"Tu jest Polska": Odsłonięcie pomnika „Rzeź Wołyńska“ w Domostawie
Nastał kolejny polski lipiec. Lipiec złotych zbóż, łąk pachnących w upale ziołami, czarnych jagód na delikatne pierożki, jakże pyszne z chłodną śmietanką w skwarne południa. Tak też wyglądał i dziecięcy świat leniwych rzeczułek zdobionych niezapominajkami, chabrami i czerwonym akcentem polnego maku, toczącym przez wioski rześką, chłodną wodę na Wołyniu i Podkarpaciu Małopolski Wschodniej.
Z tą radością i witalnością letniego niedzielnego poranka w oczach dzieci, mimo toczącej się przecież wojny, ludzie ruszyli do kościołów dziękować Stwórcy za przeżycie wśród piękna tego otaczającego świata, w którym los wyznaczył im miejsce do życia od pokoleń. Los, bo nie wojna ani przemoc, czy krzywda innych wyrzuconych. Ta jedna niedziela 11 lipca 1943 roku okazała się jednak tragiczną Krwawą Niedzielą, gdzie dziecięca radość zastygła na martwych już ustach, a czerwień kałuż krwi toczonej z ludzi przerzynanych piłami, rozpłatanych siekierami, dzieci nabijanych na sztachety opłotków czy chłopskie widły zagłuszyła, jakże wesołe dopiero co polne maki. Letni upał zastąpiło gorąco pożarów chałup i stodół, ich łuna zasłoniła słońce, a żadne zioła nie zdołały więcej stłumić swądu palonych tam ciągle żywych jeszcze ludzi. Zamordowani księża zastygli w martwym grymasie na ołtarzach niedokończonych mszy.
To niewyobrażalne wcześniej piekło zgotowali Polakom ich sąsiedzi od pokoleń - Ukraińcy. Ukraińcy owładnięci szaleńczą ideologią społecznego darwinizmu, przybranego w świetnie zorganizowaną formację OUN UPA i we ścisłej współpracy z cerkwią grekokatolicką realizujących w tenże sposób pierwotną i barbarzyńsko-pogańską czystkę etniczną. Pierwowzorem tej zbrodni była rzeź niemal 200. tysięcy Polaków w wyniku buntu hajdamacko-kozackiego z 1768 ze swym apogeum w Humaniu zauważa dr Witold Zych cytując Juliusza Słowackiego w „Beniowskim”: „Pod święconymi nożami krew płynie; Pop otwiera pierś, a chłop daje cięcie w bijące serce”. Krwawa Niedziela stanowiła także swego rodzaju apogeum wydarzeń trwających nawet już od 1937 roku, aż do Akcji Wisła z 1947, która opierając się jeszcze na regulacjach prawnych przesiedleń ludności z II RP, zakończyła definitywnie, i to bez aktu pacyfikacji, tę obłędną spiralę nienawiści i ludzkich śmierci, której rezultatem przez dziesięciolecie mogło być nawet do 300. tysięcy Ofiar. Ofiar głównie kobiet, dzieci i starców, gdyż od 1939 do 1945 roku toczyła się II WŚ i mężczyźni zdolni do noszenia broni byli na froncie.
Wydawać by się mogło, że tego rodzaju akt precyzyjnie zaplanowanej rzezi, ludobójstwa, genocydu, zorganizowanego jednocześnie w kilkudziesięciu miejscowościach, mającego jedyny nowożytny, XX-wieczny, precedens w wielomilionowym genocydzie Ormian dokonanym przez Turków, nie może być nigdy wymazany z pamięci dotkniętego nim Narodu. Jednak taką próbę podjęto i to dwukrotnie.
Po raz pierwszy dokonała tego prosowiecka władza komunistyczna Polski Ludowej, która potępiła wprawdzie stanowczo "bandy UPA”, które dokonały w bieszczadzkim Baligrodzie skutecznego zamachu na właściwie sowieckiego generała Karola Świerczewskiego, zamieszczając nawet obligatoryjnie opis tych wydarzeń w obowiązującym programie edukacyjnym, jednak przemilczając jednocześnie całkowicie ukraińską rzeź na narodzie polskim. Ukraińcy stali się bowiem integralną częścią sowieckiego narodu, a etniczna czystka na Polakach na terenach zrabowanych IIRP paktem Ribbentrop-Mołotow leżała jak najbardziej w interesie Stalina, dokonującego właśnie przesiedleń i podmian etnicznej ludności. W pamięci tych co przeżyli, pozostała jednak straszna prawda o tych wydarzeniach, a w oczach dramatyczne obrazy ginących bliskich, przybijanych do wrót, czy stołów w domostwach. Kolejne pokolenie wynosiło, z komunistycznej już szkoły, jednak jakiś przekaz o siejących terror bandyckich bandach UPA wypadających z nagła z lasów wschodniej Polski lub greko-katolickich cerkwi na skraju wsi.
Po raz drugi już „wolna Polska”, która nastała w 1990 roku, z kolejnym pokoleniem, postanowiła swą „władzą” dokonać ostatecznej amputacji części polskiej pamięci historycznej. Korzystając z rozproszenia połowy populacji Polaków, wskutek jałtańskiego przesunięcia Polski o bez mała 300km na zachód, na tereny gdzie świadomość dokonanego przez Ukraińców genocydu była albo nikła, albo na obszarach poniemieckich nieobecna, zdecydowano się na programowe „zamilczenie” historii Polskich Kresów, a tamtejszą ludność skazano na zmarginalizowanie sugerując przekaz o jakimś charakterystycznym wyolbrzymiającym gadulstwie i sentymentalizmie. Całkowicie świadomie, bo nawet z jakąś premedytacją, „zapomniano”, że pozaborowa wolność 1920 roku wyszła właśnie stamtąd, a symbolem bezkompromisowego polskiego patriotyzmu stał się Lwów swym „Semper Fidelis” i Krzyżem Virtuti Militari. Decyzjami rządów i kolejnych prezydentów blokowano wszelkie inicjatywy ustawodawcze polskiego zgromadzenia narodowego - Sejmu, próbujące w wolnej już Polsce przywrócić prawdę historyczną o tzw. Polskich Kresach, choć ta nazwa nie może być przecież adekwatna do problemu połowy ówczesnej Polski(!). Nawet z ogromnym trudem przyjęte uchwały, chociażby ta o ustanowieniu 11 lipca Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach IIRP, mogą podlegać politycznej obstrukcji. W rezultacie nigdy jak dotąd nie objęto rządowym, czy prezydenckim patronatem pamięci o tej Golgocie Wschodu. Ta polityka „przygotowała” za to grunt pod uznanie powstałej w 1991 roku Ukrainy, jako samodzielnego państwa w granicach wytyczonych jeszcze przez Stalina z obszarami zrabowanymi Polsce, Rumunii, Węgrom, Mołdawii etc. Państwa, które po wydarzeniach Majdanu 2014, zostało decyzjami kijowskiej Rady Najwyższej, posadowione na fundamencie kultu OUN UPA, Stepana Bandery i Romana Szuchewycza - dowódcy UPA dokonującej wołyńskiej rzezi na Polakach. Obecny mer Lwowa Andrij Sadowy dokonuje w warunkach wojennych ogromnych starań, aby odbudować zniszczone rosyjską rakietą muzeum właśnie Romana Szuchewycza.
Z dawnych „Kresów Rzeczpospolitej”, głównie z poaustriackiej Galicji, pozostało w granicach dzisiejszej RP województwo Małopolskie, ale przede wszystkim Podkarpackie. Wbrew deprecjonowaniu mieszkańców tych ziem opiniami o zabobonach i ciemnogrodzie, wbrew rugowaniu z podstawy programowej Mickiewicza czy Sienkiewicza ludzie ci, a nawet współczesna młodzież, żyją jakoś podstawowymi wartościami wspólnymi i dla ich rodziców i dziadków. To tu jest jeszcze Polska.
Romantyczne, mickiewiczowskie, z III części Dziadów,: „Jeśli zapomnę o nich, Ty Boże na niebie, zapomnij o mnie”, czy rycerskie „Bóg, Honor, Ojczyzna”, „Za wolność naszą i Waszą” to tam ciągle jeszcze imperatyw i dla młodych i ich lokalnych nauczycieli. Większość wiosek, czy leśnych polan naznaczona jest piętnem okrutnych pacyfikacji, czy egzekucji dokonanych przez sprawców niemieckich, sowieckich czy ukraińskie bojówki banderowskie – to widać dlatego, że stoją w lesie krzyże, tablice upamiętnienia, obeliski stawiane siłami miejscowych samorządów czy prywatnych majętniejszych sponsorów. Jedynym trwałym upamiętnieniem 100. lecia odzyskania przez Polskę niepodległości wydaje się być jak na razie duży prywatny miejscowy skansen na terenie spacyfikowanej i wymordowanej przez Niemców wsi Kochany w środku Lasów Janowskich o wspaniałych patriotycznych akcentach, z otwartą w 2022 roku Narodową Galerią Niepodległości Polski i „Pomnikiem Rogatywki” na cześć pochodzącego właśnie stąd dziadka właściciela, żołnierza 1920 roku. Nie jest przypadkiem, że właśnie tu dokonywano tych zbrodni. Usiłowano zdusić i na wieki pogrzebać lokalny prosty polski patriotyzm. Mordując, czy wynarodawiając dzieci – Dzieci Zamojszczyzny – usiłowano nawet przerwać łańcuch genotypu(sic!).
Czy jednak czas przeszły jest już na pewno uzasadniony?
Urodzony w Ulanowie na Podkarpaciu Andrzej Pityński był synem Żolnierzy Niezłomnych, matki i ojca o szlacheckim rodowodzie. Stał się wyklęty jak rodzice i musiał emigrować do Stanów Zjednoczonych. Po krakowskiej ASP stał się światowej sławy rzeźbiarzem monumentalistą, projektując dzieła o spektakularnej patriotycznej polskiej wymowie. Jego 12 metrowy, ważący 120 ton „Pomnik Katyński” w Jersey City, stojący u ujścia rzeki Hudson z widokiem na Manhattan, z trudem niedawno wybroniła przed przeniesieniem amerykańska polonia. Wielkim marzeniem artystycznego życia Pityńskiego było stworzenie pomnika rzezi wołyńskiej. Szczególnie bolał go tragiczny los dzieci wołyńskich, ten porażający swym barbarzyńskim okrucieństwem diaboliczny zamysł przerwania zbrodnią pokoleniowej ciągłości. Z niepokojem jednak obserwował kalkulacje władz już „wolnej Polski”. Miał rację, bo kiedy się zdecydował zaproponować takie dzieło, to w Warszawie już inaczej chciano widzieć polski patriotyzm. Pomnik odlano wprawdzie w Gliwicach w Zakładach Urządzeń Technicznych, ale „zaresztowano” na całe siedem lat. Należało bowiem nie tylko „ważyć słowa”, ale i symbole nawet artystycznego przekazu. Innymi słowy nie należało mówić, ani nawet sugerować prawdy. Tak jak w przypadku zbrodni katyńskiej ukrytej zarówno przez sowietów jak i Amerykanów. Nikt w Polsce nie odważył się przyjąć pomnika do siebie, daru Polaków o wartości 350 tys. dolarów - ani do miasta, miasteczka czy nawet wsi. Nawet rodzinny Ulanów odmówił. Artysta, Mistrz Andrzej Pityński, cierpiał. Cierpiał z powodu wielkiego rozczarowania polskiego przymusowego emigranta - zdał sobie sprawę, że po kilkudziesięciu latach ma wprawdzie do kogo wrócić w „wolnej Polsce”, ale nadal nie ma do czego. Cierpiał, bo zapadł na poważną chorobę w następstwie której przedwcześnie zmarł. Okazało się w Podkarpackim, że jednak „tu jest Polska” i znalazł się „jedyny sprawiedliwy” wójt Jarocina Zbigniew Walczak, który przyjął pomnik i zawiązał społeczny komitet jego budowy. Zdążył jeszcze uzgodnić z Mistrzem Pityńskim konkretną lokalizację – Domostawa przy Via Carpatia. Niezłomny patriota polski i krakowski, wielki, a zarazem niezwykle skromny społecznik od fundacji św. Alberta, Ormianin, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski zdążył przed swym niespodziewanym i przedwczesnym odejściem do Pana, poświęcić plac pod monument podczas nielegalnie odprawionej mszy świętej bez zgody biskupa, podobnie jak niegdyś w opresji stanu wojennego w Nowej Hucie.
14 lipca 2024 roku dokonano wreszcie uroczystego odsłonięcia i poświęcenia potężnego 14. metrowego monumentu „Rzeź Wołyńska”, o niezwykle przejmującej i prawdziwej wymowie, jedynego takiego świadectwa w Polsce, oddającego bezpośrednio cześć i pamięć Ofiarom ukraińskich zbrodni. Cała w detalach przemyślana symbolika pomnika, drastyczna w swym przekazie, przedstawia w pełni dramaturgię i grozę upamiętnionych wydarzeń, i tym samym w pełni odzwierciedla historycznie udokumentowane fakty i wspomnienia. W tej idei, zdaniem dr Witolda Zycha, można się jednak doszukać renesansowej inspiracji „Rzezi niewiniątek” Giotta, czy „Salome z głową na tacy św. Jana Chrzciciela” Leonarda da Vinci, gdyż historia ludzkości zna niestety liczne przykłady wynaturzonego okrucieństwa. Pomnik w Domostawie stanie się w zamierzeniu centralnym punktem całego muzealnego mauzoleum pamięci Ofiar ludobójstwa dokonanego na Polakach przez nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu, w Małopolsce Wschodniej i pozostałych miejscach dokonywanych rzezi i zbrodni, bezprecedensowych w czasach współczesnych. Zbrodni „niezakończonej”, gdyż niepogrzebanie 95% Ofiar to zbrodnia dokonywana na pamięci, na chrześcijańskim fundamencie wspólnej cywilizacji, na godności istoty ludzkiej – na samej istocie człowieczeństwa. Tolerowanie i zamilczanie sytuacji, że nie możemy „pójść po swoich”, że nie chcą nam ich oddać, to wspieranie barbarzyństwa wbrew racji stanu każdego państwa, to pisanie kolejnych kart „czarnej księgi” polskiego zaprzaństwa. Wyrażali to dobitnie swymi okrzykami wielotysięczni uczestnicy niedzielnej uroczystości 14 lipca 2024 przybyli z całej Polski i kilku kontynentów do Domostawy. Kolejną ofiarą „polskiego zaprzaństwa” jest bowiem rozrzucona po właśnie wszystkich kontynentach polska diaspora, dorównująca powoli swą liczebnością liczbie stałych mieszkańców Polski. Już ten fakt to wielkie symboliczne oskarżenie rządzących i ogromny wyrzut sumienia. To właśnie „Polonia”, konkretnie Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce i wyłącznie prywatni donatorzy w całości sfinansowali pomnik i resztę przedsięwzięcia. Centralne władze RP, zarówno państwowe jak i kościelne, są coraz bliższe okrycia się niezmazywalną historyczną hańbą. Z Warszawy nikt nie przybył, nie odczytano żadnego listu, a ostentacyjna nieobecność biskupa, udzielającego zgody zaledwie na dwa dni przed uroczystością, winnego wesprzeć celebrantów mszy świętej odprawionej z wielką osobistą odwagą przez ks. Antoniego Moskala za dusze wielu dziesiątek tysięcy niewinnych Ofiar ukraińskiej nienawiści i barbarzyństwa może nie zostać wybaczona w katolickiej Polsce. Przybyło jedynie kilku konserwatywnych posłów na Sejm RP oraz osamotniony przedstawiciel IPN, Dyrektor Oddziału Rzeszowskiego dr hab. Dariusz Iwaneczko z najbliższymi współpracownikami, jedynymi w Polsce oficjalnymi specjalistami od zagadnień stosunków polsko-ukraińskich. Obecni na uroczystości historycy, profesorowie Zapałowski, Osadczy czy Partacz zasiadający w Komitecie Honorowym Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie z byłym Przewodniczącym śp. ks. Isakowiczem-Zaleskim i obecnym jego następcą ks. Antonim Moskalem są od lat konsekwentnie deprecjonowani publicystycznymi oskarżeniami o domniemaną prorosyjskość. Przejmujący Apel Pamięci ujmujący wszystkie detale popełnionej zbrodni był odczytany w asyście prywatnej Grupy Rekonstrukcyjnej Żołnierzy Wojska Polskiego Wrzesień 1939 mundurach II RP z salwami honorowymi ze starej historycznej broni. Wojsko Polskie także nie wzięło udziału w uroczystości. Ilość pocztów sztandarowych, delegacji prywatnych i stowarzyszeń pozarządowych organizacji kresowych z całej Polski i zagranicy przerosła oczekiwania organizatorów. Samo odczytywanie ich nazw zajęło trzem lektorom kilka kwadransów, a złożone wieńce i kwiaty pokryły prawie w całości szeroki cokół pomnika.
„Tu jest Polska”- to było hasło skandowane najczęściej, a pomnik stał się i pozostanie wielkim wydarzeniem dla lokalnej społeczności, dla Polski i poprzez trasę Via Carpatia wieść rozniesie się daleko. W ten sposób symbolicznie przeniesiono jakby Wołyń znów do Polski, a kresową ziemią podsypano cokół pomnika. Taktyka „zamilczenia”, zwłaszcza w takiej SPRAWIE, jedynie głęboko skompromituje polskie władze i oderwie je już całkowicie od własnego społeczeństwa. To, że dzień wcześniej spontanicznie rozłożyli swe obozowisko członkowie środowisk narodowych z różnych stron Polski dla ochrony uroczystości i pomnika przed zbierającymi się na pobliskim autostradowym MOP-ie Ukraińcami świadczy o poważnym kryzysie zaufania i kompletnym fiasku sztucznej oficjalnej narracji o znakomitych relacjach polsko-ukraińskich. Przy polskim poczuciu i potrzebie wolności będzie to miało dalekosiężne i brzemienne skutki społeczne. Już kiedyś powstało Państwo Jarocin. To już było widać po miejscowych nastrojach, po potrzebie wielogodzinnych rozmów, po artykułowanych rozczarowaniach, ale i po wielkiej życzliwości i serdeczności dla przybyłych, dla dziennikarzy, po mobilizacji dla ich jak najpiękniejszego ugoszczenia w polskim zwyczaju w Łążku Garncarskim, w Domostawie, Jarocinie, Kochanach, Gwizdowie, w samym Janowie Lubelskim i w wielu przysiółkach głęboko w Janowskich Lasach schowanych. Wracałem z Domostawy zmęczony, odwożony na nocleg życzliwie przez przypadkowego miejscowego i z brzmiącym w uszach jego zobowiązaniem: „tylko napisz pan od serca i napisz pan prawdę!”.