Płonąca Francja (FELIETON)

0
0
3
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne / Pixabay

Tydzień trwały zamieszki we Francji, jak określił sytuację jeden z policjantów „na granicy wojny domowej”. Służby francuskie są cały czas w pełnej gotowości, aby odeprzeć ataki buntowników. Jest to ważne zwłaszcza dzisiaj, w dzień narodowego święta Francji, które corocznie obchodzi się bardzo hucznie. Dziś Francuzi zostali pozbawieni możności radosnego świętowania. Będą zamknięci siedzieć w domach, po 22 komunikacja autobusowa zostanie wstrzymana, ulice będą patrolowane przez dodatkowe siły policji ściągnięte do Paryża z całego kraju. Wszystko to w obawie powtórzenia ataków chuligańskich bojówkarzy.

Francja teraz liczy straty po zamieszkach. Według „Le Figaro” szkody w sektorze prywatnym mogą wynieść 1 mld euro. Według ubezpieczycieli 280 mln euro w oparciu o pierwsze wnioski o odszkodowania. A to dopiero początek. Trzeba policzyć zniszczenia w sektorze publicznym. Podpalono ponad 1 tys. obiektów publicznych – biblioteki, merostwa, szkoły, tramwaje, stacje metra. Przez tydzień zamieszek odnotowano ponad 12 tys. pożarów. Ponad 800 policjantów zostało rannych. Koszt odbudowy wyniesie 250 mln euro. Do tego dochodzą jeszcze straty w turystyce. Rezerwacje hoteli zostały masowo odwołane. 

 

Zamieszki wybuchły po śmierci 17-letniego Nahela Merzouka, zastrzelonego przez policjanta podczas próby ucieczki.  Francja płonęła przez tydzień. A działo się to nie po raz pierwszy. W 2005 r. podczas pościgu policyjnego zginęło dwóch nastolatków z podparyskiego Clichy-sous-Bois. Dało to początek do trzytygodniowych zamieszek. Objęły ponad 300 gmin. Atakowano policjantów, spalono ponad 200 budynków publicznych, 10 tys. samochodów, dwa kościoły. Szkody ubezpieczyciele ocenili na 204 mln euro. Działo się to za prezydentury Jacques`a Chiraca. Teraz przypadły na niespokojną prezydenturę Emmanuela Macrona, który przeżył już ruch żółtych kamizelek, protesty przeciwko reformie emerytalnej.

 

Te dwie burze francuskie dzieli niemal 20 lat i nic się w tej sprawie nie zmieniło. Dalej emigranci burzą, podpalają, kradną, demolują. Jaka jest tego przyczyna? Rządy francuskie przez ostatnie lata wydały średnio 10 mld euro rocznie na poprawę warunków życia w imigranckich gettach, na programy edukacyjne, rewitalizację dzielnic. Z jakim skutkiem? Filozof Remi Brague uważa, że „część społeczeństwa nienawidzi kraju, w którym żyje, to jest prawdziwy problem, o którym nikt nie chce mówić”. 

 

Większość imigrantów we Francji to przybysze muzułmańscy z Afryki Północnej i z Bliskiego Wschodu. Nie stawiano im żadnych wymagań. Nie wymagano integracji, nauki języka, podjęcia pracy. Żyją z zasiłków jak chcą. Utrzymywani przez państwo, nienawidzą Francji. Tacy już są i nie wolno ich krytykować, aby nie być posądzony o rasizm i ksenofobię. 

 

Były szef wywiadu wojskowego i strategicznego Pierre Brochand mówi: „Zatrzymanie masowej imigracji nigdy nie było we Francji brane poważnie pod uwagę. Spuścizna humanistyczna zobowiązuje. Asymilacja została szybko zarzucona z powodu postępującej sekularyzacji oraz rezygnacji z własnej kultury i tradycji, a także dlatego, że społeczność imigrancka stała się zbyt duża, by jej cokolwiek narzucić. Z kolei integracja, która polega na pracy i dobrobycie w zamian za przestrzeganie prawa, udała się tylko w bardzo niewielkim stopniu. Konsekwencją jest separacja, zamknięte diaspory rządzące się własnymi prawami”. 

 

Po tylu latach doświadczeń wiadomo, że te dwie kultury – islamska i chrześcijańska nigdy nie pogodzą się. Ale trzeba zauważyć, że Francja od kultury chrześcijańskiej daleko odeszła, utraciła swoje korzenie i jest narażona na przeróżne nowinki płynące przeważnie od radykalnej lewicy, która miała zawsze specyficzne filiacje z lumpenproletariacką kulturą francuskich przedmieść. Taka jest już kawiorowa lewica socjologów, aktorów, filmowców, dziennikarzy, sprzyjających jakiejkolwiek rewolucji. 

 

Buntownicy z roku 2005 czy teraźniejsi niczym się od siebie nie różnią. Nienawidzą policji, chcą palić samochody, żłobki, szkoły, supermarkety, biblioteki, ośrodki pomocy społecznej – wszystko jak leci i jest wizytówką znienawidzonego przez nich państwa. Oni chcą swoich terytoriów, które dawno już zaanektowali, żyć tam jak im się podoba. Państwo wobec tych dzielnic wybrało kapitulację. Sądy orzekają kary w zawieszeniu dla młodocianych przestępców, którzy kradną, handlują narkotykami, jeżdżą samochodami bez uprawnień. Dla francuskiego wymiaru sprawiedliwości są to jedynie drobne wykroczenia. I tak muzułmański kodeks honorowy zderza się z demokratyczną kulturą. W krajach północnoafrykańskich jest przekonanie, że chłopiec, a najlepiej najstarszy syn jest królem, któremu służą kobiety w rodzinie od 6 do 80 lat.  On jest poza krytyką. Dlatego na ulicach Francji dochodzi do spięć z policją, których sprawcami są właśnie tacy królowie rodzinni. 

 

Jak na razie nic nie wskazuje na to, aby Macron zrezygnował z polityki poprawności. A dopóki to nie nastąpi, dopóki Francja nie powróci do źródeł wiary, tradycji, narodu nie będzie otrzeźwienia. Im bardziej Francja staje się świecka tym szybciej rośnie religijność muzułmańska. Historyk Georges Bensoussan przestrzega: „Pozostaje nam ugasić ten pożar tak, by te dwie strony społeczeństwa nie stanęły kiedyś naprzeciwko sobie, przed czym ostrzegał były minister spraw wewnętrznych Gerard Collomb, gdy w 2018 r. rezygnował z urzędu”. 

 

Iwona Galińska

Źródło: IG

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną