodzących zmian. Nie mówię o słynnym jasnowidzu, to znaczy – panu Krzysztofie Jackowskim, który na rok 2017 przewiduje wojnę i zmasowane ataki terrorystyczne, w następstwie których rząd Prawa i Sprawiedliwości nie przetrwa do końca kadencji – chociaż takich sygnałów nie można lekceważyć nie tylko przez szacunek dla pana Jackowskiego, ale i z innych, zagadkowych przyczyn. Jak wiadomo, do nieprzejednanych wrogów Jarosława Kaczyńskiego należy książę-małżonek, czyli Radosław Sikorski. To zresztą ciekawa sprawa, że największymi wrogami prezesa Kaczyńskiego stają się dawni jego faworyci. Bo książę-małżonek był właśnie takim faworytem i nawet w rządzie premiera Marcinkiewicza i samego Jarosława Kaczyńskiego, jako senator z ramienia PiS piastował urząd ministra obrony narodowej. Obsypywanie księcia-małżonka tyloma łaskami nie mogło być sprawą przypadku i dlatego nie ma rady, jak tylko uznać księcia-małżonka za faworyta pana prezesa Kaczyńskiego. Co prezes Kaczyński z tego miał – to sprawa osobna, a zresztą nie o to w tym momencie chodzi, tylko o koneksje księcia-małżonka z afgańskimi mudżahedinami. Mając takie koneksje, książę-małżonek bez trudu mógłby zachęcić ich do podjęcia dżihadu przeciwko naszemu nieszczęśliwemu krajowi, by wyzwolili go z kaczystowskiej niewoli i - ustanowiwszy jakąś tubylczą administrację pomocniczą - poprowadzili ku świetlanej przyszłości. Zatem, choćby za sprawą księcia-małżonka „zmasowane ataki terrorystyczne”, o jakich wspomina pan Jackowski, mamy jak w banku – o ile oczywiście książę-małżonek dostanie taki rozkaz, no a wojna wybuchnie jak dwa a dwa – cztery. Wystarczy tylko zajrzeć na judeochrześcijański „portal poświęcony” „Fronda”, żeby się przekonać, nie tylko, że wojna wisi na włosku, ale że zakończy się ostatecznym zwycięstwem naszej niezwyciężonej armii, właśnie poddawanej kuracji przeczyszczającej. Czy ma to związek z „nowymi rozmieszczeniami sojuszniczymi” , czy też raczej należałoby tę kurację traktować jako ruch wyprzedzający nieunikniony skandal, jeśli tylko wymowni Francuzi stracą cierpliwość i zaczną chlapać, kto ile wziął za zakupienie przez Polskę po wyśrubowanej ponad wszelkie granice przyzwoitości cenie śmigłowców „Caracal” i gdzie schował szmalec – trudno zgadnąć. Tak czy owak nasza niezwyciężona poddawana jest kuracji przeczyszczającej i żeby tylko za bardzo się wskutek tego nie odwodniła. Taka kuracja wcale nie musi budzić w szeregach naszej niezwyciężonej uczuć wyłącznie negatywnych. Wprawdzie ci, którzy padli ofiara kuracji na pewno nie są zadowoleni, ale trzeba pamiętać, że w jej efekcie otwiera się w naszej niezwyciężonej mnóstwo możliwości awansowych dla młodszych oficerów. Opowieści, jakoby odchodzący generałowie, czy pułkownicy dysponowali jakimści niezastąpionym kapitałem doświadczenia, można włożyć między bajki, jako że w znacznej części a może nawet w większości przypadków ten kapitał ma charakter raczej biurokratyczny. Więc jeśli nawet z jednej strony kuracja przeczyszczająca w naszej niezwyciężonej może zrodzić dla rządu PiS pewne ryzyka, to z drugiej – może go też wzmacniać, zgodnie z formułą, w swoim czasie bardzo popularną w Hitlerjugend: „co cię nie zabije, to cię wzmocni!” Ale nie to może najbardziej zagrozić władzy PiS nad naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym krajem. Do wspomnianych zagrożeń doszło bowiem najpoważniejsze, chociaż na pierwszy rzut oka nie sprawia nawet takiego wrażenia. Oto przeciwko rządom Prawa i Sprawiedliwości zbuntowała się pani Olga Sipowiczowa, dawniej słynna „Kora”, czyli Olga Jackowska. W wypowiedzi dla tygodnika kierowanego przez znanego z żarliwego obiektywizmu redaktora Tomasza Lisa oświadczyła, że nie może pozwolić, żeby władza kazała jej czuć się we własnej ojczyźnie „jak intruz” i że PiS „niszczy jej szczęście na finiszu życia”. Ciekawe, co konkretnie ma na myśli, mówiąc o tym „szczęściu” - bo z wcześniejszych deklaracji wynikało, że „Kora” jest „socjalistką”, no a Prawo i Sprawiedliwość, ustami samego prezesa Kaczyńskiego i wicepremiera Morawieckiego właśnie ogłosiło coś w rodzaju Manifestu Socjalistycznego, a w każdym razie – Etatystycznego. Najpierw „państwo”, potem „własność”, a na końcu - „rynek”. Takie rzeczy powinny podobać się każdemu socjaliście, podobnie, jak każdej socjalistce. A jednak PiS „Korze” się nie podoba, a to znaczy, że nie chodzi tu o socjalizm, tylko o coś całkiem innego. O co? Tajemnica to wielka, być może również dla słynnej „Kory” - ale to rzecz bez znaczenia. Skoro do szczęścia potrzeba jej zakończenia rządów PiS – to czyż dla prezesa Kaczyńskiego nie powinien to być wystarczający powód do refleksji i rachunku sumienia? Karol Olgierd Borchardt wspominał o porzekadle, że jeśli ktoś chce przejść przez życie spokojnie, to powinien unikać rozdrażniania trzech osób: kobiety, kucharza i człowieka z nożem. Tymczasem prezes Kaczyński samym swoim istnieniem najwyraźniej rozdrażnia słynną „Korę” aż do stanu, określanego w medycynie mianem „irritabilis”. W takim stanie wygłasza ona opinie bardzo podobne do tej, jaką jesienią 1939 roku uraczyła Melchiora Wańkowicza pewna Polka, zapewniając go, że wojna musi zakończyć się najdalej w grudniu. Na zdumione: „dlaczego!” odpowiedziała - „bo ja już dłużej nie wytrzymam!” I to jest argument!  

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną