Problemy Konstytucji dla Nauki

0
0
0
/

20 marca bieżącego roku został przyjęty przez rząd projekt tzw. Konstytucji dla Nauki. Jest to ustawa, która ma zreformować szkolnictwo wyższe. Z całą pewnością potrzebuje ono głębokiej reformy. Pytanie tylko, czy ta ustawa ją zagwarantuje. Analizując jej projekt, można mieć co do tego poważne wątpliwości. Ustawa 2.0., jak się określa czasem ten program, jest złożona z wielu punktów i ma zastąpić dotychczasowe cztery ustawy o szkolnictwie wyższym. Z całą pewnością na plus jest dofinansowanie wyższych uczelni i postawienie (przynajmniej w teorii) na uczelnie regionalne. Uniwersytet jest miejscem, które pozwala rozbudzić życie w mniejszych miejscowościach. Nie można więc dopuszczać, żeby wyższe uczelnie były tylko w większych miastach. Jednym z jego celów jest zresztą moderowanie życia intelektualnego w regionie. Diabeł tkwi oczywiście w szczegółach. Dawniej uczelnie dostawały pieniądze od studenta. Doprowadziło to do sytuacji, że wiele z nich (o ile nie wszystkie) stały się fabrykami magistrów. Często przyjmowano wszystkich kandydatów, którzy tylko zdali maturę. Starano się ze wszystkich sił, żeby student dotrwał do końca studiów, bo wiadomo – student to pieniądze. Jarosław Gowin zmienił na szczęście tę formułę. Teraz wielkość subwencji jest uzależniona od proporcji między wykładowcami i studentami. Im mniej studentów przypada na jednego wykładowcę – tym pieniędzy jest więcej. Jest to dobre rozwiązanie, które przywraca uniwersytetom odpowiednie funkcjonowanie. Powstaje pytanie dokąd obecnie zwiększone fundusze trafią. Wiadomo, że pieniądze mają być kierowane do uczelni, a nie jak dotąd, do poszczególnych wydziałów. Niektórzy obawiają się, że jeśli uczelnia ma kilka słabszych wydziałów, ale jeden powiedzmy – wzorowy, to dużo straci na tej zmianie. Wydaje się, że jest to zmiana in minus – przede wszystkim dlatego, że prowadzi do centralizacji. Zarzut ten można postawić zresztą generalnie całej tej ustawie. Uniwersytet ma zasadniczo naturę demokratyczną. Poza senatem działają na nim rady wydziału i liczne gremia i samorządy – w tym samorząd studentów i doktorantów. Każde z nich powinno mieć jak największą autonomię, zarówno wobec siebie, jak i wobec tego, co na zewnątrz uczelni – państwa i jego prawa. Jarosław Gowin wiele mówi o konieczności większej autonomii uniwersytetów, ale w praktyce dąży do tego, żeby były one zarządzane centralnie. Stąd Konstytucja dla Nauki przewiduje większe kompetencje rektora, wzmocnienie jego władzy wobec rad wydziałów, skierowanie do niego większej ilości środków. Jest to krok w złym kierunku, który może oznaczać w praktyce jeszcze większe upolitycznienie szkół wyższych. Przy rektorze ma bowiem pojawić się nowe gremium – rada uczelni, złożona w większości z osób spoza placówki. Jest to głęboka ingerencja w dotychczasową strukturę uniwersytetów. Państwo wymusza zmiany, które uzależnią te placówki od ludzi z zewnątrz, którzy mogą okazać się osobami z politycznego nadania. Brak konieczności robienia habilitacji i wprowadzenie habilitacji dydaktycznej (tytuł profesora na podstawie samych dokonań dydaktycznych) obniży, a nie podwyższy poziom naszych naukowców. W gruncie rzeczy ustawa 2.0 nie odpowiada na realne potrzeby polskich uczelni, ale generuje nowe problemy – większe upolitycznienie związane z centralizacją, zmniejszenie autonomii poszczególnych wydziałów, kolejne pola do nadużyć i korupcji (związane choćby z radą uczelni, która będzie miała wpływ na wydatkowanie publicznych pieniędzy). Tymczasem należałoby przeprowadzić kilka rzeczy. Po pierwsze dokonać całkowitej dekomunizacji tzn. usunąć trwale z uczelni nie tylko wszystkich TW, ale wszystkich, którzy pod pozorem nauki zajmowali się marksizmem-leninizmem. Nie chcemy naukowców koniunkturalnych, którzy przez lata udawali, że zajmują się nauką. Projekt Ustawy 2.0 zawiera przepisy dotyczące lustracji, ale bardzo ograniczone. Osoba, która pracowała w organach bezpieczeństwa, współpracowała z nimi lub odbywała w nim służbę między 1944 a 1990 r., nie będzie mogła otrzymać tytułu profesora. Nie będzie też mogła być rektorem, członkiem takich gremiów jak rada uczelni, kolegium elektorów, czy senatu ani pełnić funkcji w ogólnopolskich instytucjach szkolnictwa wyższego i nauki. Problem w tym, że wiele takich osób ma już tytuły profesorskie. Jest poza tym wielu naukowców, którzy w inny sposób splamili się współpracą z komunistami – jeśli nawet nie w sposób formalny, to w sposób praktyczny – ich też należy usunąć. Trzeba wpierw najpierw wymienić kadry. Może to oznaczać, że zabraknie w Polsce wielu profesorów. Na ich miejsce należy sprowadzić profesorów z zagranicy i pozwolić na wykształcenie się nowej grupy prawdziwych naukowców. Po drugie, pieniądze powinny płynąć w dużo większym stopniu do pracowników naukowych, którzy teraz zarabiają najczęściej grosze (poza nielicznymi wyjątkami. Jarosław Gowin tego niestety nie przewiduje). Po trzecie trzeba zlikwidować system punktowy w którym pracownicy naukowi są nagradzani za ilość odbytych konferencji, napisanych artykułów itd. Powinna go zastąpić ocena merytoryczna dorobku, ale dokonywana przez naukowców a nie urzędników. Po czwarte, kiedy dokona się wymiany kadr, trzeba wymusić podział największych uniwersytetów, żeby stanowiły mniejsze ale elitarne ośrodki. Po piąte trzeba wówczas zapewnić im dużo większą autonomię. Nie może być tak, że urzędnicy decydują o kierunkach studiów, treściach kształcenia itd.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną