Wyborcza broni „dobrego prawicowca”
Kiedyś mieliśmy „księży-patriotów”, którym bliżej było do władz komunistycznych, niż duchownych. Dziś Gazeta Wyborcza nie po raz pierwszy poświęca swoje łamy, by pomagać człowiekowi, który przynajmniej teoretycznie reprezentuje poglądy prawicowe.
Niewielu zdziwi fakt, że spośród pięciu nękanych osób, o których można było przeczytać w internecie, w ostatnim czasie, Gazeta zainteresowała się tylko jedną. Tą, której poglądy w sprawach ukraińskich łączą się z jej linią redakcyjną. Oczywiście tym bardziej nie rozrywają szat o pozostałych, że do ich poglądów dziennikowi z Czerskiej daleko. Wybranym szczęśliwcem jest Marcin Rey. Człowiek do niedawna nieznany, lecz szybko przechodzący medialną ścieżkę z lewa i (w teorii) z prawa, która go promuje. Wydaje się, że kłopoty, jakie przeżywa, wobec wspomnianego ignorowania podobnych problemów u innych, są kolejnym do tego pretekstem. By się nie rozwlekać, weźmy tylko jedną próbkę, akapit tekstu, by docenić cały bukiet zawartych w nim myśli.
„Odsłonił się, nie bał się podpisać nazwiskiem. Poza tym nie jest go łatwo zaszufladkować. Z jednej strony krytykuje polskich nacjonalistów, nie przyjmuje ich argumentacji, a z drugiej strony podziela poglądy prawicowych publicystów, jak choćby Dawida Wildsteina. I w ten sposób stał się podejrzany dla swoich adwersarzy. Bo według nich prawdziwie prawicowy Polak nie może chcieć jednać się z Ukraińcami, zamiast wypominać im Wołyń i UPA.”. Otóż każde ze zdań tworzy uroczą mieszankę, niczym w starym kawale w stylu radia Erewań, o tym, że w Moskwie za darmo rozdają samochody, ale po kolei.
Po pierwsze Marcin Rey, o ile pamiętam, zasłynął głównie z prowadzenia profilu „Rosyjska V kolumna w Polsce” i próbował stwarzać wrażenie, iż to nie on. Podczas jednej z dwóch dyskusji z moją skromną osobą wpisał się omyłkowo jako wspomniany profil, po czym wykasował natychmiast swój post. Jednak taka omyłka nie zdarzyła mu się po raz pierwszy. Ocena tego czy się bał podpisywać nazwiskiem czy nie, jest więc wysoce subiektywna. Po drugie szufladkować jego adwersarze go nie muszą i to w kontekście podanym przez Wyborczą, ponieważ niejednokrotnie sądzą, że to przedstawiciel tzw. „prawicy koncesjonowanej”. Po trzecie nie wiadomo czy nie przyjmuje argumentacji oponentów, bo w moim wypadku zawsze jej unika i zwija się po chwili dyskusji. W drugiej z nich wykasował całą rozmowę, która była kulturalną wymianą zdań, bo jej finał, gdy nie potrafił podać konkretów, najwyraźniej mu nie pasował.
Po czwarte prawicowy Polak, niezależnie od swojego stosunku do Ukrainy nie może się jednać, gdy druga strona mówi: Mordercy Twoich przodków są dla nas bohaterami, zaakceptuj to i możemy się pojednać. W związku z powyższym, co po piąte mówienie o „wypominaniu Ukraińcom Wołynia” wydaje się jakimś bełkotem. To na Ukrainie już nawet czynniki rządowe masowo wykazują się przypominaniem o wołyńskich mordercach i to w kontekście ich rzekomego bohaterstwa. Trudno wobec tego Polakom zachować obojętność i nie protestować. To nie oni grzebią w historycznym śmietniku, wyciągając najokrutniejszych ludobójców w II wojnie światowej na terenie naszego kontynentu. Z tego powodu stwierdzenie dziennikarza Wyborczej, o wypominaniu wydaje się niemałą bezczelnością.
Autorem tekstu w Wyborczej jest Bartłomiej Kuraś, który usilnie usiłuje kreować Reya na męczennika, jakoby to on był jedynym sprawiedliwym i nękanym w sprawach polsko-ukraińskich. Co by jednak nie robił - zachowały się świadectwa, zarówno mało eleganckiego zachowania tego człowieka wobec innych, jak i faktu, że pod względem przykrości, doznawanych w sprawach polsko-ukraińskich, nie jest wcale wyjątkiem. Doznają ich bowiem osoby, które nie imają się niehonorowych metod, jak Rey. Przeto panu Kurasiowi, względem jego starań wypada mi zacytować innego Kurasia (Leona), kultową postać z serialu „Polskie drogi”: Panie Kuraś „Jak się nie kręcisz, dupa zawsze z tyłu”.
Aleksander Szycht
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl