Prawdziwe znaczenie chrześcijańskiej świętości! [FELIETON]

0
0
0
/ źródło: twitter

Samo twierdzenie, że świętość nie jest stanem moralnej doskonałości, ale stanem zjednoczenia z Bogiem jest prawdziwe, o ile się je właściwie rozumie. Z pewnością bowiem świętości nie osiąga się w ten sposób, że nabywa się cnotę po cnocie, aż dzięki pracy i własnym zdolnościom, można powiedzieć: „Tak, osiągnąłem ją”. Polega ona bowiem na miłosnym trwaniu w pełnej jedności z Bogiem, w życiu dla Boga. Nie można jednak zapomnieć, że ta jedność wyraża się w pełnieniu Jego woli. Ta zaś została jasno wyrażona w Ewangelii: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Pierwszym objawem świętości jest więc doskonałość: duchowa, ale także moralna.

 Przypomniał to zresztą także Sobór Watykański II: „Ta zaś świętość Kościoła nieustannie ujawnia się i ujawniać się powinna w owocach łaski, które Duch rodzi w wiernych, rozmaicie wyraża się ona u poszczególnych ludzi, którzy we właściwym sobie stanie życia dążą do doskonałości miłości, będąc zbudowaniem dla innych, w pewien właściwy sobie sposób wyraża się ona w praktykowaniu rad, które zwykło się nazywać ewangelicznymi. To praktykowanie rad ewangelicznych, dzięki pobudzaniu przez Ducha Świętego, podejmowane przez licznych chrześcijan bądź prywatnie, bądź w zatwierdzonych przez Kościół warunkach czy stanie, daje w świecie i dawać powinno wspaniałe świadectwo i przykład tej właśnie świętości”.

 

            Jan Paweł II również to podkreślał, nazywając świętość „stanem doskonałości moralnej”, do której dochodzi się poprzez pracę nad sobą, wierność prawu Bożemu, wskazaniom Ewangelii oraz podejmowane wyrzeczenia.

 

            W powiązaniu świętości i moralności leży głęboka prawda, bo nie istnieje życie duchowe bez jednoczesnej pracy moralnej nad sobą. Duchowość bez moralności staje się tkliwym emocjonalizmem bądź dewocją. Z drugiej strony warto pamiętać, że sama moralność bez pogłębionej duchowości przeobraża się w faryzeizm.

 

            Stąd nie znajdziemy w historii katolicyzmu żadnego świętego, który po swoim nawróceniu, nie byłby w jakiś sposób heroiczny moralnie. Zdarzali się ludzie, którzy upadali, ale następnie powstawali i dawali na wiele sposobów przykład samozaparcia i najwyższej ofiary. Były też takie osoby, które całe życie nie dopuściły się żadnego grzechu ciężkiego. Tak było ze św. Teresą z Lisieux, która wyznała to w swojej duchowej autobiografii.

 

            W Ewangelii wielokrotnie znajdujemy potwierdzenie ścisłego związku duchowości z moralnością. Pan Jezus powiedział choćby: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Łk 9,23). Zaparcie się samego siebie i akceptacja cierpienia wymaga wielu cnót moralnych i można dojść do tego jedynie drogą ascezy i wyzbycia się egoizmu. Zbawiciel tłumacząc zaś, dlaczego powinniśmy go naśladować, wskazał na to, że on sam jest wzorem moralnym: „Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem” (Mt 11,29).

 

            Apostołowie doskonale to rozumieli. Św. Jakub ostrzegał chrześcijan przed tym, by nie oddzielali wiary od moralności, ale wręcz by rozumieli, że postawa moralna wierzącego dowodzi, że wiara jest żywa i prawdziwa: „wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie” (Jk 2,17). Luter, który uważał, że wiara i moralność nie mają ze sobą styczności, odrzucił list św. Jakuba, jako niekanoniczny.

 

            Św. Jan Ewangelista nauczał z kolei: „Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością” (J 4,8) oraz „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (J 4,20).       Słowa te brzmią niezwykle ostro zwłaszcza dzisiaj, kiedy katolicy chętnie rozprawiają o tym, jak bardzo kochają Zbawiciela, nie widząc jednocześnie nic złego w tym, że mieszkają ze sobą „na kocią łapę”, stosują antykoncepcję, oszukują w pracy, nie płacą podatków itd. Wielu się przy tym zachwyca takimi spektakularnymi zjawiskami, jak tzw. mówieniem językami, uważając je za oznaki świętości, zapominając o słowach Chrystusa: „Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: <Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?>. Wtedy oświadczę im: <Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!>” (Mt 7,21-23).

 

            Najważniejsze w tym fragmencie okazuje się, by nie być nieprawym, a więc mówiąc współcześnie: niemoralnym. Oczywiście nie chodzi tu o konieczność zachowania nieskazitelności, co byłoby całkowitym wypaczeniem ewangelicznego przesłania. Chrystus bowiem przyszedł powołać grzeszników, a nie sprawiedliwych. Każdy jednak grzesznik, który chce iść za Mistrzem, musi porzucić swój grzech i wstąpić na drogę prawych. Pan Jezus przebaczył jawnogrzesznicy, ale jednocześnie powiedział do niej: „Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8,11).

 

            Tradycja utożsamia tę kobietę z Marią Magdaleną, która wytrwała w dobru, będąc obecną przy umierającym Zbawicielu na Krzyżu. Kościół czci ją jako świętą, uznając, że wzięła sobie powyższe słowa do serca. Gdyby jednak nawet upadła jeszcze tysiąc razy w swój grzech, Jezus z pewnością nie potępiłby jej, za każdym razem jej przebaczając, gdyby tylko się spotkali, a ona uznałaby swoją winę i żałowała tego, co zrobiła. Zawsze by ją przy tym zobowiązywał do niegrzeszenia. Tylko wtedy, gdyby realnie podejmowała trud walki z grzechem, pokutowała i starała się żyć moralnie, mogłaby liczyć na Jego miłosierdzie.

 

            Wiemy o tym z pewnością, bo znamy odniesienie Jezusa do tych, którzy trwają w niemoralnym postępowaniu, gorsząc maluczkich: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” (Mk 9,42).

 

            To ewangeliczne podejście było zawsze cechą wyróżniającą katolików. Protestanci i prawosławni bowiem zaprzeczali, by świętość była z konieczności związana z postawą moralną. Wspomniany Luter odrzucając List św. Jakuba i związek wiary z moralnością, uznał, że można grzeszyć i być człowiekiem świętym. Stąd, kiedy nawiedzał go szatan, oddawał się pijaństwu i rozwiązłości. Sądził, że w ten sposób oszukuje szatana, który próbuje jedynie wzbudzić w nim poczucie winy i w ten sposób doprowadzić go do rozpaczy. On zaś celowo czynił nieprawość, aby pokazać, że nie wierzy, iż człowiek może popełnić choć jeden dobry czyn. Bóg zaś doceni jego wiarę rozumianą jako akt ufności.

Źródło: redakcja

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną