Felietony tatrzańskie: Droga przez mękę czyli „Zakopianka story”
Czasami próbuję pojąć, ogarnąć swoim skromnym umysłem, co jest takiego w polskich górach, w naszych Tatrach kochanych i w rozłożonym u ich podnóża Zakopanem, że przyciąga ludzi z całego świata. Że chociaż drogo, daleko, w mieście położonym przecież w dolinie w niektóre dni smog od tysięcy samochodów i tysięcy pieców może zadusić mniej odpornych. A przebicie się przez Zakopiankę przypomina szarżę sowieckich czołgów przez niemieckie umocnienia złożone z min, betonowych zapór, rowów przeciwczołgowych i dział przeciwpancernych. I jest równie czasochłonne i wkurzające.
Otóż wczoraj, czyli drugiego stycznia 2019 roku wszyscy, którzy przekombinowali i liczyli, że jak wyjadą z zimowej stolicy Tatr drugiego, a nie pierwszego stycznia to nie utkną w korkach. I tutaj się bardzo pomylili. Ponieważ wczoraj był dzień bicia rekordów. Najpierw na mieście. Gdzie wszystko stało. „Przez godzinę pokonaliśmy 400 metrów” - żaliła się jedna z turystek na Facebooku. „My przez trzy w ogóle nie wyjechaliśmy z Zakopanego” - wtórowała jej na forum inna. „Takiego paraliżu jeszcze nie widziałam…” - to kolejny głos cepra rodzaju żeńskiego na Facebooku spośród rozlicznych komentarzy od osób, które utknęły w korkach. „Świeże opady śniegu, zły stan dróg i tłumy turystów wyjeżdżających z miasta po Sylwestrze sprawiły, że poruszanie się dziś samochodem po Zakopanem i okolicach to istny koszmar”. - wymądrzali się ci, którzy doszukują się wszędzie ciągów przyczynowo-skutkowych. Doświadczeni przybysze już wcześniej przestrzegali przed olbrzymimi korkami w zimowej stolicy Polski. Ale jest to zjawisko dla wielu kompletnie niezrozumiałe. Tak samo, jak śnieg zimą, albo to, że zimą jest zimno, a nocą jest ciemno. Że od 17.00 zimą przestają jeździć busiki z Morskiego Oka. A od 15.00 konne sanie znikają ze słynnej Ceprostrady i trzeba po ciemku zasuwać z buta. A tu człowiek zdrowo już nawalony, bo piwko w schronisku, wcześniej jakaś wódeczka na szlaku i coś tam jeszcze we krwi krąży. Trzeba więc wezwać TOPR, Policję, Straż Pożarną, Straż Parku i kogo się jeszcze da, że jaśniepaństwo nie ma podwózki. Podobnie jest ze słynnymi zakopiańskimi korkami. Otóż to zdarzenie występujące zarówno w samym Zakopanem, jak i na drogach wyjazdowych należą do tych niezbadanych zjawisk przyrodniczych, które wzbudzają najszczersze zdumienie turystów od lat. Wczoraj mieliśmy do czynienia z totalnym paraliżem komunikacyjnym. Łaskawie panującym na początek w samym mieście, które było dosłownie zapchane stojącymi samochodami, jak i później poza nim. Takiego korka na wyjeździe z Zakopanego jeszcze w historii nie było. Ponieważ samo wydostanie się poza rogatki Zakopanego to był dopiero początek. Kolejną drogą przez mękę był zabójczy, szybki niczym błyskawica i kręty jak moralność polityka odcinek z Zakopanego do Nowego Targu. Tam wczoraj również padały kolejne rekordy, żeby w godzinach popołudniowych zrobić wynik wszech czasów! Który, jak poinformował „Tygodnik Podhalański” wyniósł zaledwie… 171 minut! Tak proszę państwa - przejazd 21-kilometrowego odcinka z Zakopanego do Nowego Targu zajmował wczoraj… prawie 3 godziny! A średnia prędkość na tym odcinku wynosi 7 km na godzinę. To w sumie niewiele szybciej, niż tempo marszu, choć jakby ktoś się postarał to mógłby spokojnie owe auta z buta wyprzedzać! Tak więc mamy korek wszech czasów!
Na koniec powtórzę pytanie - co jest takiego w polskich górach, w naszych piknych Tatrach kochanych i w rozłożonym u ich podnóża Zakopanem, że nie ważne ile się stoi w korku, jaka jest pogoda i jaki mamy smog oraz ile dutków będzie nas to kosztować, że zmierzamy doń w atawistycznym pragnieniu dotarcia do naszej zimowej stolicy Polski. To nasza wielka miłość! Obok Bałtyku latem, gdzie też nie wiadomo, czy będzie pogoda, za to wiadomo, że będzie tłoczno i drogo. Mimo to kochamy Bałtyk latem i Zakopane przez cały rok. A że z Zakopanego do Krakowa można jechać prawie dziesięć godzin, z czego 3 na mieście, 3 do Nowego Targu i 4 żeby przejechać przez Zakopiankę i Kraków, by się wydostać się poza rogatki królewskiego miasta to wciąż niska cena za to, żeby powkurzać znajomych na Facebooku zdjęciami z koncertu Sławomira i Zenka Martyniuka. Tak więc – do zobaczenia za rok na Sylwestrze w Zakopanem! Ja też tam tradycyjnie będę.
Michał Miłosz
Źródło: prawy.pl