Dyniogłowi
Przekazy medialne przepełnione są straszeniem, bronieniem i sprzecznymi informacjami na jego temat, a wiele wypływa po prostu z ignorancji. A czy wiedzą obrońcy tego święta, iż Halloween niesie za sobą zagrożenie nie tylko duchowe, ale i kulturowe?
Zabierając się do popełnienia tegoż felietonu miałem małą zagwozdkę. Jak opisać temat, na którego opinii jest więcej, niż lewicy w Sejmie? Podejść do niego od strony teologicznej? A może komercyjnej, wskazując na niemałe fundusze, jakie rok rocznie wzbogacają budżety koncernów, skutecznie przy tym opróżniając portfele rodziców? Sprawę postanowiłem opisać od strony, którą rzadko kto podejmuje – od strony kultury, jedności i tożsamości narodowej.
Nie bagatelizuję w ten sposób realnego zagrożenia dla młodych dusz, które w swej niewiedzy i podatności na komercję często popadają w zniewolenie diabelskie, tylko wskazać pragnę pewną ukrytą wojnę, jaka toczy się pod naszymi nosami. Przypomina mi się w tym miejscu pewna gra, w którą klikałem będąc dzieciakiem i do której wracam po dziś dzień – Civilization III Conquest.
W dużym skrócie – opiera się ona na budowie, rozbudowie i rozwoju własnego państwa. Istnieją tam problemy, jakie pojawiają się w prawdziwym świecie: korupcja, zmiany systemów, przyrost naturalny, rozwój technologii, dyplomacja, prowadzenie wojen. Każdy, kto jest zaznajomiony z tą grą strategiczną wie, że podbijanie nowych terenów i miast nie musi wcale oznaczać przelewania krwi, ani brutalnego wjeżdżania wojskami na dany teren. Czasem wystarczy odpowiedni rozwój kulturowy, aby wpływ cywilizacyjny na dany rejon był na tyle duży, by ludzie sami chcieli dołączyć do naszego państwa. I tu zaczyna się pojawiać prawda z antropologii kultury i politologii: ekspansja kulturowa służy rozprzestrzenianiu się danej kultury, kosztem innych, mniej atrakcyjnych, albo nie spełniających wymogów danej epoki.
Wystarczy spojrzeć na ostatnie parędziesiąt lat – postępująca mcdonaldyzacja („uniformizacja życia społecznego, schematyzacja wszelkich zachowań ludzi oraz standaryzacja oferowanych im produktów i usług” - SJP) utworzyła możliwość narzucania obcych kulturowo trendów na całym świecie. Nie ma w Polsce choćby jednego człowieka, który by nie słyszał o McDonaldzie, albo nie używał określeń „weekend”, czy „biznes”. Widocznie reforma edukacji sprawiła, że słowa Mikołaja Reja o Polakach i gęsiach są dziś zapomniane – ergo: Polacy kolejny raz popełniają te same, wytykane przez wielkich pisarzy błędy. Zamiast tego, zaczytują się w młodzieżowej literaturze zagranicznej, która poszerza może i wyobraźnię, ale nic więcej, a często oswaja z niebezpiecznymi zachowaniami i postawami.
Polak nowoczesny to taki, który przed studiowaniem social media lub human resources uprawia z rana jogging, zaraz po porządnym stretchingu ze swoją córką, Angeliką. Oczywiście, obowiązkowo wstępuje z rana do Starbucksa na poranną kawę, a później idzie z kolegami na lunch. Z podobną sytuacją, ale o wiele niebezpieczniejszą, mamy do czynienia w przypadku rozprzestrzeniania się amerykańskiego stylu życia – a zwłaszcza podejścia do śmierci, brzydoty i tego, co obleśne. Od małego Polak wpatruje się w mroczne postacie Monster High, oczekując tylko dnia, aż Pani wychowawca ogłosi halloweenową dyskotekę z krwawymi ciasteczkami, koreczkami stylizowanymi na nadziane gałki oczne i z sokiem pomidorowym-krwią. Mamy tutaj do czynienia z bezwzględnym i bardzo skrupulatnie ukrytym pod pozorami zabawy lobbingiem kulturowym. Problem w tym, że owo zjawisko przekłada się na opinie i twierdzenia pokutujące w dorosłym już społeczeństwie. Interwencja wojsk amerykańskich nie jest widziana tak samo źle, jak interwencje militarne innych państw. „Czym skorupka za młodu nasiąknie...”, chciałoby się rzec. Dochodzi przez to do paradoksalnych i chorych sytuacji, w których owa „niewinna zabawa” zmienia się wprost w bluźnierstwo, brak szacunku i zrozumienia dla choćby osób starszych.
Z kilku źródeł wiem, że grupki młodych ludzi czają się na cmentarzach w strojach upiorów i straszą w każdym roku ludzi, którzy przyszli tam modlić się za swoich zmarłych. Sam też widziałem to dwukrotnie na terenie miejscowego cmentarza. Trudno o lepszy argument przeciwko temu „świętu”. Co daje komukolwiek prawo do bezczeszczenia grobów i robienia sobie zdjęć, gdzie jakaś młodociana, niedoszła wampirzyca przytula się do grobu – miejsca, gdzie leży może czyjś dziadek, ukochany ojciec, albo matka, która oddała życie za dziecko podczas porodu?
Mamy do czynienia z pewnego rodzaju wojną cywilizacyjną, wojną mentalną. Po jednej stronie są ci, którzy szanują zmarłych, stoją na gruncie tożsamości i wiary katolickiej, a po drugiej stoją ci, którzy żadnego szacunku do zmarłych nie mają i nie rozumieją pewnych kontekstów. Niczym rosyjskie wycieczki do Jerozolimy, gdzie od lat ateizowany naród wschodni, nie pojmując kontekstu, wyrzuca przed Grobem Pańskim puszki Coca-Coli i resztki ze śniadania. I najdziwniejsze jest to, że ci ludzie twardą idą w zaparte, iż są Polakami, choć kulturą polską gardzą, języka używają niepoprawnie, a w święta narodowe nie wywieszają flag, mając więcej sentymentu do niebieskiej ścierki z gwiazdkami, niż do bieli skąpanej w szkarłacie krwi poległych za wolność Ojczyzny.
Globalizacja to doprawdy ukryty morderca. Skrytobójca, mordujący całe cywilizacje, ukrywając się za idiotycznym uśmieszkiem pop-kultury, dla której wszystko jest zabawą i nie ma żadnej świętości. W XXI wieku trafiła na podatny grunt – wykorzeniony, pozbawiony polskiej tożsamości naród z kompleksem „zachodnim”. I od nas jeno zależy, czy rozbije w perzynę wysiłek przodków, czy też może trafi na kraj, który powie jej to samo, co Piłsudski Tuchaczewskiemu na przedpolach Warszawy w '20 roku.
Maciej Kałek
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl