Gowin globalista przyłożył topór do cywilizacyjnego pnia
Wszystko wskazuje na to, że minister Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego dr Jarosław Gowin właśnie finalizuje swoją „reformę". Jest rzeczą prawie pewną, że mamy do czynienia z dogmatykiem z tytułem naukowym. Taki Pol Pot po Sorbonie, ofiarą będzie nauka.
Niestety jest to sam minister rządu Mateusza Morawieckiego, koalicjant Jarosława Kaczyńskiego, dla którego stan nauki wyższej nie jest najważniejszy, więc nie ma co liczyć na odwołanie Gowina, ani tym bardziej jego "Wunderwaffe", które ma uzdrowić polską naukę.
Gowin zafiksował się na „cytowalności", choć jak z przekąsem zauważył prawdziwy profesor z dorobkiem Adam Wielomski po sprawdzeniu owego rejestru cytowań nie znalazł tam... dr J. Gowina. Zresztą kogo na Uniwersytecie Stanowym na Hawajach miałby interesować stan badań nad etnografią Spisza i Orawy. Problem z Polską jest jak z innymi narodami. Po prostu często do siebie nie przystają. To nie universum średniowiecza, to pozytywna wsobność dużych i małych narodów.
Jednak nie ma co żartować. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z wprowadzeniem globalizacji "na odcinku nauki". Śmiem podejrzewać, że reforma Gowina to większa cześć planu zglobalizowania świata, w którym anglosaski rdzeń ma być centrum, a reszta to skolonizowane peryferie. Zawołaniem nowego winno być więc "nie jesteś cytowany, giniesz". Czy etnocentryczni Francuzi też tak myślą? Pewnie nie, ale Gowin jest przedstawicielem pokolenia "polskie kompleksu", bardzo niebezpiecznego, bo noszącemu w sobie wirus nihilizmu.
Podejrzewam, ponadto, że zadaniem tego globalnego planu jest odcięcie od pnia cywilizacyjnego, którego nośnikiem są nauki humanistyczne. Nie wiem jak by zadufani w sobie „nowocześni" nie krytykowali średniowiecza słynne trivium i quadrivium było nośnikiem poznania grecko-łacińskiego czyli fundamentu wszystkiego.
Zamiast tego zza grobu zwycięża amerykański rewolucyjny pedagog John Dewey z jego naciskiem min. na umiejętności praktyczne, których zatrute owoce wróżono podczas reformy szkolnictwa powszechnego firmowanymi nazwiskami Radziwiłł-Handke. Czyżby topór Rewolucji ma wykończyć resztkę cywilizacji, a Gowin jest tylko ślepym i głupim katem?
A może przy okazji, jak podejrzewa przywołany już prof. Wielomski, chodzi o prywatyzację humanistyki. Wtedy chętnych do studiowania tych kierunków przejmą uczelnie niepubliczne, których poziom nauczania jest niski.
I jak humanistykę zaplanował wykończyć Gowin i jego pretorianie? Pozwolę sobie posiłkować czasem niezawodnym oko/press.
"Projekt rozporządzenia zmieniającego „współczynniki kosztochłonności” Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego opublikowało 23 listopada 2018. Można go przeczytać na stronach Rządowego Centrum Legislacji. Dotyczy kwestii trudnej do wyjaśnienia laikowi: pozornie subtelnej zmiany w algorytmie, który określa przydzielanie z budżetu państwa dotacji na dydaktykę i badania naukowe.
Dotychczas wskaźniki kosztochłonności wynosiły od 1 do 3. Po ustawie 2.0 — zmianach w polskiej nauce wprowadzanych przez ministra Gowina — zmieniono jednak podział na dyscypliny i przy okazji zmieniono wskaźniki kosztochłonności. W projekcie rozporządzenia mają one skalę od 1 do 6.
Co to oznacza? Bardzo sprytny pomysł na radykalne obcięcie dotacji dla dyscyplin humanistycznych – twierdzą humaniści.
Jak doszli do tego wniosku? Ogólna suma dotacji się znacząco nie zmieni, więc te same pieniądze będą dzielone według nowych zasad. „Kosztochłonność” przedmiotów humanistycznych też się w projekcie nie zmieni (a w niektórych wypadkach, takich jak np. filozofia, spadnie – z 1,5 do 1). Znacząco wzrośnie jednak „kosztochłonność” dyscyplin przyrodniczych i naukowo-technicznych. To oznacza, że dostaną one proporcjonalnie znacznie więcej pieniędzy – a sumy przeznaczone dla humanistów bardzo się skurczą."
W zasadzie wszystko jasne. Mam do czynienia z Rewolucją. Ona nie będzie brała jeńców.
Skoro została przywołana rewolucja, nie sposób zacytować prof. Jacka Bartyzela przedstawiciela kontrrewolucji:
"Ustanowienie wymogu opublikowania w ciągu dwóch lat czterech (ale też nie więcej może być brane pod uwagę przy ocenie) prac wyłącznie w wysokopunktowanych wydawnictwach i czasopismach akademickich (czyli na przykład dwóch książek oraz dwóch artykułów punktowanych od 13.000 górę), jako warunku pozostania na uczelni, bądź przynajmniej niezdegradowania do rangi pracownika dydaktycznego, będzie miało dwie konsekwencje bezpośrednie i jedną ogólną, długofalową.
Po pierwsze, oznaczać to będzie ruinę niedużych, ale ambitnych wydawnictw prywatnych, specjalizujących się w literaturze naukowej, ponieważ z powodów finansowych nie będą one w stanie spełnić warunku dopuszczenia ich do puli wydawnictw punktowanych, jakim jest wydawanie przez nie co najmniej 200 pozycji rocznie. Taki wydawca ciuła z trudem pieniądze na wydanie każdej kolejnej książki, więc nie ma żadnych szans konkurować z dotowanymi kombinatami wydawniczymi. (...) Przy okazji: zupełnie nieopłacalne staje się zarówno redagowanie książek zbiorowych, bo za to nie ma żadnych punktów, jak i publikowanie w nich, bo za to mogą być co najwyżej jakieś marne dwa czy cztery punkty.
Po drugie, z tego samego powodu stracą wielu autorów również czasopisma niżej punktowane, a tym bardziej niemające formalnie statusu periodyku naukowego, lecz poważne i co najważniejsze - docierające do czytelnika nieakademickiego, choćby dlatego, że są sprzedawane w EMPiK-ach, bo pracownik naukowy musząc decydować się, gdzie opublikuje artykuł na pewno pośle ich tam, lecz wybierze czasopismo uniwersyteckie, choć wie, że owoc jego pracy pozna co najwyżej kilku kolegów lub tych, którzy poszukują literatury dotyczącej tematu, nad którym sami pracują.
Konsekwencją generalną będzie zatem drastyczna zapaść kultury narodowej, której istotnym elementem jest przecież cyrkulacja myśli pomiędzy Akademią a społeczeństwem, a przynajmniej jego czytającą publicznością, zwaną kiedyś inteligencką. Naukowcy mają zostać zamknięci w getcie akademickim, pozbawionym styczności z szerszymi kołami, zaś społeczeństwu za strawę "duchową" ma pozostać głupawka telewizyjna i kolorowych czasopism. To nie może być tylko głupota czy brak wyobraźni decydujących o tym, to jest szatański plan ogłupienia narodu, w tym widać rękę Kusego."
Grzegorz Braun wyciąga logiczne konsekwencje z całokształtu działalności krakowskiego polityka i metaforycznie puentuje: "Minister Gowin powinien wisieć na latarni".
Źródła: oko.press, Jacek Bartyzek/Facebook, Adam Wielomski
Źródło: prawy.pl