Dmuchamy na zimne
Ach, jak żałuję, że nie mogę napisać: i ja tam byłem, szampana „Mumm”, albo „Moet Chandon” piłem, ostrygami i owocami zagryzałem (u nas szampan i owoce to wódka i ogórek – ale w Paryżu u Ritza, albo gdzieś mniej więcej tam samo?), poprowadziłem dialogi na cztery nogi, a w porywach nawet na sześć z paryskimi panienkami – oczywiście wymieniając doświadczenia na temat walki z klimatem – bo któż może lepiej być zorientowany w arkanach walki z klimatem, jeśli nie panienki przed klimakterium?!
No ale nie byłem, niestety – za wysokie progi, no a poza tym – czy wytrzymałbym szaleńcze tempo morderczych negocjacji? Jeden z naszych negocjatorów zeznał, że sypiali najwyżej trzy czy cztery godziny na dobę, a niekiedy nawet wcale – i ja to rozumiem, bo kto by w Paryżu tracił czas na sen? Każdy zdąży się wyspać w grobie, gdzie poza tym zgodnie ze starą żołnierską piosenką, przyśni mu się Polska, a jak już pojechał do Paryża, to trzeba „poużywać życia całą paszczą, hucznie, z przytupem i hulaszczo”, bo „dzisiaj żyjem, jutro gnijem, tylko to nasze, co dziś zjemy i wypijem” - jak informował gburowatego Majora Płuta znający życie i jego uroki Kapitan Ryków w „Panu Tadeuszu”.
Mam oczywiście na myśli zakończoną właśnie w Paryżu międzynarodową konferencję w sprawie walki z klimatem, czy jego ociepleniem – bo doniesienia nie były jasne, przynajmniej na przestrzeni ostatnich lat – czy klimat się ociepla, czy też może jednak oziębia, więc w pewnym momencie z tej rozterki zrodziła się koncepcja, by nie precyzować o co konkretnie chodzi, tylko proklamować nieubłaganą walkę ze „zmianami klimatycznymi”.
Ponieważ stopień sprostytuowania nauk nie tylko humanistycznych, ale i ścisłych sięgnął dziś zenitu, za odpowiednie pieniądze można obstalować każdą ekspertyzę podpisaną przez samych laureatów Nagrody Nobla. Kiedyś było pod tym względem trochę lepiej, ale tylko trochę, o czym świadczy opowieść Ludwika Hieronima Morstina o księdzu profesorze Stefanie Pawlickim, wykładającym filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.
Pewnego razu zapytali go studenci, skąd właściwie wzięła się taka eksplozja twórczego ducha ludzkiego w epoce Renesansu. Ksiądz profesor odparł, że składa się na to wiele zagadkowych przyczyn, ale on chciałby zwrócić uwagę na jedną – że mianowicie w epoce Renesansu było bardzo wielu hojnych mecenasów, którzy za udane dzieła sztuki bardzo dobrze płacili, co niezwykle pobudzało twórczego ducha w artystach.
Dzisiaj też tak jest, z tą jednak różnicą, że artyści umieją znacznie mniej, niż wtedy i potrafią co najwyżej ściągnąć majtki, albo zamarkować coitus interruptus i dopiero potem dorabiają do tego ideologię. Podobnie jest z prawnikami – bo właśnie o nich traktuje zapowiedziana anegdota. Otóż ksiądz profesor Pawlicki był członkiem uniwersyteckiego senatu i razu pewnego uczestniczył w przeciągających się nudnych obradach. Ponieważ był wyrafinowanym smakoszem, a właśnie zaproszono go na wykwintną kolację, przeprosił dostojnych senatorów i opuszczając posiedzenie zauważył, że bez względu na to, jaką prześwietny senat podejmie decyzję, to uzasadnienie znajdą już panowie koledzy z Wydziału Prawnego.
Czyż nie można by powiedzieć tego samego o niezawisłych sędziach Trybunału Konstytucyjnego, albo i o Radzie Wydziału Prawa UJ, która właśnie potępiła postępowanie pana prezydenta Andrzeja Dudy, najwyraźniej zasmucające nie tylko Strażnika Naszej Młodej Demokracji w osobie generała Marka Dukaczewskiego, ale i Demokratów Drobniejszego Płazu – nie mówiąc już o weteranach walki o Demokrację Ludową, co to samego jeszcze znali Stalina?
Zatem skorośmy dokonali przeglądu sprostytuowania nauki postępowej, wróćmy a nos moutons, czyli do Paryża, gdzie około 200 przedstawicieli znękanej klimatem ludzkości
ustaliło, iż dopilnują, by temperatura na świecie nie podniosła się więcej, niż o dwa stopnie. Zakomunikował o tym pan Wawrzyniec Fabius, aktualnie minister spraw zagranicznych Republiki Fancuskiej, prawdziwy człowiek Renesansu, przynajmniej w tym sensie, że jest zdolny do wszystkiego, bo nie tylko był premierem Francji, nie tylko wykaraskał się bez szwanku z afery z krwią zakażoną wirusem HIV, którą przetaczano pacjentom z ubezpieczenia społecznego, słowem – wygartywał z niejednego komina – i zawsze spadał na cztery łapy. Czy pomagało mu w tym żydowskie pochodzenie, czy też solidarność kolegów z Ecole Nationale d`Administration, którzy ponad podziałami politycznymi, mądrze i wesoło rządzą sobie słodką Francją, pilnując, by do melasy nie dobrał się nikt niepowołany, a już zwłaszcza - tamtejszy Front Narodowy, który właśnie po raz kolejny przekonał się, że z demokracją nie ma żartów i jak ktoś nie został zatwierdzony, to nie wygra, żeby tam nie wiem co, czy też może i jedno i drugie – dość, że właśnie jemu przypadł w udziale zaszczyt ogłoszenia zbawiennego komunikatu.
Jestem pewien, że w celu niedopuszczenia do wzrostu temperatury na tym świecie pełnym złości o nie więcej niż dwa procent, zostaną uruchomione niezwykle skomplikowane przedsięwzięcia, podobne do oczyszczalni ścieków fabryki chemicznej, opisanej w książce Kurta Vonneguta „Śniadanie mistrzów”. Spółka braci gangsterów za ogromne pieniądze podjęła się budowy oczyszczalni ścieków. W tym celu wzniosła niezwykle skomplikowaną konstrukcję z plątaniną rur rozmaitej grubości, na których to zapalały się, to gasły różnokolorowe lampki – ale cała ta skomplikowana konstrukcja zakrywała kawałek kradzionej rury wodociągowej, przez którą fabryczne ścieki spływały bezpośrednio do rzeki.
Inspirowany tym pomysłem przypuszczam tego, że wszystkie te skomplikowane i kosztowne przedsięwzięcia, przy których znajdzie zatrudnienie cały legion naturalnych przyjaciółek uczestników paryskiej konferencji, będzie parawanem dla niezwykle intratnego handlu limitami emisji dwutlenku węgla – bo taki jest akurat pretekst do wypłukiwania złota z powietrza. Żeby jednak nie pozostawać w sferze ogólników, chciałbym zwrócić uwagę na jedną prostą metodę obniżania temperatury, opisaną w swoim czasie przez Antoniego Słonimskiego. Otóż pewni jego znajomi, bardzo wyczuleni na porządek domowy i higienę, mieli niezwykle inteligentnego psa. Ten pies miał oczywiście wyznaczone legowisko faszystowskie, ale kiedy tylko nikogo nie było w domu, natychmiast przenosił się na małżeńskie łoże gospodarzy. Pewnego razu pan domu dlaczegoś wrócił wcześniej i zobaczył, że pies intensywnie dmucha na małżeńskie łoże – z całą pewnością w intencji obniżenia temperatury pościeli, by w ten sposób zatrzeć ślady swego tam polegiwania.
Jestem pewien, że będzie to podstawowa metoda walki z ocieplaniem klimatu, przy czym dmuchać się będzie nie tylko w celu obniżenia temperatury, ale również, a może nawet przede wszystkim – w celu rozwiania wszelkich wątpliwości co do tego, że z klimatem trzeba walczyć.
Stanisław Michalkiewicz
WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl