Prezydenckie prawybory w USA...

0
0
0
/

Chociaż wokół zima, Amerykę trawi przedwyborcza gorączka. Obydwie partie obstawiają szanse swoich kandydatów, aby z nich wyłonić po jednym zwycięzcy, który stanie do walki o prezydenturę.

 

Trzeba przyznać, że sytuacja w Ameryce jest niepokojąca, ustrój republikański z którego tak dumni są Amerykanie powoli paraliżowany jest zakusami banksterskiej oligarchii i odsyłany na boczny tor do lamusa historii. W sumie nie ma już wyraźnego podziału na Partię Demokratyczną reprezentującą mniej zasobnych obywateli i mniejszości, a Partię Republikańską popieraną przez wielki biznes. Dziś z 10 najbogatszych członków Kongresu siedmiu to demokraci, elity obydwu partii połknął wielki biznes.

 

Partie te dalej istnieją i przy okazji kolejnych wyborów hucznie organizują współzawodnictwo ubiegając się o poparcie sympatyzujących z nimi segmentów społeczeństwa, związków zawodowych i tradycyjnych grup interesu. Jednak trudno mówić tu o poważnych różnicach poglądów liderów obydwu partii, o czym dowiadujemy się podczas głosowań w Kongresie. Na dzień dzisiejszy elity obydwu partii zarządzane i kierowane są przez lobbystów reprezentujących interesy wielkich ponadnarodowych korporacji, których dążenia nie są tożsame z interesami Narodu.

 

Dla przykładu weźmy stanowiska liderów obydwu partii odnośnie tak głośnego problemu nielegalnej imigracji i tzw. uchodźców. Republikanie, tradycyjnie dbając o suwerenność USA, nawołują do kontroli granic i poszanowanie prawa, tożsamości i kultury. W rzeczywistości są pod silną presją lobby biznesowego wszechwładnej Izby Handlowej (Chamber of Commerce), która chce taniej, nowej siły roboczej.

 

Demokraci tradycyjnie walczą o prawa człowieka i miejsca pracy dla kierowanych przez siebie członków związków zawodowych, którym napływ siły roboczej obniży poziom płacy (!). Z drugiej strony lobbują o przyjęcie jak największej liczby imigrantów, aby po pierwsze ich reprezentować, po drugie aby przyjąć ich w szeregi Partii Demokratycznej. Rezultat jest więc taki sam, obydwie partie nie zabezpieczają granic, pocieszając tylko wkurzonych obywateli w czasie kampanii wyborczych. Oczywiście dzisiejsza Partia Republikańska przypomina Partię Demokratyczną sprzed 50 lat, a Partia Demokratyczna jest tak naprawdę partią socjalistyczną…

 

Wróćmy jednak do tematu prawyborów w prezydenckiej kampanii obydwu partii.

 

Scenariusz wyborczy w Partii Demokratycznej jest prosty, zwyciężczynią ma zostać 68-letnia żona byłego prezydenta, była senator i była sekretarz stanu Hillary Rodham Clinton, której jako przyzwoitkę przydzielono senatora ze stanu Vermont socjalistę/komunistę, z pochodzenia polskiego Żyda, 74-letniego Berniego Sandersa. Sanders jest obecny w tym wyścigu, aby pokazać, że Hillary która, podobnie jak Obama jest wyznawczynią lewackich poglądów komunistycznego ideologa Saula Alinsky’ego (z pochodzenia litewsko-rosyjski Żyd), nie jest wcale taka lewicowa, czyli alternatywa może być o wiele gorsza…

 

Obok Sandersa wianuszek kandydatów tworzy jeszcze dwóch polityków, pozbawiony osobowości 52-letni Martin J. O'Malley (były burmistrz Baltimore i gubernator stanu Maryland) i 69-letni Jim Webb. Najbliższe tygodnie wyjaśnią sytuację z byłym senatorem ze stanu Wirginii. Jim Webb, który już się wycofał z kandydowania w październiku, kilka dni temu w wypowiedzi zaatakował rolę Hillary Clinton jako sekretarza stanu i osoby odpowiedzialnej za destabilizację Libii i reszty Bliskiego Wschodu. Webb to dekorowany weteran wojny wietnamskiej, który nawet służył w administracji prezydenta Reagana sprawując pieczę nad marynarką wojenną, uchodzi za konserwatywnego demokratę. Webb jest też autorem szeregu książek.

 

Jego zwolennicy właśnie ogłosili, że rozważa on start w wyborach prezydenckich z pozycji niezależnego kandydata w odpowiedzi na monopolizowanie sceny politycznej przez dwie partie. Zapewne jego start zmieniłby scenę wyborczą. Pamiętamy, że w 1992 r. teksański milioner Ross Perot, startując jako kandydat niezależny i rozbijając republikański elektorat, zapewnił zwycięstwo demokracie Billowi Clintonowi powodując przegraną GHW Busha (po pierwszej kadencji). Również w 2000 r. niezależny (tym razem o lewicowych barwach) kandydat Ralph Nader pozbawił zwycięstwa ówczesnego vice prezydenta Ala Gore’a dając wąskie zwycięstwo GW Bushowi…

 

Cały przemysł i “hollywood” demokratycznej propagandy znajduje się w rękach Hillary Clinton. Przypomina to nieco następstwo pierwszych sekretarzy w ZSRR, po prostu teraz jest jej kolej, szczególnie po zaskakującym wypchnięciu jej z pierwszego miejsca w prezydenckiej kolejce w 2008 r. przez nikomu nie znanego, sympatycznego czarnego młodzika o imieniu Barack Hussein Obama. Tym razem, Hillary mimo przeróżnych zastrzeżeń i skandali, nie pozwoli się wypchnąć...

 

Po stronie republikańskiej mamy bardziej skomplikowaną sytuację, po pierwsze w szranki stanęło kilkunastu kandydatów, po drugie dotychczasowe rezultaty zmagań przyprawiają establishment Partii Republikańskiej (GOP) o prawdziwy ból głowy. Bossowie partii i rzecz jasna ich sponsorzy z życzliwością obstawiają dynastyczną kandydaturę byłego gubernatora stanu Floryda, syna i brata poprzednich prezydentów, czyli 62-letniego Jeba (John Ellis) Busha nieskromnie upychając jego wyborczą skarbonkę. A tu nic! W TV królują spoty, reklamy wyborcze Busha, które jednak nie przekładają się na głosy poparcia od atakowanego nimi elektoratu. Biedny, jak dotąd z trudem czasem plasuje się na końcu pierwszej piątki sondaży...

 

Przypomina to sowiecki dowcip o całkowicie nowej i rewolucyjnej decyzji urozmaicenia programu rozrywki ze starszą zaufaną i sprawdzoną komunistką wyznaczoną przez plenum na striptizerkę, której nikt nie chciał jednak oglądać... Jak to możliwe pytają towarzysze, przecież striptiz jest tak popularny na zachodzie, a ona jest pewna jeszcze od rewolucji? Otóż, w sondażach zdecydowanie prowadzi 69-letni miliarder Donald Trump, który sam finansuje swoją kampanię, facet do którego GOP przyznaje się niechętnie i z bólem.

 

Uczciwie przyznam, że moim kandydatem jest Ted Cruz. Republikański establishment mimo wierzgania wybierając pomiędzy Trumpem, a Cruzem, chętniej widziałby Trumpa, choć ten jest nieokrzesanym czarnym koniem wyścigu. Pamiętajmy, że jeszcze jest wcześnie w tej całej grze i wiele jeszcze może się wydarzyć. Trump jest nadzieją wyborców, którzy mają dość wszelkiej maści polityków. Wierzą, że właśnie tylko on może rozwalić oligarchiczne partyjne kolesiowe elity i przywrócić wyborcom wpływ na decydowanie o rządzeniu państwem. Zwolennicy miliardera pieją z zachwytu, kiedy ten na każdym kroku udowadnia, że nie jest politykiem poprawnym politycznie i błyskawicznie potrafi wygarnąć to co myśli. Jego zwolennicy rekrutują się z wielu politycznych opcji, w dużej części z ludzi dotąd nie biorących udziału w wyborach.

 

Trump od dawna zdecydowanie prowadzi w sondażach, oczywiście jest populistą i cwanym graczem, jego kariera to właśnie wodzenie za nos polityków. Według sondażu CNN Trump prowadzi peleton kandydatów z wynikiem 39%, na drugim miejscu jest Cruz 18%, Carson 10% i Rubio 10% z pozostałymi zawodnikami pozostającymi daleko w tyle. Ciągle walczy kilkunastu kandydatów, wydaje się to być związane z dominującym od dawna przekonaniem, że żywiołowa, niezwykła kampania Trumpa zaraz się wykolei, rozpadnie i skompromituje w oczach wyborców. Po każdym jego niespodziewanym wystąpieniu zastępy jajogłowych mądrali, konsultantów wyborczych i innych autorytetów dramatycznie ogłaszali nieuchronny koniec Trumpa. Jednak przeprowadzane na te okoliczność sondaże ukazywały, że właśnie u wyborców Trump zdobył kilka punktów … więcej.

 

Niefortunne, ostre wypowiedzi Trumpa odnosiły się do kobiet, polityków, weteranów, emigrantów i mniejszości narodowych. Fachowcy od wyborów prognozują, że Trump nie będzie mógł przyciągnąć liczebnego bloku wyborców pochodzenia latynoskiego jak i czarnoskórych Amerykanów oraz kobiet. Jednak i tu jajogłowi mogą się pomylić, nie jest bowiem tajemnicą, że właśnie w tych środowiskach funkcjonuje kult macho, zdecydowanego, śmiałego i dobrze prosperującego mężczyzny.

 

Inną sprawą pozostaje mistrzostwo, z jakim Trump porusza się w mediach właśnie dzięki swoim skandalizującym, nieortodoksyjnym wypowiedziom. Kiedy inni z trudem otrzymują czas antenowy (albo muszą słono za niego płacić), Donald jest ciągle oblegany, częściowo z nadzieją, że palnie coś, co go wykończy. Fachowcy obliczają gotówkę Trumpa na ok. $70 milionów, czyli tyle, ile na swoim koncie ma również kilku jego przeciwników (liczą się pieniądze kampanii kandydata plus niezależnych komitetów poparcia). Trump do tej pory wydał tylko ok. $300 tys. na spoty w radio i króluje w mediach...

 

Na drugiej pozycji plasuje się również niezależny od establishmentu (urodzony w Kanadzie, matka Amerykanka, ojciec Kubańczyk) młody senator ze stanu Teksas, 45-letni Ted Cruz. Uchodzi za prawdziwego konserwatystę, zwalczającego republikański spolegliwy wobec Obamy kurs w Senacie USA. Jest mistrzem słowa i debaty. Chyba najbardziej inteligentny z kandydatów, ale z powodu pryncypialności i nieustępliwości nie ma wielu przyjaciół wśród politycznych elit. Zbliża się do pozycji lidera wyścigu Trumpa, ma szansę aby wygrać pierwsze prawybory w stanie Iowa, które będą miały miejsce już 1 lutego. Sondaż stacji CBS wskazuje 40% poparcia dla Cruza i 31 dla Trumpa…

 

Cruz wyznał, że tak jego zwycięska kampania z 2012 r do Senatu, jak i obecna kampania prezydencka opiera się na zwycięskim planie z 2008 r. młodego senatora Baracka Obamy:

 

Kupiłem książkę menadżera kampanii Obamy, Dawida Plouffe, “Audacity to Win” i dałem szefowi mojej kampanii mówiąc: “Postąpimy dokładnie tak jak tu jest napisane”

 

Trzecim w rankingu jest (ostatnio lekko słabnący) słynny czarnoskóry (ale prawicowy) neurolog 64-letni doktor Ben Carson, człowiek przesympatyczny i religijny (Adwentysta Dnia Siódmego), uosobienie łagodności i mądrości, autor i filantrop, odznaczony Prezydenckim Medalem Wolności. Otwarcie krytykuje politykę prezydenta Obamy, jest zwolennikiem prawa do posiadania broni. Co gorsze, też nie jest politykiem, a tym bardziej nie ma poparcia elit GOP.

 

Następnym w rankingu notowań jest z pochodzenia Kubańczyk, młody senator ze stanu Floryda, złotousty, zdolny i sympatyczny 44-letni Marco Rubio, którego rodzice zdążyli uciec przed rewolucją braci Castro. Dobry, gładki mówca, kiedyś polityczny wychowanek swojego dzisiejszego konkurenta gub. Jeba Busha. Rubio wygrał miejsce w senacie reprezentując obywatelski ruch oddolny w GOP, jednak obserwatorzy sądzą, że został już oswojony przez partyjne elity.

 

Aby nie przedłużać, wypada zakończyć ten okrojony przegląd najważniejszych kandydatów GOP z których jeden stanie do walki o prezydenturę prawdopodobnie przeciwko Hillary Clinton.

 

Dla establishmentu wielkie znaczenie ma to, że Trump jest mistrzem “dilowania” (autor “Art of the Deal”), układania się, negocjowania i właśnie na ułożenie się z ewentualnym zwycięzcą liczą. Natomiast jeśli ewentualnie Trump przegrałby starcie z Hillary Clinton, to pozycja partyjnego establishmentu nie byłaby zachwiana, GOP posiada większość w obydwu izbach Kongresu. Przegraną elity partyjne obarczyłyby aktywistyczny ruch oddolny (grassroots movement), który pozwolił GOP na wielkie zwycięstwa w wyborach 2010 i 2014 r.

 

Właśnie ci wyborcy mają już wszystkiego dość, z nadzieją odpowiedzieli na prośby GOP wygrywając Senat i izbę niższą Kongresu, oczekując zablokowania aktywizmu prezydenta Obamy (np. zablokowanie niefortunnej reformy opieki zdrowotnej), który radykalnie zmienia obraz Ameryki i Świata. Ku ich rozczarowaniu, elity Partii Republikańskiej bezczelnie ich oszukały. Ostatnio Kongres pod przewodnictwem nowego speakera Paula Ryana (b. kandydat na urząd vice-prezydenta u boku Mitta Romneya), zatwierdził wszystkie wydatki budżetowe Obamy (łącznie z finansowaniem skandalicznego Planned Parenthood!), w zamian za zgodę Obamy na sprzedaż amerykańskiej ropy i gazu za granicę.

 

Bardziej niż Trumpa establishment GOP powinien obawiać się Cruza, który zwyciężył miejsce w Senacie poparty przez ruchy oddolne, właśnie z powodu swojej konsekwentnej wprost heroicznej konserwatywnej postawy. Elity dobrze wiedzą, że jego nie będą w stanie zmanipulować i w ewentualnym starciu poniosą ciężkie straty. Zwyczajowo bowiem prezydent ma wiele do powiedzenia odnośnie struktur i kierunku swojej partii i w razie wygranej Cruza, wielu republikańskich notabli wyleci z hukiem.

 

Właśnie dlatego należy spodziewać się zmasowanego ataku establishmentu GOP na Teda Cruza, o czym przekonamy się w najbliższym czasie…

 

Jacek K. Matysiak

WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną