Felietony na lato 1. Nie świeć golizną w sklepie i na deptaku – w kościele możesz…
Gdyby nie pewna "Gazeta" to zupełnie nie wiedziałbym jak żyć. A tak owa gazeta jest mi jak pochodnia w ciemności, czy latarnia w czasie szkwału. Jest mi prawdziwym drogowskazem, bez którego nawet nie wiedziałbym czy zjeść na śniadanie płatki owsiane, czy mąkę z robala. Nie wiedziałbym także, ile razy w ciągu dnia mam się podmyć, czy nawet jak oddychać. Zupełnie nie będę wiedział, jak żyć, kiedy moja ulubiona gazeta pozbawiona kroplówki z publicznych pieniędzy wreszcie zdechnie.
Oh, nie – misiaczek na plecach
Czy szydzę? Oczywiście że tak, ale równie oczywiście mam do tego świetny powód. Właśnie dowiedziałem się, że nie wolno świecić golizną w sklepie i na deptaku, za to w kościele jak najbardziej mogę, ponieważ to jest przejaw mojej wolności. Otóż niejaka pani Zuzanna Gula stworzyła wiekopomny tekst pod wiele znaczącym tytułem „Półnadzy turyści w sklepach gorszą innych”? Powołując się także na mityczną czytelniczkę (pewnie owe czytelniczki biorą z tego samego, albo zbliżonego miejsca, co TVP i TVN załatwiają sobie „przypadkowego przechodnia”) twierdzącą, że „Nie chcę wiedzieć, czy ktoś ma dżunglę na plecach”. Cóż czyje plecy tego sprawa.
Wstrząsający reportaż wakacyjny pewnej gazety
Wstrząsający reportaż „gazety" jest… wstrząsający. Ponieważ możemy się dowiedzieć, że „Sezon wakacyjny ledwo się rozpoczął, a w internecie już zawrzały najróżniejsze dyskusje na temat zachowań turystów w popularnych nadmorskich miejscowościach”. Nie wiem, jak was, ale „mnom wszcząsneło”. Dalej możemy się dowiedzieć, że „czytelniczka nadesłała do redakcji zdjęcia z własnego wyjazdu, gdzie widać mężczyznę w sklepowej kolejce, ubranego wyłącznie w kąpielówki”. Cóż dochodzimy tu do tematu „urlopowego dress code'u” i wakacyjnego „savoir vivre’u”, który rzekomo „nadal budzi wiele emocji”. Ciekawe u kogo? W sumie mityczne „golasy w nadmorskich miejscowościach” jak już wcześniej wspominałem są mi równie obojętni, jak Murzyni w Afryce i Arabowie w Paryżu. A więc ma do nich stosunek mocno ambiwalentny i całkowicie obojętny. Cóż nie mój cyrk, nie moje małpy. Dalej możemy się dowiedzieć, że „wychodząc z plaży w upalny dzień nie każdy w pierwszej kolejności będzie myślał o narzuceniu na siebie ubrań, szczególnie jeśli wchodzimy do sklepu z zamiarem prędkiego powrotu na piaszczyste wybrzeże”. Łał po prostu szał. I taki natłok niezbędnych nam informacji. Co więcej dalej redaktorzyni (to taka samica redaktora o wyjątkowym intelekcie) i owa mityczna czytelniczka wspólnie się oburzają, że „w Polsce nadal można spotkać ludzi w samych strojach kąpielowych jedzących w restauracji, robiących zakupy, czy nawet stojących w kolejce do apteki”. Później odwołuje się do doświadczeń innych państw i społeczności „jest to niesmaczne i nieodpowiednie, a biorąc przykład z innych państw, wskazują oni na konieczność karania takiego zachowania mandatami”. To chyba nie widziały, jak zachowują się Niemcy, Rosjanie i Brytole. I to na całym świecie. Po tym jak zobaczyły Anglików w Krakowie miejscowe krowy ze spółdzielni mleczarskiej „Wesoła Mućka” z małopolskiego Pierdziszewa do dzisiaj się wstydzą, jak ktoś je nazwie takim samym bydłem, jak angielscy turyści. Uważając, że powyższa opinia je głęboko rani i krzywdzi. Podobnego zdanie była także trzoda chlewna z hodowli „Szynka jak za Gierka”.
Do kościoła można
Dodajmy, że w analogicznej sytuacji, kiedy nadmiernie roznegliżowana pani wlazła do kościoła, jak do obory to ta sama redakcja nie posiadała się z oburzenia, że ktoś w ogóle babie śmiał zwrócić jej uwagę, że nie wypada. W sumie to miała wyjątkowe szczęście, że to był kościół, a nie meczet, czy synagoga, bo by ją tak pogonili, że przez miesiąc by odciski na stopach leczyła. Powiem więcej – poraża mnie owa tematyka dotyczyła tak ważnego i wrażego tematu, jak to, że „turyści wchodzą do sklepów i restauracji w strojach kąpielowych”. W efekcie czego „niektórzy są tym oburzeni”. Cóż niektórzy są w ogóle oburzeni na to, że inni żyją. A sam „problem” po prostu zwisa mi kalafiorem.
Co ciekawe rozmaici, drag queen, quiry, czy inny zwierzyniec nieznanego pochodzenia i autoramentu prezentujący publicznie nie futro na plecach, tylko swoje organy płciowe, jakoś redachtorom pewnej „Gazety” w ogólnie nie przeszkadza. A wręcz przeciwnie. Ciekawe czemu?
Zdzisław Markowski
Źródło: ZM