Nonsensy tubylcze i amerykańskie [FELIETON]

0
0
0
/ Stanisław Michalkiewicz

Poza obozem dobrej zmiany, który nie ma wątpliwości, że wybory prezydenckie powinny odbyć się jeśli nawet nie 10 maja – chociaż ten termin byłby najlepszy – to przynajmniej w maju, a to ze względu na konstytucję, to inni mają wątpliwości, chociaż konstytucję oczywiście szanują jeszcze bardziej.

Kto by pomyślał, że konstytucja będzie otoczona takim powszechnym szacunkiem, skoro przeforsowała ją przecież “banda czworga”, to znaczy – Aleksander Kwaśniewski, znany z “postawy służebnej” Tadeusz Mazowiecki, Waldemar Pawlak i Ryszard Bugaj? Każdy z nich miał, jak to się mówi - “na oku” - jakieś swoje upodobania, antypatie i interesy, toteż konstytucja aż sie roi od nonsenów. Widać to już w preambule, bardzo podobnej do modlitwy francuskiego żołnierza z epoki rewolucji: “Panie Boże, jeśli jesteś, zbaw duszę moją, jeśli ją mam” - ale prawdziwym majstersztykiem  jest art. 2, stanowiący, że Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. To duża sztuka w tak krótkim zdaniu zawrzeć tyle nonsensów. Nonsensów - bo państwo może być albo demokratyczne, albo prawne. Demokracja bowiem rządzi się zasadą, że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja, podczas gdy nomokracja, czyli władza prawa, żadnej “Liczby” nie bierze w ogóle pod uwagę, a tylko Słuszność. Jeśli np. prawo własności jest “święte”, to nie wolno kraść nawet w tak zwanym “majestacie prawa”, to znaczy – nawet jeśli demokratyczna Większość pragnęłaby sobie trochę pokraść, na przykład oskubując “bogatych”. A jakby tego głupstwa było mało, to jeszcze ta nieszczęsna “sprawiedliwość społeczna”. Co to jest, ta cała “sprawiedliwość społeczna”? To nic innego, jak redystrybucja bogactw, polegająca na tym, by obywatelom zaliczonym do jednej grupy odbierać część własności, by wręczyć ją innym grupom, a przy okazji – trochę wziąć i dla siebie. Sprawiedliwość społeczna jest zatem tylko elegancką nazwą rabunku, więc jest nie do pogodzenia z zasadą państwa prawnego. Tymczasem to wszystko zostało przez “bandę czworga” upchnięte w jednym zdaniu! Toteż nic dziwnego, że z artykułu 2 konstytucji można wyprowadzić dowolny wniosek, co wynika z prawa Dunsa Szkota o konsekwencjach przyjęcia sprzeczności. I niezawisłe sądy skwapliwie z tego korzystają, żeby rozmaitym łajdactwom nadać pozór praworządności.

   Skoro jednak padł rozkaz, że demokracja d`abord, to nie ma rady; wybory się odbędą, bo skoro dla Polski wolno nawet zabijać ludzi, czyli tak zwanych wrogów, to  - zgodnie z wnioskowaniem a maiori ad minus (komu wolno czynić więcej, temu wolno czynić mniej), można i głosować. Toteż tylko posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska zapowiedziała, że w wyborach udziału nie weźmie, chociaż kandydatury swej nie wycofała. Znaczy – jeszcze nie wie, co myśli, toteż nic dziwnego, że jej notowania stopniały do rekordowo niskiego poziomu, bo kto by popierał kandydaturę na prezydenta państwa osoby, która nie może dać sobie rady sama ze sobą?  I tak cud, że znalazło się aż dwa procent desperatów, którzy sobie w posągowej pani Małgorzacie dlaczegoś upodobali. Nie jest wykluczone, że jest wśród nich również Książę-Małżonek, który przypadkowo przechodząc ulicą, natknął się na konferencję prasową Krzysztofa Bosaka i postanowił wziąć w niej udział, by go zdemaskować i skonfundować. Poszło o Unię Europejską, co do której Krzysztof Bosak ma wątpliwości, podczas gdy Książę-Małżonek żadnych wątpliwosci nie ma, bo jako poseł do Parlamentu  Europejskiego bierze sowitą dietę, więc oczywiście żadnych wątpliwości mieć nie może, a jeśli nawet by jakieś miał, to przecież nie wypada mu ich objawiać. Kto mu jednak kazał przypadkowo przechodzić koło konferencji prasowej Krzysztofa Bosaka i  się do niej włączyć – tajemnica to wielka tym bardziej, że Krzysztofa Bosaka, ale już jako ruskiego agenta, demaskuje również pan red. Tomasz Sakiewicz. Skąd wie takie rzeczy – to też wielka tajemnica, chociaż może nie taka duża jak w przypadku Księcia-Małżonka, bo związki pana red. Tomasza Sakiewicza ze Służbą Bezpieki Ukrainy, którą podobno kupił sobie stary żydowski finansowy grandziarz Jerzy Soros,  są przecież znane, więc może to właśnie SBU podsunęła mu pomysł, by Krzysztofa Bosaka demaskować właśnie w ten sposób?

   Kiedy takie są zabawy i spory w  naszym bantustanie, w którym Umiłowani Przywódcy nawołują do maszerowania po ulicach z konstytucjami w kieszeni i w ogóle, premier Singapuru Lee Hsien Long powiedział, że chociaż jego kraj też walczy z epidemią, to w odróżnieniu od innych, nie będzie się zapożyczał, a 60 miliardów dolarów zaczerpnie z rezerw państwowych, “za które musimy podziękować naszym przodkom – za ich wartości, dyscyplinę i dalekowzroczność”. Myślę, że nie tylko “przodkom”, chociaż oni niewątpliwie też byli pracowici, zdyscyplinowani i dalekowzroczni, ale i współczesnym mieszkańcom Singapuru, który miałem okazję i przyjemność dwukrotnie oglądać w odstępie 5 lat.  I w jednym i w drugim wypadku byłem pod wrażeniem – pierwszy raz, że to “księstwo w którym ład i dostatek” oraz pod wrażeniem potęgi światowego handlu, którą widać było w singapurskim porcie, a za drugim razem – pod wrażeniem rozmachu, z jakim to państwo-miasto się rozwija. U nas niestety tej dalekowzroczności nie widać, bo nasi Umiłowani Przywódcy nie wychodzą wyobraźnią poza wyborczą kadencję, toteż nawet w warunkach kryzysu nie myślą o “ostrożności i oszczędności” - jakie zaleca premier Singapuru.  Przeciwnie – większość próbuje korumpować obywateli rozdawnictwem ich pieniędzy w nadziei, że w ten sposób uciułają sobie popularność. Ryba psuje się od głowy, więc w tej rozrzutności przoduje pan prezydent Andrzej Duda, nie tylko zapewniając, że Polska “nigdy” nie wycofa się z dotychczasowych programów rozdawniczych, ale zapowiadając nowe. “Nigdy”, to, jak wiadomo, jest słowem, którego wymawiania niepodobna nikomu zabronić, ale co ono może znaczyć w sytuacji, gdy Polska, na skutek załamania gospodarki, nie będzie już miała żadnych rezerw? Co wtedy? Oczywiście – jak mawiał Prymas Wyszyński - wtedy “inaczej będzie” - ale o tym mało kto myśli, a już na pewno nie myśli – o ile w ogóle myśli, a nie tylko kombinuje – pan Władysław Kosiniak-Kamysz. Wszystkie te “programy” zbliżają się do jednego punktu - “dochodu gwarantowanego”, to znaczy – czy się stoi, czy się leży... I po co w takim razie było “obalać komunę”?

   Tymczasem w stanie Michigan uzbrojeni po zęby demonstranci wdarli się do siedziby tamtejszego stanowego parlamentu, żądając zaprzestania błazeństw  i otwarcia gospodarki. Te błazeństwa, to między innymi “wsparcie” dla “bezrobotnych”. Jak donosi mi mój Honorable Correspondant, “nowym” bezrobotnym do normalnego świadczenia dodatno ekstra 600 USD tygodniowo. “Taki, co zarabiał 600 dolarów, teraz ma 300 (normalny zasiłek od stanu, ok. połowy zarobków) i 600 dolarów  jako bonus od Kongresu, czyli jakieś 900 (przed podatkami) przez 3 miesiące do końca lipca. Więc pozamykali biznesy i zarejestrowali się, kto tylko mógł. Jak pracodawcy zaczęli ich wołać z powrotem, to zaczęli kręcić nosem, że teraz im się nie opłaca, więc szopka będzie trwał do końca lipca”. Tedy chyba rzeczywiście “błazeństwa”, żeby statystyki wzbudzały przerażenie, bo – jak zauważył Beniam in Disraeli – są “kłamstwa, ohydne kłamstwa i statystyka”. Skoro tedy przeciwko tym “błazeństwom” ludzie zaczynają chwytać za broń, to być może jesteśmy w przededniu zmiany konwencji? Ale nas to nie dotyczy, bo od czasów rozbiorów jesteśmy narodem rozbrojonym.

                                                                             Stanisław Michalkiewicz  

 

Źródło: redakcja

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną