Niemcy płaczą, bo ukraińscy uchodźcy nie chcą pracować (FELIETON)
Niemcy ogłosili, że „mają kłopot” z Ukraińcami w Ebersbergu w Bawarii. Ponieważ, jak wynika z danych niemieckiego urzędu pracy tylko 13 procent Ukraińców, którzy uciekli do Ebersberg, znalazło sobie jakiekolwiek zatrudnienie. Jednak Niemcy liczą, że dzięki nauce języka uda się coś zmienić. I ten wskaźnik im wzrośnie, a nie będzie bliski wskaźnikom uchodźców z Somalii, Maroka czy Pakistanu.
Nieubłagana statystyka
Czasami statystyki są nieubłagane. I jawnie pokazują to, czego poprawne politycznie media nawet nie ruszą jako tematu, ponieważ sam temat jest mocno niekoszerny. Czasami jednak wskaźnik wkurzenia jest taki, że nawet bawarska gazeta „Münchner Merkur” to napisze. A czego to dotyczy? Otóż okazało się, że ukraińscy uchodźcy są tak samo pracowici i „mało roszczeniowi”, jak uchodźcy z krajów muzułmańskich. W sumie to im się nie dziwię – dlaczego akurat oni mieliby zasuwać o bauera, czy w fabryce, jak polski robotnik przymusowy w 1944 roku, kiedy całe watahy osób całymi dniami się wylegują do góry brzuchem na socjalu? Pod tym względem Ukraińcy okazali się o wiele mądrzejsi, niż na ten przykład Polacy, Serbowie, Rumuni i Bułgarzy (nie piszę tutaj o pochodzących z tych krajów Romach), a nawet Turcy. Te wszystkie nacje mają o wiele wyższy wskaźnik zatrudnienia, niż bijący rekordy w drugą stronę Somalijczycy, Erytrejczycy, Marokańczycy, Pakistańczycy. Absolutnie się zgadzam z opinią redaktora Rafała Otoki – Frąckiewicza, który stwierdził publicznie, że jak się załamią systemy finansów publicznych w krajach szeroko pojmowanego Zachodu, to wszystkie te nacje uchodźcze wyjdą na ulicę i rozpirzą cały system wraz z tamtejszymi państwami, służbami mundurowymi i ludnością tubylczą. Za co został wyzwany przez znanego lewaka Piotra Ikonowicza od szkodnika, faszysty i rasisty. I to pomimo faktu, że ten drugi do dzisiaj jest niewyobrażalnym szkodnikiem, trwale impregnowanym na rzeczywistość, ponieważ fakty spływają po nim, jak tłuszcz po teflonowej patelni.
Tak więc niemieccy urzędnicy ogłosili, że Ebersberg w Górnej Bawarii „ma problem z uchodźcami” z Ukrainy, gdyż, jak wynika z danych tamtejszego urzędu pracy „tylko 13 procent tych, którzy są zdolni do pracy, znalazło zatrudnienie”. Co oznacza, że „spośród 634 osób ubiegających się o świadczenia, jak twierdzą władze, nieco ponad 80 nie ma pracy. Podczas gdy średnia dla kraju wynosi nieco poniżej 20 procent”. – jak podał tamtejszy dziennik z Monachium „Münchner Merkur”. Zacytowano również dyrektora powiatowego urzędu pracy w Ebersberg Benedikta Hoigta, który powiedział: „Mam nadzieję, że trend się odwróci. Tym bardziej że zgodnie z nowymi wytycznymi ministerstwa pracy mamy kłaść większy nacisk na aktywizację zawodową Ukraińców. Pomóc mają kursy językowe, na które uchodźcy są kierowani”.
Ukraińskie kobiety nie chcą pracować
Benedikt Hoigt powiedział także: „Widzę duży postęp w nauce języka niemieckiego, wysoki poziomie kwalifikacji i bardzo atrakcyjne życiorysy zawodowe ukraińskich uchodźców (...) Ogólnie rzecz biorąc, jest to grupa, której pozycja na rynku pracy jest dobra”. Owszem byłaby dobra, gdyby im się chciało robić. W bawarskim Ebersbergu stopa bezrobocia od lat jest wyjątkowo niska i rynek ma braki pracowników. W ocenie niemieckich urzędników „nie bez znaczenia jest fakt, że zdecydowana większość uchodźców to kobiety z dziećmi - matki i babcie. Do tego dochodzi doświadczenie wojny i chęć jak najszybszego powrotu do domu”.
A to, że jednak im się nie chce to wynik tego, że cały system zarówno w Europie Zachodniej, jak i coraz bardziej w Polsce, a także co ciekawe – w Stanach Zjednoczonych jest nakierowany na coraz większe zabieranie pieniędzy osobom pracującym i wspieranie nimi „wykluczonych z rynku pracy”.
W efekcie mamy do czynienia z coraz mniejszą motywacją do pracy. I to moim zdaniem jest najważniejszym elementem – relatywnie wyższe w porównaniu z Danią, Belgią, Holandią czy nawet Polską. Niestety jest ogromna część społeczeństwa, której się pracować nie chce i tylko zagrożenie głodem może być dla nich motywacją. A skoro pracując na pełen etat za pensję minimalną w Niemczech ma się zaledwie 100, 200 czy nawet 500 euro więcej, niż gdyby się nie pracowało to czy warto sobie marnować te 160-180 godzin w miesiącu na pracę?
Zdzisław Markowski
Źródło: ZM