Stanisław Michalkiewicz: “Wolna szkoła, wolni ludzie w wolnej Polsce” [FELIETON]

0
0
0
Prawy.pl
Prawy.pl /

“To są ciężkie czasy dla oszwiate” - mówił w “Syzyfowych pracach” pani Borowiczowej dorożkarz wiozący ją wraz z synem do szkół. Nie tylko narzekał na stan “oszwiate”, ale również udzielił dobrej rady, jak przygotować syna do egzaminu wstępnego.

- Któż lepiej wie, co powinien taki kandydat umieć? - wywodził. - Nikt nie wie tego lepiej, od tego, który będzie takiego ucznia egzaminował. W takim razie najlepiej właśnie do niego zapisać ucznia na korepetycje, a wtedy pomyślny egzamin i przyjęcie do szkoły ma on jak w banku. Tak właśnie ów dorożkarz pokierował edukacją swojego syna, który bez trudu dostał się do szkół, w odróżnieniu od wielu innych, którzy mieli nawet “korepytory akademiki”.

Wszystko do działo się w koszmarnych czasach rosyjskich, które wprawdzie były koszmarne, ale miały jedną zaletę, którą przenikliwie odkrył Michał Sałtykow- Szczedrin. Według niego, jeśli tylko pojawił się jakiś problem, pozornie nawet nie do rozwiązania, to wystarczy dać trzy ruble feldfeblowi i problem od razu znika, jak ręką odjął. To odkrycie pokazuje, że w ustroju nadmiernie zbiurokratyzowanym korupcja staje się koniecznością, bo bez niej cała maszyna państwowa natychmiast by się zatarła, a tak, to jakby nigdy nic, kręci się żwawo dla “dobra wspólnego”. Ta konieczność jest szczególnie paląca w ustroju socjalistycznym, w którym – jak zauważył Stefan Kisielewski - “bohatersko walczy się z problemami zupełnie nie znanymi w innym ustroju”.

A właśnie pani ministrowa Marianna Schreiber, która – kiedy już sfotografowała się bez bielizny, to tylko patrzeć, jak zostanie autorytetem moralnym – zauważyła, że 13 stycznia br. stał się “czarnym dniem polskiej oświaty”. Chodzi jej oczywiście o uchwalenie przez Sejm ustawy o zmianie prawa oświatowego, w tzw. mondzie nazywanej “lex Czarnek”. Jestem pewien, że pani Marianna tę dość długą nowelizację przeczytała ze zrozumieniem i że jej spostrzeżenie ma charakter autorski, a nie jest plagiatowaniem spostrzeżeń innych osób. Bo te spostrzeżenia koncentrują się na zbrodniczym zwiększeniu kontrolnych uprawnień kuratorów oświaty w stosunku do dyrektorów szkół i programu nauczania. Nie tylko zresztą kuratorów – bo nowelizacja na przykład nakłada na dyrektora obowiązek dokładnego przedstawienia rodzicom uczniów na ich, tzn. rodziców żądanie, nie tylko programu nauczania jakiejś dyscypliny, ale i pomocy naukowych przy tej okazji używanych. To rozszerzenie dostępu rodziców do informacji najwyraźniej nie spodobało się postępowej części nauczycieli, a zwłaszcza - “aktywistom oświatowym”. Kto to są, ci “aktywiści oświatowi” - tego oczywiście nie wiem, ale domyślam się, że chodzi tu przede wszystkim o tzw. “edukatorów seksualnych”, którzy pragną podzielić się z młodzieżą szkolną swoimi doświadczeniami w zakresie tak zwanego “bzykania”. Jestem pewien, że nie chodzi tu jedynie o przekazywanie uczniom rewolucyjnej teorii, a przede wszystkim – rewolucyjnej praktyki, spenetrowanej w ramach rozmaitych penetracji wszystkich otworów ciała, zarówno od przodu, jak i od tyłu. Domyślam sie też, że oprócz rewolucyjnych pobudek ideowych, edukatorom może też chodzić o pewne korzyści prywatne. Specjaliści bowiem powiadają, że największą przeszkodą w bzykaniu jest rutyna i nuda. W końcu i liczba otworów ciała jest skończona i liczba sposobów penetracji też – więc przy intensywnej rewolucyjnej praktyce pojawienie się rutyny i nudy wydaje się nieuchronne. Tę rutynę może przerwać działalność misyjna wśród adeptów rewolucyjnej praktyki, która oprócz korzyści materialnych w postaci pensji nauczycielskiej, przynosi również korzyści niematerialne w postaci tzw. “dreszczyków”. Przypuszczam, że w tym właśnie celu Stanisław Przybyszewski urządzał w Krakowie odczyty dla dorastających panienek, którym opowiadał, jak wygląda phallus Szatana. Według jego opisu zaopatrzony był on w haczyki w kształcie harpunów, a poza tym – był zimny jak lód. Słowem – pożyteczne łączy tu się z pięknym – ale pod warunkiem, że nikt do zapoznawania uczniów z rewolucyjną praktyką nie będzie wścibiał nosa. Tymczasem złowroga “lex Czarnek” przyznaje szerokie uprawnienie do wścibiania nosa właśnie rodzicom uczniów, którzy – nawet jeśli zgodnie z instynktem stadnym hołdują rewolucyjnej teorii – to w przypadku wciągania do rewolucyjnej praktyki własnych dzieci mogą mieć wątpliwości. Tak właśnie było w przypadku pana Owsiaka. Zapytany o karę śmierci wyraził wobec niej zdecydowany sprzeciw. Kiedy jednak jego rozmówca zapytał go znienacka, co by zrobił, gdyby jakiś jegomość zgwałcił i zamordował mu córkę, pan Owsiak bez namysłu, a więc z pewnością szczerze odparł, że “zabiłby skurwysyna”. Ale prywatniackie przekonania muszą ustąpić stadnemu instynktowi nieubłaganego postępu, wobec czego demonstrujący przeciwko ministrowi Czarnkowi pedagodzy rzucili hasło: “wolna szkoła, wolni ludzie, wolna Polska!”. Najwyraźniej wolność tę traktują wycinkowo; szkoła, to znaczy – edukatorzy mają być “wolni”, to znaczy - mogą robić, co tylko chcą, ale przed nikim – jako “wolni ludzie” - nie odpowiadać, natomiast brać pieniądze, zdzierane pod przymusem od obywateli, którzy nawet w przypadku własnych dzieci nie powinni mieć nic do gadania. Nie da się ukryć; każdy by tak chciał – ale to nie znaczy, że każdemu trzeba na to pozwolić.

Ta sytuacja pokazuje, jak socjalizm bohatersko walczy, i to zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie, z problemami, które sam stworzył. Gdyby bowiem sektor edukacyjny został całkowicie sprywatyzowany i wprowadzone zostało czesne, a jednocześnie zniesiony obowiązek szkolny i zlikwidowane Ministerstwo Edukacji, to dyrektorzy szkół, ani nauczyciele żadnym kuratorom by nie podlegali i mogliby nauczać, czego tylko chcą – oczywiście pod warunkiem, że ktoś by im za tę edukację zapłacił. Dzięki temu mielibyśmy w edukacji chwalebny pluralizm; jedne szkoły specjalizowałyby sie w nauczaniu o holokauście i kozłach w kapuście, inne specjalizowałyby sie w technikach bzykania, a jeszcze inne – po staremu – nauczałyby matematyki, fizyki, biologii, chemii, historii, geografii i języków. Rodzice, na których pod pretekstem edukacji nie spoczywałby żaden obowiązek podatkowy, głosowaliby swobodnie nogami i pieniędzmi, a więc niewątpliwie zażywaliby wolności. Nauczycieli też do niczego by nie zmuszał nikt, poza oczywiście przymusem ekonomicznym, bo jeśli do szkół kształcących w zakresie holokaustu, czy bzykania nie przyszedłby żaden uczeń, ani nikt nie wpłaciłby tam złamanego grosza, to musieliby natychmiast się przekwalifikować i albo zacząć nauczać tradycyjnie, albo odejść do terminu u szewca, czy krawca, czy – w przypadku edukatorów - wrócić do agencji towarzyskiej. Tak wyobrażam sobie wolne szkoły i wolnych ludzi w wolnej Polsce – ale – o ile mi wiadomo – nauczyciele w zdecydowanej większości przeciwni są nie tylko likwidacji Ministerstwa Edukacji, nie tylko przeciwni są zniesieniu przymusu szkolnego, nie tylko przeciwni są prywatyzacji systemu edukacyjnego, nie tylko przeciwni są wprowadzeniu odpłatności za edukację, tylko chcieliby, by Ministerstwo na wszystko im pozwalało, a w dodatku - hojnie rozdzielało między nich forsę skonfiskowaną obywatelom pod pretekstem, że “państwo” edukuje dzieci i młodzież. Słowem – zachowują się tak samo, jak sędziowie, którzy wyemancypowali się od wszelkiej zależności od konstytucyjnych organów państwa, które im tylko płaci. Z tego zrezygnować nie chcą.

Stanisław Michalkiewicz

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną