Galińska: Trump i Vance (FELIETON)
W listopadowych wyborach prezydenckich startuje Donald Trump i Kamala Harris, która zastąpiła w wyścigu prezydenckim Joe Bidena. Dotychczasowy prezydent za wszelką cenę chciał walczyć o reelekcję, ale jego stan zdrowia nie pozwolił mu na to. W debacie telewizyjnej z Donaldem Trumpem wypadł fatalnie - sprawiał momentami wrażenie, że nie wie gdzie jest, ani czego się od niego oczekuje. Pod naciskami Partii Demokratów w końcu zdecydował i jego miejsce zajęła jego zastępczyni, najbardziej w historii Stanów Zjednoczonych niepopularna polityk.
Oponenci Donalda Trumpa starali się z całych sił nie dopuścić do jego kandydowania. Nękano go ciągłymi procesami sądowymi, urządzano mu czarny pijar, aby go złamać. Ale Trump to twardy zawodnik i ze wszystkich potyczek wychodził zwycięsko. Na jednym z przedwyborczych spotkań w lipcu br. w Pensylwanii młody 20-letni chłopak Thomas Matthew Crooks dokonał zamachu na jego życie. Strzelał z pobliskiego dachu i gdyby w ostatniej sekundzie Trump nie odwrócił głowy w kierunku mapy, zostałby ugodzony w głowę i nie byłoby dla niego żadnego ratunku. A tak kula ugodziła go jedynie w ucho. Potem na kolejnym wiecu mówił o tej tragicznej sytuacji: „Nie powinno mnie tu być dziś wieczorem. Stoję przed wami, na tej arenie jedynie dzięki łasce Boga wszechmogącego. Wiele osób twierdzi, że był to moment opatrznościowy”. Trump upadł na ziemię i po chwili podtrzymywany przez ochroniarzy stanął zakrwawiony z zaciśniętą pięścią, krzycząc „Walcz, walcz, walcz”. To zdjęcie zakrwawionego Trumpa na tle flagi Stanów Zjednoczonych obiegło świat. Dostał nowe życie, które zamierza dobrze wykorzystać. Trump w chwili śmiertelnego zagrożenia wykazał odwagę i determinację, cechy tak ważne dla przywódcy największego imperium.
Trump to nadzieja tzw. bidoków, mniej zamożnej Ameryki, ale ciężko pracujących ludzi, którzy od dobrych dwudziestu lat dość mają liberałów, jej wykorzenienia, szyderstw z patriotyzmu i tradycyjnej tożsamości. Dość mają ich obiecanek przed każdymi wyborami prezydenckimi, które nigdy nie są spełniane. Dość mają patrzenia, jak rozwijają się interesy Wall Street, a kolejne miasta i przedmieścia USA zaczynają upadać i pustoszeć. Teraz ich nadzieją jest Donald Trump, który ma pogodzić ich niezadowolenie z interesami oligarchii. Nie wiadomo czy mu się to uda.
W trakcie kampanii wyborczej mówi on o gospodarce, którą trzeba udrożnić, o walce z inflacją, która napędza drożyznę, o wielu bezsensownych podatkach, o bezpieczeństwie Amerykanów, bezrobociu, narkomanii, bezdomności, o walce z zielonym szaleństwem, które przynosi same straty i o nielegalnych imigrantach, problemie z którym nie umiała sobie poradzić Kamala Harris, delegowana do tego zadania przez Bidena.
Analitycy sięgają do pierwszej prezydentury Donalda Trumpa, która opierała się na przekonaniu, że pokój może dać światu jedynie silna Ameryka, która nie obawia się tej siły demonstrować. Ta idea George Washingtona, potwierdzona w słynnym przemówieniu prezydenta Theodore`a Roosevelta, w powiedzeniu: „Mów cicho i noś duży kij”, rozkwitła za czasów Ronalda Reagana, który stawiał na gotowość użycia siły. Polityka ta przyczyniła się do rozpadu Związku Radzieckiego. Reagan obiecał osiągnąć pokój siłą i dotrzymał słowa. Teraz przyszedł czas na Donalda Trumpa, który podkreśla, że za jego poprzedniej prezydentury udało się uniknąć wybuchów nowych konfliktów zbrojnych. Podkreśla, że Stany Zjednoczone nie przystąpiły do nowej wojny ani nie poszerzyły istniejącego konfliktu. Trump unicestwił także Państwo Islamskie. Potrafił prowadzić skuteczną politykę powstrzymywania Moskwy. Za jego prezydentury Rosja nie poszła dalej po inwazji na Ukrainę w 2014 r. Iran bezpośrednio nie odważył się zaatakować Izraela, a Korea Północna zaprzestała testowania broni nuklearnej.
Niestety te czasy się skończyły, gdy do rządów doszli demokraci. Ameryka pokazała swoją słabość w opuszczeniu w tak haniebny sposób terytorium Afganistanu. Rosja ośmielona tą słabością Bidena, w kilka miesięcy potem wywołała wojnę na Ukrainie.
Teraz Trump obiecuje odbudowę potencjału armii USA i zbudowanie skutecznej ochrony przeciwrakietowej i uważa, że jedynie Stany Zjednoczone są w stanie powstrzymać „międzynarodowy kryzys, jakiego świat dawno nie widział. Wojna szaleje obecnie w Europie i na Bliskim Wschodzie, rosnące widmo konfliktu wisi nad Tajwanem, Koreą, Filipinami i całą Azją, a nasza planeta balansuje na krawędzi trzeciej wojny światowej”. Obiecuyje również, że zakończy wojnę na Ukrainie. Zapowiada, że wystarczy kilka telefonów i groźba wprowadzenia zaporowych cen.
Należy pamiętać, że za poprzedniej prezydentury Trumpa, w Polsce została wzmocniona wschodnia flanka NATO i powstał ambitny projekt - Trójmorze, który niestety za Bidena został zapomniany. Jest nadzieja, że gdy Trump zostanie znów gospodarzem Białego Domu, projekt ten ruszy ponownie.
Senator J.D. Vance
Przy boku Donalda Trumpa stanął ciekawy polityk, namaszczony na zastępcę przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jest nim senator J.D. Vance wywodzący się z klasy robotniczej, odrzuconej przez amerykańską elitę, a dostrzeżony przez Trumpa. Vance napisał swoją autobiografię. To bestsellerowa książka „Elegia dla bidoków”, która została sfilmowana. Dowiadujemy się w niej o przerażającym dzieciństwie w obszarze tzw. pasa rdzy w pobliżu Ohio, o matce agresywnej narkomance, która polowała na syna, aby go zabić, o babci, do której uciekał w chwilach rozpaczy, a która jedna wierzyła w niego, która mówiła, że jedyną drogą, mogącą doprowadzi
go do wyrwania się z tej beznadziei, są studia. Po traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa, gdy wydawało się, że nie jest w stanie wyrwać się z tego piekła, gdy nie miał środków finansowych, aby studiować, błysnęła iskierka nadziei. Wstąpił do marines. To tam go wyprostowano, to tam przeszedł prawdziwą szkołę życia. Brał udział w wojnie w Iraku. Wojsko dało mu ogromnego impetu. Resztę zrobiły zdolności i ogromna praca. Dostał się w końcu na najlepszy kierunek prawniczy w Ameryce – na Uniwersytet w Yale. To była brama do jego kariery politycznej. Podał także rękę swojej matce, wyciągnął ją z narkomanii. A sam kieruje się jedną zasadą – trzeba wierzyć w Boga i siebie samego. Choć do tej maksymy dochodził powoli. Widział, że kariera, gromadzony majątek nie dają mu szczęścia. Poszukiwał go w rozwoju duchowym. Z ateisty stał się gorliwym katolikiem. W 2019 r. przyjął chrzest w Kościele katolickim,. Dziś wyznaje stanowisko, które sprzeciwia się aborcji, eutanazji, ideologii gender i innym antychrześcijańskim postulatom, które są ideą przewodnią liberałów.
Wierzy w Trumpa i w to, że ten wyciągnie Amerykę z zapaści, w której się obecnie znalazła. „Ubodzy w Ameryce są pozostawieni sami sobie – klasa rządząca skrzywdziła zapomnianych Amerykanów – dowodził – Trump odwrócił dekady zdrad przez skorumpowanych politycznych insiderów (…) Joe Biden przez pięć dekad w polityce robił wszystko, by uczynić Amerykę słabszą i uboższą”. J.D. Vance jest zwolennikiem poprzednich rządów w Polsce. Dawał temu wyraz na platformie X.
Iwona Galińska