Dlaczego przyjęcie euro nam się nie opłaca? (FELIETON)

0
0
0
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne / prawy.pl

Wiele lat temu (coś koło 2009 roku) byłem w Chorwacji i wówczas jedna z przewodniczek, do spółki z moją ówczesną narzeczoną nie tylko nie pozwoliły mi zabrać z lokalnego pola tabliczki informującej o tym, że wokół są miny (wspólnie zagroziły, że jak ją wyrwę i przyniosę, to mnie nie wpuszczą na pokład autokaru). Oprócz tego przewodniczka opowiadała, że te wszystkie kocie łby po których jeździmy to także nasza, polska wina, ponieważ owa droga jest remontowana z funduszy europejskich. Cóż dzisiaj pewnie powiedziałaby, że przyjęcie euro przez Chorwację to także nasza wina.

Ostatnio parokrotnie słyszałem rozmaite bzdury na temat waluty euro, strefy euro oraz przyszłości Polski, złotówki i pieniądza bezgotówkowego. W tym jedno, to najpoważniejsze. A brzmiące: Kiedy i w jakich okolicznościach przyjęcie euro będzie się nam opłacać? I cóż nie mam dla Polaków dobrych wiadomości. Ponieważ odpowiedź brzmi – nigdy. Tak euro nigdy by się nam nie opłacało i nie będzie opłacać. Z trzech, a właściwie czterech powodów, które poniżej wymieniam: Euro jest projektem politycznym, a nie ekonomicznym i nie można scalić w ramach jednej waluty tak wielu różnorodnych organizmów gospodarczych. I nie pomogą zaklinania rzeczywistości - jak w 2016 roku słyszałem wykład europosła Dariusza Rosatiego, który opowiadał, że to nie euro i strefa euro, tylko kraje strefy euro mają problemy. Nie mówiąc ani słowa, że te kraje nie miałyby owych problemów (albo byłyby one znacznie słabsze), gdyby zamiast euro mieli swoje waluty narodowe. I tu dochodzimy do drugiego powodu. Wartość waluty narodowej Nie moglibyśmy prowadzić suwerennej polityki pieniężnej – vide przypadki Grecji i Włoch, którym paradoksalnie słaba waluta (drachma i lir) robiła za poduszkę i pozwalała unikać zapaści gospodarczej, a nawet nieźle funkcjonować i się rozwijać. Ponieważ jak zrobili coś naprawdę skrajnie głupiego, to im waluta tąpnęła o kilkanaście procent w stosunku do dolara i po osłabieniu waluty mogli funkcjonować dalej. A słaba waluta pozwalała ich gospodarkom, a szczególnie rolnictwu i turystyce być konkurencyjnymi. Ja ze swojej strony chętnie popatrzę, jak w tym roku od czerwca zacznie się wśród naszych rodaków (i nie tylko ich, bo miejscowi już są mocno zdenerwowani) narzekanie na tegoroczne koszty wczasów w Chorwacji, która już i tak była droższa od wielu innych kierunków turystycznych. I może się okazać, że oblegana Chorwacja przegra w tym roku z wieloma innymi kierunkami turystycznymi. I tu dochodzimy do trzeciego punktu. Drożyzna i bieda Po przyjęciu euro mielibyśmy ogromny szacowany na kolejne 30-50 procent wzrost cen (równających do góry), co przy naszej obecnej inflacji, było skrajną pauperyzacją (zbiednieniem) i tak biednego społeczeństwa. Tak było w każdym kraju, który przyjął euro. Nawet w Niemczech, choć właśnie w Hiszpanii, Włoszech, Grecji, krajach bałtyckich i Słowacji było to szczególnie dobrze widoczne. Im biedniejszy kraj, tym większa drożyzna po przyjęciu euro. I nie pomoże żadne zaklinanie rzeczywistości, jak to dzisiaj robi rząd chorwacki ogłaszając kary dla sklepikarzy „podnoszących ceny w sposób nieuzasadniony”. Jak widać socjalizm wszędzie ma się dobrze. A że za socjalizmem idzie bieda, komunizm, a potem głód? Cóż – praw ekonomii nie da się zmienić. Gospodarka peryferyjna i zależna Musimy pogodzić się z faktem, że jesteśmy obrzeżami Europy i stosunkowo słabą gospodarką, podczas gdy euro jest walutą gospodarczego centrum, czyli Niemiec i Beneluksu, bo już nawet Francja była stratna. Nie moglibyśmy prowadzić suwerennej polityki pieniężnej - vide przypadki Grecji i Włoch, którym paradoksalnie słaba waluta (drachma i lir) pozwalała unikać zapaści gospodarczej, a nawet nieźle funkcjonować. Oddajemy Niemcom rezerwę walutową Przyjęcie euro to także oddanie eurokratom, a faktycznie Niemcom naszych rezerw walutowych. I tak naszą rezerwę walutową NBP, jakieś około 160 mld dolarów przejąłby Europejski Bank Centralny, czyli ten banksterski potwór z Frankfurtu nad Menem. I to on dyktowałby nam warunki naszej polityki pieniężnej. Oczywiście dla chwały i dobra gospodarki Wielkich Niemiec (czyli dzisiejszego Europejskiego Obszaru Gospodarczego). Są i pewne zalety, które nie powinny nam przysłaniać wad Owszem są pewne plusy – likwidacja ryzyka kursowego, czy zmniejszenie szansy na atak spekulacyjny na walutę, jednak nie równoważy to minusów. Ryzyko kursowe dotyczy eksporterów i można się przed nim zabezpieczyć. A co do banksterki spekulacyjnej to też są sposoby, żeby to oni na takim ataku stracili, a nie zarobili. Dlatego żadnego euro w Polsce, bo się ekonomicznie nie pozbieramy przez następne 30 lat.   Michał Miłosz   Artykuł ukazał się w kwietniowym numerze miesięcznika Moja Rodzina. Zachęcamy do lektury.

Źródło: prawy.pl

Najnowsze
Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną