Autodestrukcja chrześcijaństwa na „Deonie”
Portal „Deon” zasłynął ostatnio z całej serii zadziwiających publikacji. Przypasować je można prędzej do Tygodnika Powszechnego, lub do rad laickiej lewicy, która zdaje się pretendować do bycia najlepszą znawczynią Ewangelii i chrześcijańskich zasad. U niej akurat, najczęściej objawia się to przy okazji krytyki Kościoła oraz katolików.
Lewica krytykuje Kościół, gdy tylko ten śmie posiadać przeciwne w jakiejś kwestii zdanie. Stosuje się wtedy retorykę wykazywania jego obrazu, jako zacietrzewienia, średniowiecza, nietolerancji i nienawiści, wskazując że poglądy katolików nie mają nic wspólnego z miłością bliźniego. Bowiem w mniemaniu tychże środowisk najlepiej byłoby, aby Kościół był sflaczały, nieruchawy, nieatrakcyjny (choć każda z rad lewicy wrogiej Kościołowi ma ponoć podnieść jego atrakcyjność) i wykorzystał szansę, by siedzieć cicho. Co najważniejsze, ma być pasywny i w spokoju oczekiwać na wydany na niego wyrok śmierci poprzez wykruszenie się wiernych, ateizację, lub choćby dezercję do wspólnot, przed którymi lewica czuje respekt: islamu, hinduizmu czy buddyzmu. Dziwnym trafem ci sami, którzy wsławiają się uderzaniem w Kościół - są wstrząśnięci najmniejszym przejawem nietolerancji dla muzułmanów, niezależnie co poszczególni członkowie tej wiary by zrobili. Kościół katolicki, który tworzył podstawy europejskiej kultury, na taki karnet najwyraźniej nie zasługuje.
I nie chodzi o to, by zyskał sobie karnet do akceptacji niegodziwych metod, bo to niedopuszczalne, lecz by potrafił po oddaniu cesarzowi co cesarskie, powiedzieć słynne „Non possumus”, gdy się odeń żąda, by nie oddawał Bogu co Boskie (czyli także bronił swojej wiary, która niewątpliwie jest zagrożona, a wielu wypadkach wręcz mordowana). Odnoszę wrażenie, że portal „Deon” w kilku tekstach, które się nań pojawiły promuje dla katolików chrześcijaństwo w wersji „light”. Czyli właśnie takiej akceptowanej przez środowiska, które faktycznie chciałyby laicyzacji Europy i świata. Tymczasem chrześcijanin nie tylko ma prawo, ale wręcz często w ostatnich latach zaniedbywany obowiązek, stanąć aktywnie w obronie „niewinnych”, swoich bliźnich i dążyć do zapobieżenia ich śmierci. A mówiąc truizmy: bliźni to nie tylko muzułmanie, ale także swoi, katolicy. Może to niepolityczne, gdy się powie, że katolicy muszą się przygotować do obrony przed muzułmańskimi atakami, ale naprawdę istnienie normalnych muzułmanów nic nie zmieni. Są oni wręcz nawet pretekstem do tego, by nie podejmować środków zaradczych.
Jeśli publicyści na „Deonie” nie widzą związku między terrorystami i zamachowcami, a społecznością islamską (w Europie lub poza nią), w której się oni wychowali, bo nie wypada, to można by tego nie komentować. Jeśli są zdjęci strachem przed prawdą, która ma w ich mniemaniu nie wyzwalać, lecz w ich obawach - powodować nienawiść, to słaba jest ich wiara. Strach jest podstawowym narzędziem złego. Cóż z tego, że muzułmanie powiedzą po raz kolejny: „To nie my”, lub „Islam to pokój”. Cóż z tego, kiedy za każdym razem, przed każdym zamachem, lub po rzezi chrześcijan, które są paradoksalnie mniej słyszalne medialnie, niż zamachy - prezentują postawę obojętności. Hasła, które od nich słyszymy motywuje, nie solidarność i miłość, lecz w niemałej części obawa o to, że gniew się na nich wyleje. Chronią tylko własną skórę. Tylko tyle. Czy ktoś bowiem słyszał o masowo działających muzułmańskich ruchach, które w imię miłości upominaliby swoich? Czy ktoś słyszał, by były aktywne w zapobieganiu terroryzmowi z pobudek religijnych? Zdaje się, że nie. Chlubne wyjątki w postaci polskich Tatarów nie zmienią reguły.
Poszczególni muzułmanie odezwą się znów po kolejnym ataku, bo nienawiści która pęcznieje obok nich, raczej nie zduszą w zarodku. Nie mają takiej woli. Bo albo, gdyby takie środowiska się odezwały, zostałyby zmasakrowane i odzywają się wyłącznie, gdy się o samych siebie boją, albo gorzej: mają wrażenie, iż są za słabi, więc trzeba chrześcijan uspokoić. Nie wiem jak jest, więc nie chcę oskarżać niewinnych, ale logiczne myślenie, które jest u każdego darem od Boga zobowiązuje do wzięcia pod uwagę każdej ewentualności. I bynajmniej nie neguje to miłości oraz dobrego podejścia do każdego bliźniego z muzułmanami włącznie. Nie ma się co oszukiwać, nie ma katolickiego terroryzmu na tle religijnym, czy chrześcijańskim w ogóle, a islamski owszem jest. I możemy się czarować, że nie każdy muzułmanin to terrorysta. Każdy z nich tworzy jednak las w swoim getcie, w którym terroryści mogą się schronić, a do którego policja boi się wjeżdżać.
Dziwnym trafem, nieustannie przypominanym i jednym z najpiękniejszych przemówień Jana Pawła II było to, które składało hołd żołnierzom Westerplatte. A ci bez żadnej wątpliwości zabijali bliźnich nie dla przyjemności i nie dla chęci. Ba, gdyby mogli i mieli siły, wjechaliby na jego terytorium, do Berlina, zrobili tam porządek i nikt nawet nie usłyszałby o obozach koncentracyjnych, masowych egzekucjach, milionach bezbronnych ofiar. Czy może ktoś się będzie skupiał na tym, że Wojsko Polskie gromiąc SS Germania, brutalnie przekłuwało esesmanów bagnetami? Podałem przykład ekstremalny, bo zabijanie jest obrzydliwym grzechem, którego trzeba unikać za wszelką cenę, za wyjątkiem sytuacji obrony siebie lub kogoś, gdy nie ma innego wyjścia (rzecz jasna bez nadużywania i deformowania definicji obrony). Dlatego właśnie ważna jest profilaktyka, by do takich wyborów nie dochodziło - a nie pisanie nieżyciowych bzdur, które błędnie są przypisywane do Ewangelii, najbardziej życiowej książki w historii ludzkości.
Natomiast na „Deonie” przekaz, który czytam w pojawiających się po sobie i panicznie „wystrzeliwanych” na gorąco artykułach naprawdę mnie zadziwia. Jego publicyści martwią się bardziej o możliwość powstania nienawiści w katolickich szeregach, (zupełnie niczym Adam Michnik o powstanie faszystów wśród [teoretycznie] swoich - Polaków), niż o to, że wielu niewinnych chrześcijan może być wkrótce zagrożonych śmiercią. A chrześcijaństwo to modlitwa poparta czynem i czyn poparty modlitwą, „Ora et labora”, nie modlitwa i leniwa, bądź strachliwa, czy pyszna bierność. Przeto wypada mi apelować, by publicyści portalu „Deon” nie tępili w ludziach odruchów, które mogą ich uratować. Bynajmniej nie chodzi tu o nienawiść, ani nawet strach, lecz świadomość zagrożenia, która motywuje do czynnego działania zapobiegawczego, a jaką to niektórzy piszący dla „Deona” autorzy - swoją twórczością, niezależnie od intencji pacyfikowali.
Gdyby zechcieli to zrozumieć, włączyć się w nurt obrony - zabezpieczenia przed zagrożeniem, a nie udawać, że takowe od społeczności muzułmańskiej nie istnieje (niezależnie od tego że część jest niewinna), może byliby dla ludzi bardziej wiarygodni. W przeciwnym razie ich działania wydają się faryzejskie i tylko odpychają słabszych rodaków od wiary. Ci ostatni pragną bowiem poczucia bezpieczeństwa. Oferuje je Chrystus i Ewangelia, a tego po ich artykułach nie widać. Czytelnicy tego nie czują. Nie oferują poczucia bezpieczeństwa, piszący wbrew zdrowemu rozsądkowi autorzy, którzy gotowi są zachęcać ludzi do czegoś, do czego sami najczęściej gotowi nie są. Niechaj spośród tych kilku autorów jako przykład niezrozumienia Ewangelii posłuży Szymon Hołownia, o którego dziennikarskim wybryku już pisałem (link).
Aleksander Szycht
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl