CO i JAK
Pan prezydent Andrzej Duda powołał liczącą 71 osób Narodową Radę Rozwoju. Spełnił w ten sposób jedną ze swoich przedwyborczych zapowiedzi. Zapowiedzi, która – przyznam szczerze – trochę mnie zaniepokoiła.
Pan prezydent, a właściwie wtedy jeszcze nie prezydent, tylko kandydat na prezydenta, uzasadniał potrzebę powołania takiej Rady tym, że zasiadający tam eksperci podpowiedzą mu, co należy zrobić. Skoro dopiero eksperci mieliby panu prezydentowi podpowiadać, co należy zrobić, to by znaczyło, że pan prezydent na razie tego nie wie. Taka możliwość byłaby – co tu ukrywać – trochę niepokojąca.
Drugi powód do niepokoju wynika stąd, że – co zresztą sam pan prezydent, powołując Radę zauważył – że powołani do Rady eksperci mają bardzo różne poglądy. Na przykład w grupie „Gospodarka, Praca, Przedsiębiorczość” zasiada pan Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha oraz pan dr Ryszard Bugaj. Andrzej Sadowski jest wolnorynkowcem, podczas gdy dr Ryszard Bugaj – na pewno etatystą, a nawet – socjalistą i to z tych „prawdziwych”.
W takiej sytuacji stanowiska wypracowane w poszczególnych grupach doradców siła rzeczy muszą przybierać postać jakichś kompromisów. Z punktu widzenia politycznego kompromisy mają mnóstwo zalet; niektórzy powiadają nawet, że polityka jest sztuką kompromisów, natomiast w innych dziedzinach, na przykład w gospodarce – już niekoniecznie. Taki kompromis bowiem przypomina wielbłąda, a wielbłąd – jak wiadomo – jest to koń zaprojektowany przez komisję. W tej sytuacji forsowanie przez pana prezydenta takich kompromisowych zaleceń ekspertów może być trochę ryzykowne, zwłaszcza w gospodarce, czy obronności, które wymagają działań raczej maksymalnie jednoznacznych, a nie kompromisowych.
Ale jeśli nawet są powody do niepokoju, to nie jest to niepokój duży. Po pierwsze dlatego, że zgodnie z konstytucją w roku 1997 prezydent Rzeczypospolitej prawie nie ma żadnych kompetencji samodzielnych. Na przykład jest wprawdzie zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, ale wszystkie decyzje odnoszące się do Sił Zbrojnych musi podejmować albo na wniosek prezesa Rady Ministrów, albo – ministra obrony narodowej. Najwyraźniej autorzy konstytucji z roku 1997 musieli z jakichś zagadkowych przyczyn uważać prezydenta za wyjątkowo niebezpiecznego wariata, bo zwykłemu wariatowi zakłada się tylko jeden kaftan bezpieczeństwa i wszyscy uważają, ze to wystarczy, podczas gdy prezydentowi założono aż dwa.
Pewne światło na tę sprawę rzuca okoliczność, że w roku 1997 prezydentem był pan Aleksander Kwaśniewski, który zresztą należał do autorów tej konstytucji, a trudno mu zarzucić, że słabo siebie znał. Ale mniejsza o to, bo ważniejsze jest to, iż prezydent, chociaż jest wybierany w powszechnym głosowaniu, a więc legitymację demokratyczną ma znacznie silniejszą, niż jakikolwiek premier, ma właściwie tylko dwa ważne samodzielne uprawnienia: inicjatywy ustawodawczej i prawo weta.
Ale skuteczność tych uprawnień zależy od tego, czy prezydent dysponuje zapleczem parlamentarnym i jaka jest siła tego zaplecza. Po 25 października już będziemy to wiedzieli, ale warto zwrócić uwagę, że tym życzliwym dla pana prezydenta zapleczem parlamentarnym nie będzie dowodził on, tylko pan prezes PiS Jarosław Kaczyński. To zaś oznacza, że prezydent będzie mógł przeforsować na terenie parlamentarnym tylko to, na co zgodzi się prezes Kaczyński – niezależnie od tego, jakie sugestie przedstawi Narodowa Rada Rozwoju. W tej sytuacji skład i poglądy tej Rady nie wydają się już aż takie ważne, bo widać gołym okiem, że poglądy prezesa PiS będą miały znacznie większy ciężar gatunkowy.
Dlatego też nie podzielam poglądu, że powołanie przez pana prezydenta Andrzeja Dudę Narodowej Rady Rozwoju jest ilustracją przyświecającej mu intencji emancypacji. System skonstruowany w 1989 roku przez pana generała Kiszczaka w gronie osób zaufanych, a następnie systematycznie uszczelniany i skutecznie uszczelniony przez Wojskowe Służby Informacyjne, których oczywiście dzisiaj już „nie ma”, żadnych emancypacji nie przewiduje, stojąc na nieubłaganym gruncie zasady jednolitej władzy państwowej, jaka panowała również za komuny, tyle, że oficjalnie.
Gdyby ta zasada przestała obowiązywać, aaa, to co innego. Wtedy pan prezydent mógłby odzyskać zdolność przewodzenia – o ile oczywiście wiedziałby, w jakim kierunku prowadzić naród i państwo. Gdyby wiedział, to znaczy, że nie musiałby radzić się żadnych ekspertów, CO ma zrobić. Eksperci, niechby nawet zasiadający w Narodowej Radzie Rozwoju, byliby mu potrzebni dla udzielenia rady, JAK zrobić to COŚ.
Stanisław Michalkiewicz
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl