Leszek Posłuszny: „Jesteś skończona”

0
0
8
Leszek Posłuszny
Leszek Posłuszny / Internet

O panie, dziwy nad dziwami.

Buszując w ogrodzie, w poszukiwaniu odpowiedzialnego za niepowodzenie moich bylinowych roślin, natrafiłem wreszcie na sprawcę. Okazał się nim opasły Turkuć Podjadek. Choć wiem, iż naigrywanie się z czyjegoś wyglądu jest dalece nikczemne to sadzę jednak, iż gdyby nie technologia makrofotografii dopuszczałbym możliwość wchłaniania pożywienia przez siadanie na misce i stosowanie metody wdech – wydech. Osobnik bowiem był przedziwnie nieproporcjonalny, do złudzenia przypominając przegubowy autobus.

Zrazu chciałem zdepnąć szkodnika, co winienem zapewne dla dobra świata uczynić, jednak zainteresowało mnie towarzystwo w jakim przebywał. Sprawca, nakryty na gorącym uczynku swojego szkodliwego żywota, na mój widok rozpostarł szeroko swoje grzebne odnóża i spojrzał groźnie zaropiałymi ślipiami ,gotując swoje koślawe macki do atakującego skoku. Choć jego zgarbiona postura kamuflowała rozbudowaną klatkę piersiową, a ryża poświata nakazywała poszukiwać przodków wśród szkockich kiboli, od razu poczułem, iż to nienawistna samica. Z zaciekawieniem zacząłem rozglądać się za samcem. Znalazłem nieboraka w bezpiecznym oddaleniu, żyjącego w ułudzie, iż to „on rządzi”, wpadając niekiedy na przygotowany posiłek i owadzie igraszki. Nie naruszając iluzji szczęśliwego żywota bezmyślnie uśmiechniętego typa, wróciłem do świata agresywnego monstrum. Z wielkim zainteresowaniem, tuż za jej odwłokiem dostrzegłem dwie kolejne istoty. Jedną z nich była jadowita, czerwona mrówka o smukłej kibici, drugą zaś uśmiechnięta rumiana biedronka lekko skonfundowana agresją koleżanki.

- Dziewczyny, bądźcie gotowe do ataku – usłyszałem nagle komendę pomarańczowego przywódcy, co ostatecznie zakończyło moje dociekania dotyczące płci napotkanych robaków. Odkrywszy ludzkie cechy w tej kuriozalnej kolonii, postanowiłem nie gruchotać chitynowego pancerza szkodnika, a raczej postawić na entomologiczną obserwację. Wielotygodniowe uczestnictwo w życiu tej przedziwnej gromadki pozwoliło mi na zrozumienie wielu nielogicznych zjawisk. Podsłuchałem tyle rozmów, a mimo to nie mogę stwierdzić, iż rozumiem ten robali dialekt, który częstokroć przybierał postać nienawistnego bełkotu. Jednak z tych cząstkowych objawień dotarło do mnie jaka jest geneza zaistnienia tak niespotykanej kompilacji gatunków. Turkuć w tej grupce zdawał się wieść prym. Jego przerażający wygląd, niebanalne rozmiary i narosłe za tym kompleksy nakazywały mu, dla wyrównania biologicznego bilansu, otaczać się koleżankami zdecydowanie urodziwszymi. A że w gromadzie Turkuciów próżno by szukać wizualnego uroku, na swoim dworze dopuszczał zaistnienie przedstawicielek nawet innych gatunków. Wieloletnia, realistyczna samokrytyka jak i okrutne postępowanie innych larw z miotu, doprowadziła Turkucia do wypracowania w sobie nieokiełznanych ambicji, dalece wykraczających poza owadzie możliwości. Imperatyw zaistnienia przywiódł go do opracowania sposobu wzbudzenia zainteresowania swoją egzystencją. Otóż mając świadomość, iż żywot własny nikogo by nie zafascynował, postanowił podsłuchiwać pobratymców, a ich opowieści bezceremonialnie kolportować na świat z sugestią pochodzenia z własnych przeżyć. Jak tu jednak znaleźć grono opowiadaczy i wyznawców zarazem? Sposób wypracował banalnie prosty: uzależnić potencjalnego dawcę od własnej „dobroci”. Im bardziej pogubiony, zakręcony i niepoukładany z sobą samym, tym lepszy. Zaczynał zatem osaczać. A to wysłuchać, a to stręczycielsko dokarmiać, a to coś załatwić czy zorganizować. Rychło ofiary, tak obleśnej manipulacji, zaczęły tworzyć krąg fanów, pełen niezrealizowanych i nieszczęśliwych istot widzących dla siebie światełko w tunelu swojej beznadziei i marności. Dość szybko okazało się, iż znakomitą większość zwiedzonych stanowiły samiczki na rozdrożu, których biologiczny czas nieubłaganie upływał, a aspiracje nieproporcjonalnie rosły. Wystarczyło tylko Turkuciowi zasiać ziarno feminizmu, a wszystko zaczęło kiełkować pod jedną, nienawistną egidą. Wyznawczynie nie były już albo chętne, albo zdolne do znoszenia jaj, więc rola samca miała ograniczać się do dawania rozkoszy i do obowiązkowego rozumienia niewieścich rozterek. Rzeczony samiec był odpowiedzialny za wszystkie kataklizmy samiczek, zatem jego zadaniem była wieczna pokuta za życia. Nie wykluczało to oczywiście nagminnego korzystania z naturalnego przeznaczenia tego podgatunku, ze szczególnym naciskiem na jego wibracyjne funkcje. Oczywiście Turkuć dopuszczał na swój dwór przedstawicieli samczego pomiotu, jednak sprawiali oni wrażenie niezdolnych do prokreacji ani fizycznej, ani intelektualnej, a ich artystyczne postrzeganie świata, zgodne z matryjarchalnym trendem, zwiastowało niechybnie niedokrwioną erekcję. Taki oto dwór pulsował swoją liczebnością, pełen zranionych samiczek, niedocenionych artystek i rozumiejących inaczej eunuchów. Turkuć pławił się w tym towarzystwie wyśmienicie. Czuł się pożądany towarzysko, podziwiany, wyjątkowy i najmądrzejszy. Obiektywne kompleksy stawały się ledwie mglistą rzeczywistością.

- Jeszcze tylko załatwić glejt, by w majestacie profesji wpieprzać się legalnie w ludzkie losy i dramaty. i mam pełen luzik – kombinował Turkuć, dopinając swój niecny plan.

Niebagatelnym członkiem obserwowanej grupki owadów była czerwona, jadowita mrówka. Pomimo, iż to najświeższy nabytek Turkucia wyrachowaniem i umiejętnością manipulacji potrafiła przeskoczyć nawet samego mistrza.

 

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną