Egzamin na grajka i żebraka, czyli zapomniana komisja w mieście Kraka [FELIETON]
Dożyliśmy czasów, gdy nawet żebrak powinien mieć ukończone dyplom ukończenia studiów z zakresu ulicznego zbierania wsparcia. Powinien również założyć jednoosobową działalność gospodarczą, odprowadzać składki zusowskie i odkładać na emeryturę, której nie dożyje, a jak dożyje to wtedy nie dostanie oraz posiadać koncesję na zbieranie składki do kapelusza. A bez opinii speca z filharmonii nikt nie pogra sobie na ustnej harmonijce, bo dostanie mandat i jeszcze tygrysy ze straży miejskiej zabiorą przedmiot przestępstwa, żebyś nie mógł zadziałać w warunkach kulturalnej recedywy. To ciekawe, że człowiek w Polsce, żeby zarobić jakąkolwiek musi opłacić armię urzędniczych nierobów którzy ocenią czy może, a nawet czy się do tego nadaje! I to trwa od kilku lat.
Samorządy wielu miast złożone w dużej mierze z polityków tej samej partii oraz zatrudniani przez nich urzędnicy miejscy działają w drugą stronę. Pokazując także, że jakiekolwiek deregulacje czegokolwiek nie mają szans dopóki urzędnicy zajmują się tak dokładnie dobrem każdego człowieka. Ponieważ dobry car, przepraszam dobry premier pozwoli, ale miejscowy urzędas wprowadzi dodatkowe regulacje dla powszechnego dobra społecznego. Przecież biurokracja musi udowodnić potrzebę swojego istnienia i robi to najczęściej za pomocą biegunki legislacyjnej i zarządzeń z kosmosu.
Mandatem w harmonistę
Świadomość, że istnieje cała grupa pozbawiona kontroli i opieki magistratu nad swoją działalnością - wszelkiego rodzaju uliczni artyści boli urzędnika. Oni nic od wydziału kultury nie chcą, ale to funkcjonariuszom od kultury nie przeszkadza się do nich przeczepić. Już teraz trzeba mieć specjalne pozwolenie na występy na ulicy, ponieważ w innym przypadku krakowska straż miejska karze mandatami. To następny sukces tej instytucji powołanej do tępienia babć z nielegalnym czosnkiem i szczypiorkiem, oraz rolników z truskawkami, którzy w ten zbrodniczy sposób obniżają zyski nieopodatkowanych zachodnich sieci handlowych w segmencie sprzedaży truskawek, czosnku i szczypiorku. A w takim Zakopanem od lat Straż Miejska poluje na właściciela leżącego na Krupówkach wilczura z tabliczką „zbieram na kiełbaskę”. Dając tym samym dowód na to, że jest instytucją powołaną jedynie do zasilania kas miejskich i jeśli chodzi o bezpieczeństwo to najlepiej część ich ludzi i pieniądze należałoby przeznaczyć na policję.
Wysoka komisja
Komisja składała się z przedstawicieli urzędu miasta, a także reżysera teatralnego, aktora i dyrektora Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych Jerzego Zonia, kompozytora i dyrygenta Jerzego Knasia, choreograf i instruktorki tańca Agata Kowalczyk, muzykologa i dyrygentki Izy de Lehenstein Werndl. Mam tylko pytanie - czy komisja była społeczna, czy może pobierała jakieś diety za posiedzenia? Bo nikt w krakowskim magistracie nie chciał mi tego powiedzieć. Pierwszych kilkunastu szczęśliwców zdało egzamin, musiało podpisać umowę i poczekać na wydanie zezwolenia przez wydział spraw administracyjnych bądź Zarząd Infrastruktury Komunalnej i Transportu.
Znani - niezdani
Marina Abrosimowa - rosyjska piosenkarka i milionerka, z niesłychaną tonacją głosu zaczynała od chodzenia ze swoją kapelą po podwórkach w Kazaniu i chyba miała dużo szczęścia, że w Kazaniu takowej komisji nie było, bo mogłoby dzisiaj na rosyjskiej scenie muzycznej nie być jej i zespołu Maksim.
Maciej Maleńczuk wspominał, kiedyś, że w latach osiemdziesiątych, jeszcze za poprzedniego systemu zdarzyło mu się stanąć przed miejską komisją i jako jedynemu spośród przesłuchiwanych kandydatów dokumentnie oblał egzamin. Chyba jednak bardziej za znaną z „Kingsajzu” krąbrność pierwszego stopnia, niż brak talentu.
Gienek Loska, kolejny warszawski artysta uliczny też uważał, że miasto dzieląc ludzi na „artystów” komisyjnych i „żebraków” robi błąd.
Ulica z wysokim poziomem artystycznym
"Nie przenoście nam stolicy do Krakowa" apelowali Turnau z Piaseckim powołując się, między innymi na to, że nie chcą przybycia wraz z politykami z Warszawy głupoty, która aż naprawdę boli. Niestety także w grodzie Kraka nie brakuje na stanowiskach ludzi inteligentnych inaczej. Otóż do tej pory przechodząc obok rozmaitych ulicznych artystów krakowianin, czy turysta sam mógł podjąć suwerenną decyzję: wrzucić, czy nie wrzucić do kapelusza. A jeżeli wrzucić to ile i komu. Ten stan rzeczy jednak głęboko zabolał urzędników magistratu. W końcu, co jak co, ale na artystach to krakowski wydział kultury to się zna jak mało kto. Sam mógłbym wymienić wspieranie z pieniędzy podatnika kilku projektów za które Stanisław Dziedzic dyrektor wydziału kultury powinien stracić stanowisko. Dodatkowo powierzchnię chodnika zajmowaną przez artystę rajcy miejscy wycenili na 2 zł dziennie. Teraz grajek musi złożyć wniosek o zajęcie konkretnego miejsca na chodniku i przy okazji złożenia wniosku zdać egzamin. Wszystko w celu ochrony krakowskiej Starówki przed „nieodpowiednim poziomem występów artystycznych”. Żeby otrzymać zgodę na występy artyści muszą podać dokładną lokalizację, liczbę dni i godzin w jakich zamierzają występować. Chyba wydział kultury zapomniał, że granie na ulicy to nie jest praca na etat.
Nie wiem, czy sprawa jest na czasie. Ponieważ od chwili powołania owych komisji parę lat minęło, a w Krakowie zdarzyło się wiele paranormalnych sytuacji (na przykład spalenie Archiwum, żeby deweloperzy mogli spać spokojnie), ale jednej rzeczy jestem pewien – głupota urzędnicza jest niezmierna, więc nie jest to ich ostatnie słowo.
Piotr Stępień
Źródło: Piotr Stępień