Galopująca bezczelność. Sikorski o "dorżnięciu watahy": To nie była żadna mowa nienawiści

Wyjątkową arogancją wykazał się dziś w porannej rozmowie Radia ZET były minister Radosław Sikorski. Najpierw oskarżał wprost, że go nie słuchano i dlatego mamy dziś "polskiego Breivika" - tak określił zabójcę prezydenta Adamowicza - a następnie po trafnym pytaniu dziennikarki o słynne "dorżnięcie watahy" - wykręcał się w idiotyczny sposób.
Mam nadzieję, że ustali to prokuratura i że ten człowiek już nigdy na wolność nie wyjdzie, czy to z więzienia, czy to z zakładu zamkniętego. Ja w 2011 roku przestrzegałem, że stan polaryzacji i emocji politycznych w Polsce może doprowadzić do tego, że będziemy mieli polskiego Breivika, i pamiętam, że nie wszyscy się wtedy ze mną zgadzali. No niestety, wykrakałem
– mówił w rozmowie z Beatą Lubecką w Radiu Zet były marszałek Sejmu, Radosław Sikorski.
I za chwilę, po pytaniu dziennikarki o słynne słowa dotyczące "dorżnięcia watahy" powiedział tak:
To nie była żadna mowa nienawiści. Jak trener powie w przerwie, "chłopaki, w drugiej połowie dobijcie ich", to to nie jest mowa nienawiści. Ja powiedziałem jeszcze jedna bitwa, dorżniemy watahy, wygramy tę batalię. To była zachęta do walki w kolejnej debacie, a nie żadne nawoływanie do mordów politycznych. Samo używanie tego jako przykładu mowy nienawiści, uważam że jest nie fair
– bronił się Sikorski.
Źródło: radiozet.pl