[FELIETON] Stanisław Michalkiewicz: Obliczamy szanse prezydentów
Nie zmienia się koni podczas przeprawy – głosi słynne ludowe przysłowie – toteż nic dziwnego, że i kadencja I Sekretarza NATO, pana Jensa Stoltenberga, ma zostać przedłużona może nawet do kwietnia 2024 roku – ale nie jest wykluczone, że zostanie przedłużona jeszcze raz – do listopada 2024 roku, kiedy to w Ameryce odbędą się wybory prezydenckie. Myślę, że nawet wojna na Ukrainie może się do tego czasu przeciągnąć, bo prezydent Biden powiedział w Warszawie, że Ukraina „musi zwyciężyć”.
Dlaczego „musi” - tego już nie powiedział, ale sami możemy się domyślić, że gdyby nie zwyciężyła, to i prezydent Biden też mógłby nie wygrać wyborów na drugą kadencję tym bardziej, że złowrogi Trump już teraz go oskarża o przyczynienie się do tego konfliktu. Choćby z tego względu wojna musi przeciągnąć się aż do listopada 2024 roku, bo gdyby prezydent Biden te wybory przegrał, to mogłaby się zakończyć „zwycięstwem”, choćby w postaci „zamrożenia konfliktu”, o którym wspominała amerykańska ambasardoressa przy NATO jeszcze w ubiegłym roku. Skoro tak, to czemuż kadencja pana Stoltenberga nie mogłaby przeciągnąć się aż do roku 2025? Nic nie stoi na przeszkodzie, a przeciwnie – świetnie by się składało, bo w 2025 roku zakończy się druga kadencja pana Andrzeja Dudy na stanowisku prezydenta naszego bantustanu. Dla „byłych ludzi”, zwłaszcza młodych – a pan prezydent, jak na swój wiek, jest przecież młody - problem znalezienia jakiegoś godnego zajęcia po zakończeniu prezydentury, jest szalenie ważny. Losy Aleksandra Kwaśniewskiego, który musiał korzystać ze wsparcia ukraińskiego oligarchy z pierwszorzędnymi korzeniami, zięcia byłego prezydenta Kuczmy, a potem kręcić lody do spółki z synem prezydenta Bidena, Hunterem, o których kremlowska propaganda opowiada dziś cuda-cudeńka, stanowią dostateczną przestrogę. Toteż trudno się dziwić panu prezydentowi Dudzie, że nie chciałby puszczać się na żadne hazardy i chciałby zawczasu zyskać jakąś pewność co do swego dalszego losu. Tymczasem na mieście („a tymczasem na mieście inne były już treście” - wspomina poeta) pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby trzech ambasadorów państw NATO poparło kandydaturę na I Sekretarza Sojuszu byłego prezydenta naszego bantustanu Aleksandra Kwaśniewskiego. Aleksander Kwaśniewski zawsze chciał być I Sekretarzem, jak nie KC PZPR, to Organizacji Narodów Zjednoczonych, a w ostateczności – niechby i NATO. Spełniłby w ten sposób, co prawda po latach, ale lepiej późno, niż wcale, swoje marzenie. No dobrze – ale marzenia to jedna sprawa, a szanse – to sprawa druga. Postawmy zatem pytanie, czy pan Aleksander Kwaśniewski ma szanse na objęcie stanowiska I Sekretarza NATO? Myślę, że nie jest ich pozbawiony. Za jego kandydaturą przemawiają dokonania, które przedstawię chronologicznie. 10 lipca 2001 roku, prezydent Kwaśniewski, przemawiając podczas hucpy zorganizowanej w Jedwabnem w ramach „upokarzania Polski”, przyłączył się do oskarżeń narodu polskiego, że jest współodpowiedzialny za dokonaną przez Niemców masakrę europejskich Żydów w czasie II wojny światowej w ten sposób, że „w mieniu narodu polskiego” za ten współudział „przeprosił”. Z całą pewnością ta zdrada prezydenckiej przysięgi musiała zostać zauważona przez żydowskie organizacje przemysłu holokaustu, przede wszystkim amerykańskie. a ponieważ AIPAC, czyli rodzaj żydowskiego Sanhedrynu, ma w USA spore wpływy polityczne do tego stopnia, że mówią, iż „ogon wywija psem”, to – zakładając oczywiście, że Żydzi są solidarni i nie pozbawieni uczucia wdzięczności - to kandydatura Aleksandra Kwaśniewskiego może liczyć na ich poparcie, a co za tym idzie – również na poparcie amerykańskich twardzieli. Ponadto Aleksander Kwaśniewski, jako prezydent i zwierzchnik Sił Zbrojnych, a więc również – starych kiejkutów – nie sprzeciwił się zainstalowaniu w Starych Kiejkutach tajnego więzienia CIA. Amerykańskie samoloty dowoziły z koncentraka w Guantanamo na Kubie delikwentów na lotnisko w Szymanach, skąd byli oni dowożeni do Starych Kiejkutów, gdzie amerykańscy pierwszorzędni fachowcy ich oprawiali, a stare kiejkuty stały na świecy, za co potem dostały od CIA 15 mln dolarów w gotówce. Toteż amerykańscy twardziele mogą na kandydaturę Aleksandra Kwaśniewskiego na I sekretarza NATO spoglądać życzliwie, bo co to komu szkodzi, jeśli na czele Sojuszu stanąłby człowiek zdolny do wszystkiego? Wreszcie – jak już wspomniałem – na Ukrainie Aleksander Kwaśniewski kręcił lody do spółki z Hunterem Bidenem, dzieki czemu mógł zaskarbić sobie życzliwość aktualnego amerykańskiego prezydenta. Jak widzimy, nie jest on pozbawiony szans, chociaż za panem prezydentem Dudą też przemawiają podobne dokonania. Pan prezydent Duda w lipcu 2017 roku, po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią z Berlina, zapowiedział zawetowanie przyjętych w maju tego roku ustaw sądowych, a potem tę zapowiedź spełnił. Ponieważ rząd uznał, że skoro pan prezydent lepiej wie, jak powinny być zorganizowane sądy, to niech przedstawi swój projekt. I tak się stało. Projekt pana prezydenta Dudy został uchwalony przez Sejm, no a teraz mamy z tego powodu nieustanne zgryzoty, a Komisja Europejska podyktowała panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi) formułę bezwarunkowej kapitulacji Polski. To również przez amerykańskich twardzieli może być uznane za dobrą kwalifikację na stanowisko I Sekretarza NATO, nie mówiąc już o Niemcach, dla których też postępek pana prezydenta stanowił prawdziwy dar Niebios. Podobnie zarówno przez Niemców, jak i przez Żydów, a co za tym idzie – również amerykańskich twardzieli – może być życzliwie potraktowane milczenie pana prezydenta Dudy, a nawet przeciwdziałanie przez polskiego wiceministra spraw zagranicznych, pana Magierowskiego, podjętej przez Polonię Amerykańską próbie zablokowania w amerykańskim Kongresie ustawy nr 447, dzięki czemu została ona przez przeszkód przeforsowana, a następnie, w 2018 roku podpisana przez prezydenta Trumpa. Ponadto w listopadzie tego samego roku prezydent Duda odbył w Białym Domu 20-minutową rozmowę w cztery oczy z prezyentem Trumpem. Tego samego dnia wieczorem, na przyjęciu w ambasadzie polskiej w Waszyngtonie, odbywało się z udziałem pana prezydenta Dudy przyjęcie z okazji 100 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Pan prezydent został zapytany, czy podczas tej rozmowy z prezydentem Trumpem została poruszona sprawa ustawy nr 447. Pan prezydent odparł, że nie, „bo strona amerykańska tego nie zaproponowała”. Taki nieśmiały wobec amerykańskich twardzieli kandydat może chyba liczyć na ich poparcie przy obsadzaniu stanowiska I Sekretarza NATO, nie mówiąc już o tym, iż pan prezydent Duda nie potrafi postawić granic poświęceniom, jakie Polska powinna ponieść dla Ukrainy, łącznie ze swoim samodzielnym istnieniem, bo przecież pomysł „unii” polsko-ukraińskiej wyszedł 3 maja ub. roku z jego ust.
Źródło: prawy.pl