Michalkiewicz: Atanda przywraca praworządność! (FELIETON)
Kto by pomyślał, że do tego dojdzie, że historia powtórzy się, w dodatku w tak oryginalny sposób? Sam byłem zaskoczony, gdy się dowiedziałem, że minister sprawiedliwości i Prokurator Generalny, pan Adam Bodnar, opanował Prokuraturę Krajową przy pomocy tak zwanej “atandy”, to znaczy – oddziału Służby Więziennej, przeznaczonego do pacyfikowania buntów i wszelkich zamieszek w więzieniach?
Jak wiadomo, wszystko zaczęło się od tego, że pan minister spenetrował, iż prokurator krajowy Dariusz Barski wcale nie jest prokuratorem, bo został mianowany będąc w stanie wiecznego spoczynku. Ale pozostali prokuratorzy Prokuratury Krajowej “nie uznali” dymisji pana Barskiego, w niepozbawionym słuszności przekonaniu, że to jest wstęp do kuracji przeczyszczającej, zabarykadowali się w gmachu Prokuratury Krajowej, który pan minister Bodnar opanował przy pomocy wspomnianej atandy.
Ta sytuacja poruszyła we mnie wspomniania, bo ja też zetknąłem się z atandą w czerwcu 1982 roku w obozie dla internowanych w Białołęce. Tak się złożyło, że któregoś czerwcowego dnia funkcjonariusze SB wyciągnęli z celi dwóch internowanych kolegów i wywieźli ich do więzienia na Rakowiecką. Na wieść o tym podnieśliśmy coś w rodzaju buntu, polegającego na hałasowaniu w “platery”, czyli metalowe talerze i uderzaniu w drzwi celi. Komenda obozu po jakiejś godzinie sprowadziła atandę – wielkich chłopów ze szturmowymi pałami. Wpadali oni do kolejnych cel i robili wszystkim łomot, wypędzając na korytarz baraku, gdzie czekał już szpaler, który każdemu robił “ścieżkę zdrowia”, zaganiając do pustej celi na końcu korytarza, gdzie rozgrywał się ostatni akt łomotu. No ale my w 1982 roku byliśmy “liszeńcami” i można było każdemu robić z nami, co mu się tylko podobało – ale żeby coś takiego z prokuratorami i to w dodatku – krajowymi? Czy atanda wpadała do poszczególnych gabinetów, wypędzała prokuratorów na korytarz, urządzając im ścieżkę zdrowia, a potem sprawiając im łomot w jakiejś kanciapie?
Chociaż bardzo rzadko – ale takie rzeczy też się zdarzają. Jeszcze za panowania Władysława Gomułki we wczesnych latach 60-tych w Bełżycach koło Lublina zdarzył się cud. To znaczy – komuś się wydawało, że statua Matki Boskiej przy ulicy Lubelskiej się porusza. Wieść o tym rozeszła się po okolicy lotem błyskawicy, zewsząd do Bełżyc ciągnęły tłumy ludzi, a że akurat był maj, to wokół tego posągu odbywały się codziennie nabożeństwa majowe. Trwało to chyba ze trzy tygodnie, ale pod koniec maja pojawiły się skądś duże grupy milicjantów w hełmach, które krążyły po miasteczku, pokazując, że są i że do czegoś zmierzają. Tak nastał dzień 1 czerwca, a kiedy ludzie jak zwykle zgromadzili się wokół posągu, wieczorem milicjanci ruszyli do ataku, pałujac kogo popadnie i rozpraszając tłum. Nie byłoby w tym osobliwego, bo za pierwszej komuny była to rzecz zwyczajna, gdyby nie to, że miejscowi partyjni notable, pewni swojej nietykalności, wyszli z żonami popatrzeć na to widowisko. Ale milicjanci byli zamiejscowi i nikogo z tych dygnitarzy nie znali, a widząc, że nie chcą się oni “rozejść”, spuścili im taki łomot, że niektórzy podobno musieli kurować się w szpitalu.
Skoro takie rzeczy zdarzały się w przeszłości, to nic dziwnego, że zdarzają się i teraz, tym bardziej, że ekipa Donalda Tuska wyłazi ze skóry, by zgodnie z zaleceniem Reichsfuhrerin Urszuli von der Layen, przrobić nasz nieszczęśliwy kraj na Generalne Gubernatorstwo, jako nierozerwalne ogniwo IV Rzeszy. Kierując się sformułowaną przez niemieckiego kanclerza Ottona Von Bismarcka zasadą: “siła przed prawem”, nasze Bi-smarki w rodzaju pana ministra-pułkownika Bartłomieja Sienkiewicza, czy pana ministra Adama Bodnara, przy pomocy tak zwanych “silnych ludzi”, o których Donald Tusk wspominał już w kampanii wyborczej, stwarzają tak zwane “fakty dokonane”. Skąd ci “silni ludzie” sie biorą – tajemnica to wielka. Czy to są rezerwy w służbie BND, czy też WSI zachowały jeszcze sekretne zasoby ludzkie – tego nikt już chyba się nie dowie, ale to nie takie ważne. Ważniejsze jest to, że w polityce fakt, nawet dokonany, to tak, jak w religii dogmat. Nie dyskutuje się z nim, tylko przyjmuje się go do wiadomości.
Niestety były Naczelnik Państwa i grono jego pretorianów najwyraźniej tego nie rozumie. Wprawdzie - o czym cała Polska mogła przekonać się przy okazji pojmania panów Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Prezydenckim – żadnych faktów dokonanych nie są w stanie stworzyć, ale też nie chcą przyjąć do wiadomości faktów dokonanych przez Volksdeutsche Partei. Jakże inaczej rozumieć żałośliwe suplikacje, jakie były Naczelnik Państwa wysyła do Unii Europejskiej, skarżąc się, że dzieje mu się “gewałt”? To już prawdziwa katastrofa, bo – po pierwsze – świadczy o tym, że były Naczelnik uznaje nadrzędność władz IV Rzeszy, skoro do nich własnie kieruje swoje żałośliwe supliki, a po drugie – do tego stopnia utracił poczucie rzeczywistości, że najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z nieskutecznosci tych działań. Tymczasem, zwłaszcza po rozmowie pana prezydenta Dudy z panią Reichsleiterin Verą Jurovą w Davos, kiedy z wyraźnym szyderstwem poinformowała ona go, że Komisja Europejska i w ogóle nikt inny nie będzie dopuszczał sie ingerencji w wewnętrzne sprawy naszego bantustanu, to jest niezbity dowód, że Donald Tusk ma od IV Rzeszy carte blanche na stwarzanie w Polsce faktów dokonanych, więc składaniem akurat do Brukseli żałośliwych suplik, były Naczelnik Państwa tylko się ośmiesza.
No dobrze – ale dlaczego właściwie dochodzi do takich sytuacji, kiedy tubylcze Bi-smarki stwarzają fakty dokonane? Przyczyna tkwi w konstytucji, którą – jak głoszą fałszywe pogłoski - udławił się był Kukuniek tuż przed wizytą w Polsce Elona Muska. Podejrzewam, że Aleksander Kwaśniewski (TW „Alek”), który – jako prezydent - wśród innych szatanów był przy tym najbardziej czynny, dopuścił do zaprojektowania Polsce takiego ustroju, w który został zaszczepiony zalążek rozkładu państwa. Tak zresztą było i na początku lat 90-tych, kiedy to w „małej konstytucji” ustanowiony został system parlamentarno-gabinetowy, przejęty potem w konstytucji z 1997 roku. Janusz Korwin-Mikke opowiadał mi, jak to w roku 1991, a może już w 1992 był członkiem sejmowej komisji obrony narodowej i z tego tytułu zdarzało mu się brać udział w posiedzeniach Komitetu Obrony Kraju, gdzie zasiadali ludzie odpowiadający za bezpieczeństwo państwa. Pewnego razu postawił tam pytanie, że gdyby pewnego dnia napadła na Polskę mafia czeczeńska, to kto dowodziłby wojskiem? I w tym gronie padły cztery kompletnie sprzeczne odpowiedzi. W rezultacie przyjęcia w konstytucji z 1997 roku systemu parlamentarno-gabinetowego, wytworzyła się sytuacja w której Rada Ministrów jest rodzajem komitetu wykonawczego nawet nie Sejmu, tylko aktualnej większości sejmowej. Od Sejmu zaś – poza stanowiskiem prezydenta - bezpośrednio lub pośrednio pochodzą wszystkie instytucje państwowe. Zatem – kto kontroluje Sejm, ten kontroluje całe państwo. Nic więc dziwnego, że każdorazowa sejmowa większość traktuje państwo jako swoje prywatne żerowisko – co właśnie obserwowaliśmy przez ostatnie 30 lat i obserwujemy obecnie tym bardziej, że – wbrew zasadzie trójpodziału władz – dochodzi do łączenia stanowisk we władzy ustawodawczej i wykonawczej. Remedium na tę patologię byłoby ustanowienie systemu prezydenckiego, w którym władza wykonawcza spoczywałaby w osobie prezydenta. Nie byłoby żadnej „Rady Ministrów” z jej wszechwładnym prezesem, tylko stanowieniem praw i kontrolą ich wykonania zajmowałby się Sejm, mający jednocześnie klucz do państwowej kasy – ale władza wykonawcza byłaby od niego politycznie niezależna, bo jej podstawą byłby prezydent wybrany w powszechnym głosowaniu. On byłby rzeczywistym zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, bez konieczności czekania z każdym krokiem na wniosek ministra obrony – jak jest teraz – i raczej nie mogłoby dojść do sytuacji, kiedy nie jest pewien lojalności nawet swojej własnej ochrony. No ale Nasi Sojusznicy najwyraźniej nie życzyli sobie takiego rozwiązania w Polsce, bo z ich punktu widzenia lepiej jest, gdy kraj jest rozdzierany przez rozmaite agentury,wskutek czego nigdy nie będzie mógł tu powstać zalążek żadnej siły.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: SM