Rozkapryszony Mentzen (FELIETON)
Od wyników wyborów parlamentarnych z zażenowaniem spoglądam na poczynania lidera Nowej Nadziei, Sławomira Mentzena. Zachowuje się jak roszczeniowy dzieciak, któremu poskąpiono cukierka. Po klęsce Konfederacji wyparował z mainstreamowych mediów, tylko co jakiś czas przypomni o sobie na Facebooku, a co gorsza przyłączył się do krwawej dintojry na upadłym już, z resztą” krulu”.
Może i Mentzen jest katolikiem, ale chyba nie przesadnie gorliwym, bo 5 zasad dobrej spowiedzi nie zna. Znietrzeźwiony, sącząc w niemożebnych ilościach piwo i z lekka się zataczając, snuł przed otumanioną oparami alkoholu gawiedzią wizje wręcz bajeczne. Dom, trawa, grill, piwo- dla każdego. Z jakąż swadą rozrzucał” pierdyliardy”, a szczęściarze chwytali je z nadzieją, czekając” na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony”. Konfederacja szybowała w sondażach, najpierw 8, potem 10, 12, 15%. Stolik już chwiał się w posadach. Sławkowi to jednak było mało. Skoro można przedzierzgnąć się z introwertycznego ekonomisty w zachlanego stand-upera, to czemu by nie dodać do tego szczypty knajactwa typowego dla społecznego marginesu? By złowić jeszcze 2-3 procenty, Sławek schylił się tak nisko, że zaczął taplać się w błocie.
Miarka się jednak przebrała. Żelazny, jak się wydawało, elektorat Konfy wykazywał przez większość kampanii anielską cierpliwość. Zniósł zmiękczenie przekazu, oczka puszczane raz za razem do centrowych wyborców. Ba, twardo zacisnął zęby, gdy Mentzen kłamał jak najęty, że ponoć nigdy partia nie postulowała likwidacji podatku dochodowego, ale wrzeszczącego prezesa, rzucającego bon motami o ubijaniu muchy w kiblu w stronę Ryśka Petru, nie zdzierżył. 40% wyborców Konfy odpłynęło od okrętu pod nazwą” Mentzen robi z siebie debila, by uszczknąć choćby procencik niedojrzałych wyborców, którym takie spędy imponują”. No i nie ziścił się sen o trzeciej sile politycznej, która w karby wzięłaby Tuska i Kaczyńskiego, a bez niej rządowe układanki nie miałyby racji bytu. Skończyło się na 18 posłach i gorzkiej pigułce do przełknięcia.
Wróćmy jednak do konfederackiego sakramentu pokuty. Zacząć powinien się od samej wierchuszki, by w ślad za nią podążyły partyjne doły. Pierwszy warunek dobrej spowiedzi- rachunek sumienia. Wprawdzie Mentzen wziął na barki powyborczą odpowiedzialność, mówiąc o osobistej porażce, ale czy sporządził listę własnych kampanijnych grzechów, które uczyniły z rozpędzonej lokomotywy sejmową dekorację? Czy wyraził żal za przestrzelone decyzje? Czy wyspowiadał się zawiedzionym wyborcom z pomyłek? Czy powziął mocne postanowienie poprawy i obiecał przywrócenie Konfederacji poparcia z okresu wakacyjnego? Czy zadośćuczynił tym, od których Konfederacja się odcięła i schowała do politycznej szafy? Jakże wymowne wydają się być te pytania, w obliczu lidera, który nie tylko nie wyciągnął wniosków z klęski, ale przerzucił całe jej odium na Korwina, którego można kochać lub nienawidzić, ale wszystkie badania pokazują, że jego kontrowersyjne wypowiedzi o Pandora Gate nie przełożyły się na słaby wynik Konfederacji. Korwin przegrał jednak w warszawskim obwarzanku z Kariną Bosak i nie uzyskał ponownie mandatu posła, Mentzen tylko na to czekał. Zdejmując z siebie ciężar odpowiedzialności za nieudaną kampanię, wytoczył działa przeciwko człowiekowi, który politycznie go stworzył i namaścił na następcę. No i nie będzie Korwina na listach Konfederacji w następnych wyborach.
Sławek zaś strzelił focha. Nie idzie do mediów, bo nie w smak mu posypywanie głowy popiołem, nie wyznaczy nowego kierunku działań Konfederacji, bo musiałby przyznać, że wcześniej obrany był niewłaściwy, za to chętnie w swojej piaskownicy obsypuje kolegów, winiąc ich za własne niepowodzenia. Nie ma żadnego poważnego lidera ideowej prawicy, jest rozpuszczony bachor, który jak się opluje, to zrazu zacznie skomleć, że to nie jego ślina.
Źródło: Pawel Szyller