Start do Białego Domu (FELIETON)
W tej kampanii wcześniej niż zwykle rozpoczęły się telewizyjne debaty wyborcze między kandydatami na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Pierwsza debata już za nami, następna będzie we wrześniu. Ta która się odbyła, to klęska obecnego prezydenta Bidena, który sprawiał dziwne wrażenie, jakby momentami nie wiedział gdzie jest i czego od niego chcą. Mówił cichym zachrypniętym głosem, patrzył się pustym spojrzeniem, gubił się w wypowiedziach.
Donald Trump choć młodszy od swego rywala zaledwie o trzy lata, sprawiał wrażenie, jakby czas dla niego zatrzymał się w miejscu. Mówił potoczyście, zalewając swego rozmówcę potokiem słów. Obóz demokratów wpadł w panikę i nie wie co w tej sytuacji zrobić. Szkopuł w tym, że nikt nie może zmusić Bidena, aby zrezygnował z kandydowania. On sam wbił sobie do głowy, że tylko on może pokonać Trumpa. Zobaczymy, jak się potoczy dalsza kampania. Demokraci mają czas na zmianę swego kandydata do końca lipca. Tylko nie wiadomo na kogo mają go zmienić. Nasuwa się analogia do naszych wyborów prezydenckich, gdy wystawiona przez PO kandydatka Małgorzata Kidawa Błońska miała walczyć o urząd prezydencki z Andrzejem Dudą, a w sondażach szorowała po dnie. Trzeba było zastąpić ją Rafałem Trzaskowskim, który i tak przegrał z ubiegającym się o reelekcję prezydentem.
W Stanach Zjednoczonych istnieje dużo podobieństw do naszej sytuacji w kraju. Wielkie podziały społeczeństwa i ostra walka między demokratami i republikanami; zalew dogmatami sekty klimatycznej, ideologii LGBT, kwestia imigrantów szturmujących południową granicę, walki aborcyjne i najbardziej absurdalne forsowanie narracji, jakoby Trump miał być sprzymierzeńcem Putina. Takie tezy pojawiły się już w kampanii wyborczej z 2016 r. gdy FBI i były brytyjski agent Christopher Steele niby odkryli współpracę Trumpa z Putinem. Forsowano tezę, że zwycięstwo republikanie zdobyli dzięki rzekomej działalności rosyjskich internetowych trolli z wioski w Macedonii. Wszystko to było kłamstwem, aby obryzgać Trumpa błotem i podłożyć mu podsłuchy w jego sztabie wyborczym.
Obecnie kontrkandydat Trumpa od pewnego czasu dziwacznie się zachowuje, przechodzi jakby w stan „zamrożenia”. Nie wie z kim jest, po co jest i co się wokół niego dzieje. Tak już było podczas niedawnego spotkania ze sponsorami demokratów w Hollywood. Biden stał na scenie, jak woskowa figura, wtedy gdy wszyscy już z niej schodzili. Wyprowadził go dopiero Barack Obama. Amerykanie zaraz to podchwycili, jakoby to faktycznie to on rządził krajem. Według sondaży zaledwie 38 proc. wierzy, że Biden dotrwałby do końca swojej drugiej kadencji.
Elity liberalno-lewicowe wbijają do głów swoich zwolenników, że Trump jest nieprzewidywalny i straszą, że nie będzie wspierać Ukrainy, a tym samym konflikt wojenny zajmie następne tereny. Ciągle powtarzana jest wypowiedź Trumpa z lutego, gdy na wiecu w Montanie powiedział: „Jeden z prezydentów dużego kraju zapytał mnie: „No cóż… jeśli nie zapłacimy i zostaniemy zaatakowani przez Rosje, czy będzie pan nas chronił?” odpowiedziałem: „Nie, nie będę was chronił. Właściwie zachęcałbym Rosjan, żeby zrobili z wami, co chcą. Musicie płacić”.
Cała społeczność międzynarodowa się oburzała, jak mógł tak powiedzieć! Nie atakowano bezczelnego pytania, tylko racjonalną odpowiedź. To wyjątkowy cynizm, gdy za bezpieczeństwo nie płaci się prawie nic, bo po co, skoro USA nas obroni. Nie ma żadnych podstaw, aby wierzyć, że Trump jest sojusznikiem Rosji. Natomiast trzeba przypomnieć sobie, że to Obama z Merkel rozbrajali Ukrainę. To kanclerz Niemiec godziła się na to za pieniądze, wierząc w zachodnie gwarancje. W 2014 r. gdy Ukraina została napadnięta, to Obama z Bidenem, byli odpowiedzialni za relacje z Kijowem, posłali wówczas jedynie koce i apteczki. A sekretarz stanu Hillary Clinton ogłosiła reset z Rosją i fotografowała się z Ławrowem. A to Trump w 2017 r. posłał na Ukrainę broń, w tym Javeliny, a w lutym 2018 r. w bitwie pod Dajraz-Zaur w Syrii wydał rozkaz ataku, w którym prawie całkowicie Amerykanie pokonali kolumny wojsk Assada i grupy Wagnera, które ruszyły na chronione przez Kurdów pole naftowe. To Trump zwiększył liczbę żołnierzy stacjonujących w Polsce i na wschodniej flance NATO oraz ostrzegał Europę, że niebezpiecznie uzależnia się energetycznie od Rosji. Dlatego 62 proc. Amerykanów uważa, że gdyby Trump był prezydentem, to Putin nie rozpętałby wojny. A 59 proc. twierdzi, że Putin napadł na Ukrainę, bo prezydentem jest Biden. Inne dane mówią, że aż 79 proc. ufa Trumpowi jeżeli chodzi o ocenę wojny na Ukrainie. I trzeba pamiętać, że czasami buńczuczne słowa Trumpa są wypowiadane na użytek kampanii wyborczej. Musi tymi słowami trafić do sfrustrowanych Amerykanów, którzy widzą nadciągający kryzys społeczny, upadek klasy średniej, bogacenie się korporacji, biednienie miast i rosnącą przestępczość. Oni uważają, że Ameryka bardziej dba o inne narody niż swój.
Źródło: MG