Nieme kwilenie

0
0
0
/

Nareszcie wiosna. Wyczekiwane słońce wygnało ludzi z nieco zatęchłych murów ich domostw. Gdy tylko skojarzyłem ilość ciepłego światła z przychylną temperaturą, postanowiłem nawiedzić pobliskie lasy w poszukiwaniu budzącego się życia.

Uposażony w dwukołowy środek lokomocji ruszyłem w ukochane rewiry. Kiedy droga nabrała już cech leśnej ścieżki, poczułem się jakbym odwiedzał najbliższych po miesiącach wędrówki przez zgniłą, zimną i nieprzychylną krainę. Pierwsze dawki wytęsknionej witaminy „D” z wolna ładowały mój akumulator. W pewnym momencie skręciłem w tylko mi znane, leśne skróty i wiedziałem, że jestem u siebie. Nie było już nawet śladu duktu. Była tylko moja pamięć i radość odkrywania „znanego”. Przemieszczałem się coraz pewniej, gdy nagle na mojej drodze wyrosło, jak z podziemia, prowizoryczne ogrodzenie z dyndającą tabliczką. Ledwie wyhamowując przeczytałem koślawy napis; „Szkółka leśna, wstęp wzbroniony”. Rozejrzałem się bacznie wypatrując choćby jednej roślinki na świeżo zaoranym polu. Nagle, nie wiedząc skąd, stanęła przede mną postać w mundurze leśnika, przerywając moje zadziwienie.

- Tędy nie można – oświadczył stanowczym głosem.

- Przecież tu nie ma żadnej roślinki

- Są, tylko ich pan nie widzisz, bo to jeszcze nasiona.

- I już je tak chronicie? – zapytałem

- A jak. Przecież to już żywe drzewa, tylko jeszcze malutkie. - Uśmiechnął się – Za dwa miesiące zobaczysz pan już dorodne sadzonki. A tak w ogóle to rowerem po lesie nie można.

Lekko nadkładając drogi zmieniłem moją trasę, rozmyślając nad mądrością natury. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, czyż nie można laboratoryjnie stworzyć małego drzewka i wtedy, jako drewnianą młodzież, poutykać je w dowolne miejsca. Przecież współczesna nauka może wszystko. Moje rozważania zaczęły biec w coraz bardziej metafizycznym kierunku, towarzysząc mi w połykaniu kolejnych, zielonych kilometrów. Najnowsza nauka chwali się co rusz kolejnymi osiągnięciami. A to sztuczne serce, nerka i kolejne narządy wytworzone w naukowych umysłach, a tu takiego prostego drzewka nie potrafią stworzyć. Kiedy tak oczyma wyobraźni budowałem kompletnego, sztucznego człowieka nagle zatrzymałem rower, uzmysławiając sobie ograniczającą prawdę. Zrozumiałem, iż żaden człowiek nie jest i nigdy nie będzie w stanie tchnąć życia w te całą naukową maszynerię. Żaden człowiek nigdy nie powie; no to teraz zaczynamy pisać historię twojego życia. Nieświadomie spojrzałem w niebo. Myślami wróciłem do nasionka i miłego leśnika, który bezwiednie pomógł mi pojąć, iż życie nie ma zrozumiałego początku, nie zaczyna się lecz trwa. Małe, niepozorne nasionko jest drzewem od powstania, bo drzewem był jego rozłożysty praprzodek. Drogą powrotna minęła mi w filozoficznym nastroju. Kiedy stanąłem na skraju cywilizacji, zatrzymałem rower dostrzegając nade mną kształt szybującego bociana. Ruszyłem przed siebie. Pierwszym napotkanym człowiekiem była pięknie zmęczona kobieta w błogosławionym stanie. Skojarzyłem zwiastującego ptaka z napotkaną niewiastą i uśmiechnąłem się do siebie. Gdy ją mijałem poczułem i usłyszałem coś, czego nigdy nie uda mi się wyjaśnić:

Mam palce. Staram się niezgrabnie dotykać całego mojego kształtu. Trafiam na oślizgłą rurkę wystającą z mojego pępka. Lekko obejmuję, naciskam. Szukam wyjaśnienia dziwnego połączenia. Nie mogę odnaleźć drugiego końca, jakby jej zwieńczenie ginęło gdzieś we wszechświecie. Ciasno. Próbuję się odwrócić w nieokreślonym kierunku. Odchylam lekko głowę, szukając idealnej pozycji. Wypycham plastyczny pokrowiec, ograniczający mi swobodę. Wreszcie wygodnie. Płynnie rozpieram swe różowe ciało. Robi się błogo. Zasypiam, tulony kojącym, miarowym dźwiękiem wielkiej pompy, którą czuję nad sobą. Nie rozumiem tego, ale wiem, że do kogoś należę, że całe moje życie zależy od miłości i sumienia tej niewidzialnej opiekunki. I wiem, że nigdy jej za to wystarczająco nie podziękuję.

Nie wspominam czasu, gdy byłem nasionkiem. Wiem tylko, że już byłem, czując ochronę żywicielki. Nie powracam do czasu, gdy próżno było wypatrywać moich rączek. Wracam za to do tej błogiej świadomości istnienia wartownika, który od początku, od chwili nieświadomego pomysłu mojego powstania, bez karabinu i bez armat chronił mnie jak drzewo swoje nasiona. Bo przecież tak winno być. Po to też żyjemy, by zachować cud stworzenia, byśmy trwać mogli dalej.

Stałem jak wryty, odprowadzając wzrokiem oddalającą się kobietę. Patrzyłem teraz na nią inaczej. Patrzyłem, nie jak na wątłą, eteryczną istotę, lecz jak na bohatera, jak na żołnierza, który rozbrojony wygrywa wojny.

Kiedy zmęczony usiadłem w domu przed telewizorem napadły na mnie migawki relacji z kobiecych marszów. Rozwrzeszczane białogłowy epatowały nienawiścią, dzieląc złożoną naturę kobiety na jej samodzielne organa. Wyłączyłem machinalnie odbiornik, uświadamiając sobie, jak wielkie są dzisiaj zastępy dezerterów natury. Jak wiele maleństw nie dozna wszechogarniającego ciepła matek, ginąc w nierównej walce z ideami emancypacji, poprawności politycznej i całym tym bagażem cywilizacji śmierci. Przypominam sobie niemy dialog mijanego bobasa i robi mi się ciężko na duszy.

Ale co ja tam mogę wiedzieć, wszak jestem tylko chłopem.

Leszek Posłuszny

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną