Skandal na granicy. Chcą pozbyć się TEGO polityka?

0
0
3
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne / Internet

Polscy żołnierze na polskiej granicy, obrażani, opluci i oblani piwem i to nie przez agentów Łukaszenki, ale młodych lewicowych aktywistów, z Polski i zza granicy, nie reagujący na te skandaliczne zachowania, zapewne z obawy przed karą zwierzchników, to niebywały skandal. Do sytuacji tej przyczyniły się jednak konkretne działania władzy. Pytanie, kto w rządzie odnosi korzyść z tego barbarzyństwa, indolencji i chaosu?

W okolicach miejscowości Wyczółki w województwie podlaskim, w nocy z soboty na niedzielę z 13 na 14 lipca, jak informuje MON, żołnierze pełniący służbę na granicy zostali zaatakowani przez grupę około 20 osób. Doszło m. in. do naruszenia nietykalności cielesnej żołnierzy poprzez naplucie na mundur oraz wykonywanie obraźliwych gestów i kierowanie wulgarnych haseł.

Media donoszą, że młodzi ludzie krzyczeli m.in. "wyp***ć", "je***ć mur", czy też "je***ć psa". Aktywiści mieli świętować "ślub" dwóch lesbijek i tańczyć około północy na drodze. Wtedy przyjechali żołnierze wracający ze zmiany na tzw. pasku. Zatrzymali samochód, zgasili silnik i czekali, ale blokada trwała zbyt długo, więc poprosili o przepuszczenie. W tym momencie się zaczęło. Aktywiści nie tylko nie zeszli z drogi żołnierzy, ale atakowali ich werbalnie i fizycznie. Żołnierze nie reagowali, ale następnego dnia złożyli zawiadomienie.

Szef MON, wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, powiedział po tym: "Nie ma zgody na obrażanie, lżenie i jakiekolwiek ataki na żołnierzy, którzy bronią polskich granic i dbają o bezpieczeństwo Ojczyzny. Służby zdecydowanie i błyskawicznie zareagowały na skandaliczne zachowanie grupy osób względem żołnierzy i funkcjonariuszy przy granicy z Białorusią".

Policja poinformowała, że przesłuchała dwóch organizatorów protestu, a na 15 osób nałożono mandaty za zakłócanie porządku, tamowanie ruchu i niewskazanie danych osobowych. Dwie osoby usłyszały zarzuty, a wobec kolejnych prowadzone są czynności wyjaśniające. Zatrzymano też paszporty obcokrajowców.

Opisuję dokładnie te wydarzenia, bo pokazują one kilka szokujących rzeczy. Po pierwsze, dlaczego pozwolono, aby lewicowi aktywiści, którzy działają w interesie obcy służb, zostali dopuszczeni do granicy, skoro teoretycznie istnieje strefa buforowa? Po drugie, jak to się stało, że pijana młodzież może bezkarnie obrażać uzbrojonych żołnierzy, a oni pozostają bezradni? Po trzecie, czy kara mandatów, która dotknęła większość osób, jest adekwatna do przestępstwa polegającego na zaatakowaniu żołnierzy, obrazie munduru i przeszkadzaniu w wykonywaniu obowiązków służbowych?

Ktoś, kto ponosi za to odpowiedzialność polityczną, powinien natychmiast podać się do dymisji. A tym kimś jest oczywiście szef Ministerstwa Obrony Narodowej, Władysław Kosiniak-Kamysz. Jego pohukiwania w rodzaju „nie ma zgody” czy „służby błyskawicznie zareagowały” to żart.

Sytuacja ta nie jest jednak odosobniona. Codziennie słyszymy o atakach na polskich żołnierzy i pograniczników, którzy nie mają prawa się bronić, bo takie są instrukcje zwierzchników. Nie ma tu mowy o niedopatrzeniu, ale wygląda to na celowe działanie. Z jednej strony mówi się wiele, że żołnierze mają prawo używać broni, a z drugiej strony został powołany specjalny zespół prokuratorski do oskarżania żołnierzy, którzy „przekroczyli” swoje uprawnienia, czyli np. oddali strzały ostrzegawcze. Tragiczne skutki tych działań już odczuwamy. Ofiarą tej polityki był Mateusz, który zginął ugodzony nożem.

W całej tej sprawie zaskakuje jednak to, że działania mające na celu ograniczenie możliwości działania żołnierzy zapadają poza MON. Chodzi tu o wspomnianą prokuraturę Adama Bodnara, ale też o Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, na czele którego stoi Tomasz Siemoniak z PO, dawny minister w MON. To szef MSWiA wydaje się paraliżować działania służb, które wojsko z założenia miało tylko wspierać, a nie je wyręczać, jak dzisiaj.

Trudno nie odnieść wrażenia, że nasza wschodnia granica celowo pozostaje niezabezpieczona, bo wszelkie „incydenty”, do których na niej dochodzi, obciążają właśnie Kosiniaka-Kamysza. Po każdym takim „wydarzeniu”, wychodzi i piekli się, ale nic z tego nie wynika. Możliwe, że właśnie o to chodzi, by w oczach Polaków skompromitować szefa ludowców, koalicjanta i pozbawić go jakiegokolwiek znaczenia. Strategia ta już odnosi skutek. Najnowszy sondaż pokazuje, że w wyborach prezydenckich szef ludowców mógłby liczyć na zaledwie kilka procent poparcia. Tymczasem jeszcze niedawno PiS proponował mu, żeby został premierem. Zaufał jednak Tuskowi i został jego zderzakiem, który jednak coraz bardziej się zużywa i niedługo zostanie zapewne wymieniony na nowy.

 

Książki autora dostępne na jego stronie tutaj

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną