94 letni weteran AK znów w akcji

Kilkadziesiąt lat temu raził Niemców ze stena i dziś, pomimo że działa już nie w pełni sił, jego zaangażowanie robi wrażenie. A strzelał m. in. podczas akcji, na której wzorowali się realizatorzy „Czasu honoru”.
Andrzej Żupański, ostatni, wraz z bratem żyjący uczestnik akcji „Góral”, podczas której ukradziono Niemcom milion dolarów, pomimo coraz większego upływu sił nie poddaje się, nauczony inicjatywy za młodu, w II Rzeczypospolitej. Kiedy go poznałem niewiele brakowało mu do 90-tki. Przedstawiwszy mu wkrótce jedną ze swoich znajomych, po spotkaniu usłyszałem jej komentarz, którego nigdy nie zapomnę: „Chciałabym mieć tak precyzyjny umysł w wieku lat 60-ciu, jak ten człowiek ma teraz”. Uczestnik najsłynniejszych akcji, w których uczestniczyły bataliony „Zośka” lub „Parasol”, czy później operacji „Burza” na Wołyniu, po upadku komuny sławę zyskał jednak czym innym.
Jego wysoka aktywność społeczna może zaimponować niejednemu.
Przykładów działalności można by mnożyć, jak choćby z najnowszych: uczestnictwo w obradach Parlamentarnego Zespołu do Spraw Kresów, Kresowian i Dziedzictwa Ziem Wschodnich, czy protestach przed ambasadą Litwy. Jednak pośród najsłynniejszych inicjatyw, którymi się wykazał widnieją słynne seminaria historyczne „Polska – Ukraina; trudne pytania”. Wieloletnie spotkania historyków polskich i ukraińskich miały dokonać trzech rzeczy. Po pierwsze pokazać dowody na jednostronną zbrodnię ze strony OUN-UPA. A tym samym odebrać: nacjonalistom ukraińskim argumenty do heroizacji ludobójców (po drugie), zaś Rosji sprytnie to jego zdaniem wykorzystującej - możliwość rozgrywania tej sprawy (po trzecie).
Pierwsze niemal się udało, bo ukraińscy historycy przygnieceni wymaganiami i zasadami swego fachu podpisali się pod wieloma tezami, które rozwścieczyły ukraińskich nacjonalistów. Niestety nie wytrzymali po kilku latach presji z ich strony, a polscy uczeni i akowscy organizatorzy nie otrzymali nigdy odpowiedniego wsparcia struktur państwowych. Te ostatnie mogły upominać się o swobodę pracy historyków ukraińskich na arenie międzynarodowej. Tak się jednak nie stało i historycy ci ulegali coraz bardziej presji, widząc że nawet w Polsce temat ten jest podejmowany przez czynniki rządowe niezwykle tchórzliwie, o ile w ogóle.
Dziś Andrzej Żupański nie jest zwolennikiem reaktywowania dwustronnych rozmów historyków w obecnej sytuacji. Sytuacji - już oficjalnej, daleko idącej heroizacji ludobójców przez ukraińskie czynniki państwowe. Jego zdaniem to błąd polskiego IPN. Skoro, ponad liczne incydenty z udziałem ukraińskiego prezydenta, premiera, parlamentu - szefem ukraińskiego odpowiednika IPN jest Wołodymyr Wiatrowycz, „kłamca wołyński”, dialog jego zdaniem nie będzie szczery, a objawi się jedynie jako gra na czas nacjonalistów ukraińskich dla swobodnego infekowania Ukraińców zbrodniczym nacjonalizmem, pod pozorem wątpliwych postępów. Jego zdaniem, co podkreśla już od lat, trzeba uporządkować nasze polskie podwórko, by później robić to samo na zewnątrz. W związku z tym, słabnąc i mając już duże problemy zdrowotne, wpadł na inny pomysł. Postanowił doprowadzić do powstania przystępnej książki dla młodych ludzi, niejako podręcznika o tym, o co przez prawie 30 ostatnich lat walczył.
Nie chcąc samemu pisać kolejnej publikacji, zaangażował innych, profesjonalnych uczonych, ograniczając się jedynie do wstępu. I choć książkę rzeczywiście czyta się z zapartym tchem, to pan Andrzej, który stracił już wzrok i niemal nieomal całkowicie słuch, zadaje mi ciągle to samo pytanie: Czy młodzi Polacy czytają książkę? Sam nie wiem co mu odpowiedzieć. Wiem jednak, że „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na Polakach w latach 1939-1945” Lucyny Kulińskiej i Czesława Partacza to książka, po którą trzeba sięgnąć. Niezależnie, czy ktoś pójdzie do biblioteki, czy kupi ją, po dość niskiej cenie, która była częścią strategii uświadamiania młodych ludzi. Nawet ja, nie spodziewając się, iż dowiem się czegoś nowego, „połknąłem” ją błyskawicznie i dałem się zaskoczyć autorom.
Wiem, że każde wiadomości o sukcesach w sprawach pamięci zamiatanego przez lata pod dywan ludobójstwa cieszą Andrzeja Żupańskiego, tak jak sukcesy Polski. Był świadkiem, czy wręcz uczestnikiem wielu pięknych wydarzeń w historii Polski, tak jak i upokorzeń. A teraz kiedy jest słaby chciałbym, aby wiedział, że jego szlachetne postępowanie nie pójdzie na marne. Mógłbym na podstawie pasjonujących fragmentów książki, do której powstania doprowadził, i nad nim piastował codziennie opiekę (pomimo faktu, że nawet ciężko mu już chodzić) napisać kilkanaście recenzji. Uchylałbym odrobinę rąbka każdego z licznych pasjonujących fragmentów, wręcz spraw nieznanych i nadal ten, który by po nią sięgnął nie pożałowałby.
Jednak postanowiłem napisać państwu jak wygląda sytuacja, gdy spojrzy się nań moimi oczyma, nie wspominając, póki co nawet w śladowej ilości o treści. To książka powstała dzięki człowiekowi, który pomimo iż nie jest jej autorem, włożył w nią w serce. To książka uczestnika ruchu oporu, który w pomysłowy sposób stawiał opór kłamstwie i ukrytej cenzurze w III RP, w odniesieniu do banderowskiego ludobójstwa. To książka potomka Greków osiadłych na ziemiach RP przed ok. 300 laty, którzy zakochali się w Polsce i jej kulturze. Nie napisana dla zysku, ale by Polaków, zwłaszcza młodych uzbroić w wiedzę, a w konsekwencji na każdej możliwej płaszczyźnie.
Aleksander Szycht
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl