Płużański: Akt oskarżenia rotmistrza podpisał ubek Krawczyński (FELIETON)
Witolda Pileckiego bolszewicy zamordowali 25 maja 1948 r. Wcześniej został skatowany w ubeckim śledztwie. Jednym z bandytów przebranych w polski mundur był Marian Krawczyński (rocznik 1920). Zmarł w 2009 r. przez nikogo nie ścigany. Przed wojną skończył zawodówkę, po wojnie został pułkownikiem UB.
Po ujawnieniu roli Krawczyńskiego w sprawie rotmistrza Pileckiego dostałem list od osoby, która znała ubeka: „Spotykałem go podczas urodzin mojej koleżanki, jego wnuczki (gdy byliśmy dziećmi). Wiem, że ona go bardzo kochała, zawsze zwracała się do niego »dziadziuś«. Ostatnio rozmawiałem z nim w 2006 r., ok. kwietnia. Opowiadał o podróżach służbowych do Turcji z lat 60-70 [nieźle, jak na byłego śledczego]. Wtedy już wiedziałem, że miał do czynienia z »bezpieką«, choć wyraźnie tego nie sprecyzował. Mówił o »przedsiębiorstwie« jako pracodawcy. Podczas tej rozmowy zrobił na mnie dosyć dobre wrażenie, umiarkowanie miłego starszego Pana, choć był bardzo jak na swój wiek surowy i zdystansowany. Bardzo mało wychodził z domu, pomimo nienajgorszego zdrowia”.
Napluć w twarz
Z dalszej lektury listu znajomego wnuczki Krawczyńskiego można „zrozumieć”, czemu nikt go współcześnie nie ścigał: „Podczas jednego ze spotkań towarzyskich jego córka wspomniała o obecności Krawczyńskiego w sądach i z przekonaniem przekazywała jego słowa, że »może spać spokojnie«. Ponoć zarzekał się, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Mówił, że zna okrutnego kata, który mieszka w bloku obok i że »tamten to świnia«. Domyślam się, że chodziło o Chimczaka”.
Sąsiad Krawczyńskiego – Eugeniusz Chimczak (rocznik 1921 r.), mieszał w centrum Warszawy, niedaleko ul. Madalińskiego. Najpierw był śledczym PUBP w Tomaszowie Lubelskim, w końcu pułkownikiem w Warszawie, w bezpiece do… 15.06.1984 r.
Przesłuchiwani kilkanaście lat temu przez prokuratora IPN przyznawali, że pracowali w MBP, ale „nie pamiętali” sprawy Pileckiego. Amnezja ustępowała po okazaniu im dokumentów z ich podpisami. Pytani o stosowanie przymusu fizycznego i psychicznego odpowiadali tak samo: nie było żadnego. Pozwalali sobie nawet na dalej idące dowcipy:
Krawczyński: „aresztowani nie zgłaszali mi o tego typu sytuacjach”.
Chimczak: „nie widziałem żadnych obrażeń na ciele przesłuchiwanych i o nich nie słyszałem. (...) Owszem, zostałem przez Tadeusza Płużańskiego oskarżony o znęcanie się nad nim w czasie przesłuchań, ale to nieprawda”.
- W 1996 r. został pan skazany na 8 lat w procesie Humera...
- „To kłamstwa, sprawa polityczna”.
Chimczak zeznawał dalej: „O tym, w co był zamieszany Pilecki, mogłem się zorientować z wyjaśnień, jakie mi złożył. Moich zwierzchników interesowały wyjątkowo »sprawy szpiegowskie«”.
– Metody miał szczególne. Kiedy bicie nie skutkowało, krzyczał: „My wiemy, że masz twardą dupę, ale w celi obok jest twoja żona, z której wszystko wyciśniemy” – wspominał Chimczaka mój ojciec, Tadeusz Płużański. – Kiedy w latach 70. spotkałem go na Nowym Świecie, mogłem mu tylko napluć w twarz, ale tego nie zrobiłem. Po wyjściu z więzienia w 1956 r. ojca pochłonęła filozofia chrześcijańska.
W procesie Adama Humera, Chimczak został skazany na siedem i pół roku więzienia, ale za kratki, „ze względu na stan zdrowia” – podobnie, jak większość sądzonych wówczas ubeków – nie trafił. A powinien również odpowiedzieć za inne swoje zbrodnie.
Kaskiewicz, Łyszkowski
Niedaleko Krawczyńskiego i Chimczaka, na ul. Spacerowej, mieszkał inny ober-oprawca Jerzy Kaskiewicz. Przez nikogo nie „nękany” zmarł w 1999 r. To on prowadził pierwsze przesłuchania grupy Pileckiego i wnosił o zastosowanie tymczasowego aresztowania, do czego „przychylił się” wiceszef Naczelnej Prokuratury Wojskowej ppłk Henryk (Hersz) Podlaski. Ten sam Kaskiewicz wydał postanowienie o wszczęciu śledztwa, w oparciu o art. 7. dekretu z 13 czerwca 1946 r. (o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa – szpiegostwo).
I jeszcze Stanisław Łyszkowski, rocznik 1923 r. w MBP od 1945 r. Pileckiego i jego wywiadowców przesłuchiwał wielokrotnie jako starszy „oficer” śledczy Wydziału II Departamentu Śledczego. W latach 1955 - 1956 uczestnik kursu operacyjnego w ZSRS. Na emeryturę przeszedł w 1978 r., w stopniu generała brygady LWP, jako dyrektor Departamentu Techniki MSW.
Wytyczne z KC i Moskwy
Podpis śledczego Krawczyńskiego widnieje na wielu dokumentach, kluczowych dla śledztwa przeciwko Pileckiemu i jego współpracownikom. Są to: postanowienie o połączeniu spraw Pileckiego i pozostałych aresztowanych (czyli, że Pilecki nie działał sam, ale był szefem „grupy szpiegowskiej”; postanowienie o zamknięciu śledztwa i najważniejszy – akt oskarżenia.
– Z Pileckim miałem dobry kontakt, rozmawialiśmy dużo i szczerze – mówił Krawczyński jako świadek na procesie oskarżyciela grupy Pileckiego - prokuratora Czesława Łapińskiego. – Z Pileckim pracowałem [co w tłumaczeniu z języka bezpieki oznacza: znęcałem się] 1,5-2 miesiące. Czasem dzień po dniu – z własnej inicjatywy lub na polecenie przełożonego.
Przy okazji ubek ujawnił swój dzień „pracy”: od 9.00 do 24.00, z trzy – czterogodzinną przerwą po południu. Na pytanie sądu o zawód odpowiedział: urzędnik.
4 listopada 1947 r. Witold Pilecki, w obecności Krawczyńskiego i „prokuratora” NPW mjr Zenona Rychlika potwierdził, że złożone w śledztwie zeznania były dobrowolne. „Opieka” śledczego powodowała, że powiedzenie „prokuratorowi”, iż zeznania zostały wymuszone, mijało się z celem. Każda próba powiedzenia prawdy kończyła się wznowieniem śledztwa, czyli ponownymi torturami. Pamiętać trzeba również, że „prokurator” przychodził do więzienia, gdzie rządziła bezpieka i był na ogół osobą starannie wyselekcjonowaną. Odwołać zeznania można było dopiero przed „sądem”, z czego skorzystał rotmistrz. Na swoim procesie stwierdził: „protokoły podpisywałem przeważnie nie czytając ich, bo byłem wówczas bardzo zmęczony”. Stwierdził tak, gdyż sala „sądowa” też była wypełniona „śledziami”, ale nie trzeba chyba wyjaśniać, co to „zmęczenie” oznaczało i z czego wynikało.
Przytoczmy jeszcze raz zeznania ubeka Krawczyńskiego: – Sprawę Pileckiego kończyłem razem z mjr. Szymańskim. To on przyniósł mi gotowy akt oskarżenia. Był razem z Serkowskim, który zlecił mi śledztwo i nadzorował je. Pismo pachniało jeszcze maszyną. Nawet go nie przeczytałem – nie było po co, bo wytyczne przyszły z KC.
Odwołany do ZSRS
Ludwik Serkowski zmarł w 1990 r. w Warszawie. Był naczelnikiem Wydziału II Departamentu Śledczego MBP, razem z Różańskim odpowiedzialnym za stworzenie systemu wymuszania zeznań za pomocą fizycznego i psychicznego przymusu.
Bronisław Szymański – podwładny Serkowskiego, a zarazem bezpośredni przełożony oprawców z Mokotowa. Funkcjonariusz sowiecki urodził się w 1922 r. w Omsku. Oddelegowany przez NKWD do 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, trafił następnie do centrali MBP. W 1954 r. odwołany do ZSRS.
Szymański został objęty śledztwem IPN, ale „pomimo podjęcia wielu działań nie ustalono miejsca jego pobytu. Otrzymano również z Komendy Głównej Straży Granicznej odpowiedź, że przeprowadzone w jej zasobie sprawdzenia nie wykazały faktów kontroli granicznej”.
„Ludowej” władzy Szymański zasłużył się nie tylko pracą na Rakowieckiej. We wrześniu 1946 r., jako członek grupy operacyjnej MBP, uczestniczył w zbrodni na kilkudziesięciu żołnierzach Narodowych Sił Zbrojnych kpt. Henryka Flame, „Bartka” – największego ugrupowania niepodległościowego na Śląsku Cieszyńskim. Kilka lat później brał udział w rozpracowaniu oddziałów partyzanckich WiN działających na ziemi chełmsko-włodawskiej. 6 października 1951 r. ich dowódca – Edward Taraszkiewicz „Żelazny” – zginął w walce z 800-osobową grupą UB i KBW w Zbereżu nad Bugiem.
Tadeusz Płużański
Źródło: Tadeusz Płużański