Polexit – co zyskamy na wyjściu z UE?

0
0
0
/

Polska jest płatnikiem netto. Wpłacamy do kasy UE więcej niż dostajemy. Taki argument podnoszony był przez lata przez eurosceptyków, czasami przez eurorealistów, a ostatnio nie kryją tego nawet branżowe media. „Wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński potwierdził w programie #dziejesienazywo, że w 2016 roku wpłacimy do Brukseli więcej niż dostaniemy” - informował w 2016 roku serwis Money.pl, który trudno posądzać o separatystyczno-nacjonalistyczne tendencje. Co na to media wyznające wiarę w niezastąpioną matkę Unię? W tym samym 2016 roku „Newsweek” wypuścił artykuł o wymownym tytule „POLEXIT? Bezdyskusyjnie jeden z najgłupszych pomysłów, jakie narodziły się nad Wisłą” i wyliczył, że w ciągu 12 lat na czysto (po odliczeniu składki, kar itd.) otrzymaliśmy od Unii 85,9 mld euro. Artykuł ilustruje m.in. zbudowana w Polsce autostrada… A kto myśli inaczej ten faszysta czy inny prawicowy oszołom. Prosta jak cep i od lat ta sama retoryka spod znaku tępego hasła „jak nie Unia to Białoruś”. Co pisze autor z „Newsweeka” w pierwszym zdaniu? „Polexit - hasło promowane przez skrajną prawicę, czyli wyjście z UE, byłoby tak głupie jak sprowadzenie krzyżaków przez Konrada Mazowieckiego”. Potrzebny komentarz? Ech, aż chciałoby się powiedzieć za Cejrowskim, że przydałoby się w końcu ktoś serio, kto w ministerstwie finansów usiądzie z kalkulatorem i obliczy, ile wpłacamy, a ile dostajemy. I więcej, bo prosty rachunek to nie wszystko! Każdy kto siedział w funduszach unijnych wie, jak potężna część z tych sum idzie na firmy zajmujące się zawodowo pisaniem wniosków. Kasa dla swoich – tak mogłaby nazywać się unijna maszynka dotacyjna. Nie jest też tajemnicą, że dotacje, które faktycznie są przyznawane idą często na szereg idiotyzmów czy rzeczy co najmniej kontrowersyjnych jak hotele dla psów czy sklepy z bielizną erotyczną lub masę różnych szkoleń (np. samoobrony dla pracowników samorządowych). Najlepsze w tym całym interesie jest zaś to, że wpłacamy do budżetu UE potężną składkę, która odzyskiwana przychodzi do nas w tysiącach części na tysiące działań, a każda finalizacja zamykana jest logo unijnym na np. wyremontowanych budynkach; logo, które ma głosić wszem i wobec prostą treść: „Unia dała”. Jeśli więc poza składką odliczymy nikomu niepotrzebne projekty za środki unijne (oczywiście nie wszystkie takie są) i okaże się, że jesteśmy płatnikiem netto, to po co dłużej tkwić w Eurokołchozie? Bo załamie się handel z naszym głównym partnerem Niemcami a na granice wróci cło? Bez obaw. Na takie straty nie pozwoli chociażby sam ich Lidl. Niemcy w Polsce zarabiają i tak jak zarabiali dotąd, tak będą chcieli zarabiać nadal. Co za to zyskamy? Nikt nie będzie nam kazał przyjmować terrorystów pod pretekstem europejskiego solidaryzmu. Merkel nie będzie nam grozić przykręceniem kurka dotacyjnego za brak europejskich standardów (czytaj – europoddańczych). Będziemy mogli swobodnie kreować politykę karty przetargowej pomiędzy mocarstwami Niemcami i Rosją, a nie być jedynie podległą Brukseli zewnętrzną granica Unii. Nikomu też nie przyjdzie do głowy, żebyśmy zrzucali się na jakąś zadłużoną w niemieckich bankach Grecję. Prawda, że Polexit wart jest przynajmniej rozważenia, jeśli nie referendum? Wszak podobno Unia kocha demokrację. Robert Wyrostkiewicz Fot. mycompanypolska.pl  

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną